— Trudne, owszem. Niebezpieczne? — wzruszył ramionami. Tym razem był prawie pewien, że w jej oczach jest podziw.
— A czy umiesz rzucać uroki miłosne?
— Do tego nie trzeba wielkiej biegłości.
— To prawda — zgodziła się — każda wiejska czarownica to, umie. A czy potrafisz czynić czary Przemiany? Czy umiesz odmienić swą własną postać, jak to podobno czynią czarnoksiężnicy?
Znowu nie był całkiem pewien, czy dziewczyna nie naigrawa się zeń tym pytaniem, odpowiedział więc ponownie:
— Mógłbym to zrobić, gdybym zechciał.
Zaczęła go usilnie prosić, aby przeistoczył się w cokolwiek zechce — w jastrzębia, w byka, w ogień, w drzewo: Zbył ją kilkoma tajemniczymi słowami, jakich używał jego Mistrz, ale nie umiał odmówić stanowczo, kiedy zaczęła się doń przymilać; zresztą nie wiedział, czy sam wierzy w swoje przechwałki, czy też nie. Pożegnał się z nią mówiąc, że mag, jego mistrz, czeka na niego w domu, nazajutrz zaś nie powrócił na łąkę. Ale dzień później przyszedł znowu mówiąc sobie, że powinien narwać więcej kwiatów, póki jeszcze kwitną. Dziewczyna była na łące; wspólnie brnęli na bosaka przez podmokłą trawę, rwąc ciężkie kwiaty białego świątka. Świeciło wiosenne słońce i dziewczyna rozmawiała z Gedem wesoło jak pierwsza lepsza młoda pasterka z jego rodzinnej wsi. Pytała go znów o czary i słuchała z rozszerzonymi oczyma wszystkiego, co opowiadał, tak że ponownie zaczął się przechwalać. Wtedy spytała go, czy nie uczyniłby czaru Przemiany, a gdy próbował ją zbyć, spojrzała na niego, odgarniając z twarzy czarne włosy, i powiedziała:
— Boisz się to zrobić?
— Nie, nie boję się.
Uśmiechnęła się z odrobiną lekceważenia i rzuciła:
— Jesteś chyba za młody.
Tego już nie mógł ścierpieć. Nie powiedział wiele, ale postanowił, że pokaże jej, co jest wart. Powiedział dziewczynie, aby przyszła jutro znowu na łąkę, jeśli ma ochotę, w ten sposób pożegnał się z nią i wrócił do domu, w którym jego Mistrza jeszcze nie było. Ged podszedł wprost do półki i zdjął z niej dwie Księgi Wiedzy, których Ogion nigdy jeszcze nie otworzył w jego obecności.
Poszukiwał zaklęcia Samoprzemienienia, ale ponieważ czytanie runów szło mu jeszcze wolno i mało z tego rozumiał, nie mógł znaleźć tego, czego szukał. Księgi te były bardzo stare. Ogion odziedziczył je po swoim Mistrzu Helecie Proroku, a Heleth po swoim Mistrzu Magu z Perregalu, i tak dalej wstecz aż do mitycznych czasów. Pismo było drobne i osobliwe; między jego wierszami pełno było dopisków poczynionych przez liczne ręce, które teraz wszystkie były prochem. Mimo to Ged rozumiał gdzieniegdzie coś z tego, co usiłował czytać, i mając wciąż w pamięci pytania i szyderstwa dziewczyny, zatrzymał się na stronicy, która zawierała zaklęcie przywołujące duchy zmarłych.
Gdy czytał, odcyfrowując jeden po drugim runy i znaki, opanowywała go trwoga. Utkwił oczy w stronicy i nie był w stanie ich podnieść, dopóki nie przeczytał całego zaklęcia do końca.
Potem podnosząc głowę ujrzał, że w domu jest ciemno. Czytał przed chwilą bez żadnego światła, w ciemności. Teraz zaś nie mógł odczytać runów, gdy spuścił wzrok; na księgę. Trwoga wciąż w nim rosła; nie mógł wstać z krzesła, jak gdyby strach go spętał. Było mu zimno. Oglądając się przez ramię dostrzegł, że obok zamkniętych drzwi coś się kuli, jakaś bezkształtna bryła cienia ciemniejszego niż ciemność. Zdawało mu się, że cień sięga w jego stronę, że szepcze, że szeptem coś do niego woła; nie mógł jednak zrozumieć słów.
Nagle drzwi rozwarły się na oścież. Pojawił się w nich człowiek otoczony jaskrawym białym światłem, wielka jasna postać, która przemówiła głośno, gwałtownie i niespodziewanie. Ciemność i szept ustały i rozwiały się.
Trwoga opuściła Geda, ale wciąż jeszcze był śmiertelnie wylękniony, bowiem to mag Ogion stał w drzwiach otoczony jasnością, a dębowa laska w jego dłoni płonęła białym blaskiem.
Nie mówiąc ani słowa, mag przeszedł obok Geda, zapalił lampę i odłożył księgi na półkę. Potem obrócił się do chłopca i rzekł:
— Nie wolno ci nigdy używać tego zaklęcia, chyba żeby ci groziła utrata mocy i życia. Czy to dla tego zaklęcia otwarłeś księgi?
— Nie, Mistrzu — wymamrotał chłopak i pełen wstydu opowiedział Ogionowi, czego i z jakiej przyczyny poszukiwał.
— Czy nie pamiętasz, co ci mówiłem — że matka tej dziewczyny, małżonka władcy, jest czarodziejką?
W istocie, Ogion kiedyś to powiedział, ale Ged nie zwrócił wtedy na to uwagi, choć od obecnej chwili wiedział już, że Ogion nigdy nie mówi mu niczego, jeśli nie ma po temu istotnego powodu.
Sama dziewczyna jest już na wpół czarownicą. Być może, to matka przysłała ją, aby z tobą porozmawiała. Być może to ona otwarła księgę na stronicy, którą czytałeś. Moce, którym ona służy, nie są tymi, którym służę ja; nie znam jej zamiarów, ale wiem, że nie życzy mi dobrze. Ged, posłuchaj mnie teraz. Czy nigdy nie pomyślałeś, że tak jak cień musi otaczać światło, tak samo niebezpieczeństwo musi otaczać czarodziejską moc? Te czary to nie gra, w którą się bawimy dla przyjemności albo własnej chwały. Pomyśl o tym: o tym, że każde słowo, każde działanie naszej sztuki wypowiadamy i wprawiamy w ruch na korzyść albo dobra, albo zła. Zanim przemówisz albo uczynisz cokolwiek, musisz znać cenę, jaką trzeba zapłacić!
Zdjęty wstydem, Ged zakrzyknął:
— Jakże mam znać sprawy, skoro mnie niczego nie uczysz? Od czasu gdy żyję przy tobie, niczego nie zrobiłem, nie zobaczyłem…
— Teraz coś zobaczyłeś — odparł mag. — Przy drzwiach, w ciemności, wtedy gdy wszedłem.
Ged milczał.
Ogion ukląkł, ułożył drwa w kominku i rozniecił ogień, gdyż w domu było zimno. Potem, wciąż klęcząc, rzekł swym spokojnym głosem:
— Ged, mój młody sokole, nikt cię nie zmusza, abyś przebywał ze mną lub mi służył. Nie ty przyszedłeś do mnie, lecz ja do ciebie. Jesteś bardzo młody jak na taki wybór, ale nie mogę go uczynić za ciebie. Jeśli sobie życzysz, wyślę cię na wyspę Roke, gdzie nauczają wszystkich wysokich kunsztów. Nauczysz się każdego kunsztu, jakiego się podejmiesz, gdyż twoja moc jest wielka. Większa nawet, mam nadzieję, niż twoja pycha. Zatrzymałem cię tu przy sobie, posiadam bowiem to, czego tobie brakuje, ale nie będę cię zatrzymywał wbrew twej woli. Wybieraj więc teraz między Re Albi a Roke.
Ged stał bez słowa, serce tłukło mu się w piersi. Zdążył już przecież pokochać Ogiona, tego wyzbytego gniewu człowieka, który uzdrowił go dotknięciem; kochał go i aż do tej pory nie wiedział o tym. Spojrzał na dębową laskę opartą w kącie przy kominku, przypominając sobie jej blask, który wypłoszył z mroku złego ducha, i zatęsknił za tym, aby pozostać z Ogionem, aby iść wraz z nim przez lasy w długiej i dalekiej wędrówce, ucząc się sztuki milczenia. Jednakże odzywały się w nim inne pragnienia, które nie dawały się uciszyć: żądza sławy, chęć czynu. Ogion rysował przed nim długą drogę ku czarodziejskiemu mistrzostwu, powolny marsz bocznymi ścieżkami, podczas gdy on mógł pożeglować z morskim wiatrem wprost na Morze Najgłębsze, na Wyspę Mędrców, gdzie powietrze rozświetlają czary i gdzie Arcymag przechadza się pośród cudów.
— Mistrzu — powiedział — popłynę na Roke.
Tak więc w parę dni później, w słoneczny wiosenny poranek, Ogion schodził wraz z nim spadzistą drogą wiodącą z Overfell do odległego o piętnaście mil Wielkiego Portu Gont. Tam, przy bramie strzeżonej z obu stron przez rzeźbione smoki, strażnicy z miasta Gont na widok maga przyklękli z obnażonymi mieczami w dłoniach i pozdrowili go. Znali Ogiona i oddawali mu cześć na rozkaz księcia oraz z własnej woli, gdyż dziesięć lat wstecz Ogion uratował miasto przed trzęsieniem ziemi, które mogło obalić w gruzy wieże należące do zamożnych mieszkańców i zasypać lawiną kanał pomiędzy Zbrojnymi Urwiskami. Ogion przemówił wtedy do Góry Gont, uciszając ją, i uśmierzył dygoczące przepaście Overfell, tak jak uspokaja się przerażone zwierzę. Ged słyszał niegdyś opowieści o tym zdarzeniu i wspominał je teraz, widząc z podziwem, jak uzbrojeni strażnicy klękają przed jego łagodnym Mistrzem. Podniósł wzrok prawie ze strachem na tego człowieka, który powstrzymał trzęsienie ziemi ale twarz Ogiona była łagodna jak zawsze.