Zeszli na nadbrzeże, gdzie Zarządca Porta zjawił się pośpiesznie na przywitanie Ogiona i zapytał, czym może im służyć. Mag wyjaśnił mu, w czym rzecz, zaś Zarządca od razu wymienił mający wyruszyć na Morze Najgłębsze statek, na którego pokładzie Ged mógł wypłynąć jako pasażer.
— Lub też wezmą go jako wywoływacza wiatru — dodał — jeśli posiada tę umiejętność. Nie mają na pokładzie zaklinacza pogody.
— Chłopak ma trochę wprawy, jeżeli chodzi o mgłę, ale nie zna się na wiatrach morskich — odpowiedział mag, kładąc lekko dłoń na ramieniu Geda. — Nie próbuj żadnych sztuczek z morzem i morskimi wiatrami, Krogulcze; jesteś jeszcze szczurem lądowym. Jak nazywa się ten okręt, Zarządco?
— „Cień”, płynie z Andradów do miasta Hort z ładunkiem futer i wyrobów z kości słoniowej. To dobry statek, Mistrzu Ogionie.
Twarz, maga pociemniała na dźwięk nazwy statku, ale rzekł:
— Niech tak będzie. Oddaj to pismo Przełożonemu Szkoły na wyspie Roke, Krogulcze. Pomyślnych wiatrów. Żegnaj!
To było ich całe rozstanie. Mag odwrócił się i, krocząc w górę ulicy, odszedł z nadbrzeża. Ged stał samotnie i spoglądał’ za odchodzącym Mistrzem.
— Chodź ze mną, chłopcze — odezwał się Zarządca Portu i poprowadził go przez opadające ku morzu nadbrzeże do tnola, przy którym „Cień” przysposabiał się do rejsu.
Mogłoby wydawać się dziwne, że na wyspie szerokości pięćdziesięciu mil, w wiosce u stóp urwisk wiecznie wpatrzonych w morze, dziecko może dorosnąć do wieku męskiego nie stanąwszy nigdy w łodzi i ani razu nie zanurzywszy palca w słonej wodzie — ale tak bywa. Rolnik, pasterz kóz czy bydła, myśliwy albo rzemieślnik — mieszkaniec lądu patrzy na ocean jak na słony, rozkołysany obszar, który nie ma z nim w ogóle nic wspólnego. Wioska oddalana od jego wsi o dwa dni marszu jest obcym krajem, zaś wyspa odległa o dzień żeglugi od jego wyspy to już tylko legenda, mgliste wzgórza widoczne za wodą, nie stały ląd, po którym on sam stąpa.
Tak też i dla Geda, który nigdy dotąd nie zszedł z wyżyn górskich, Port Gont był miejscem groźnym i cudownym — wielkie domy i wieże z ciosanego kamienia, nadbrzeże, na które składały się mola, doki, baseny i miejsca do cumowania, przystań, gdzie pół setki łodzi i galer kołysało się przy brzegu, leżało na nim’’ do góry dnem do naprawy albo stało zakotwiczone na redzie ze zwiniętymi żaglami i zamkniętymi otworami na wiosła, żeglarze pokrzykujący w dziwnych narzeczach, objuczeni robotnicy portowi spieszący pomiędzy baryłkami, skrzyniami, zwojami lin i ułożonymi w kozły wiosłami, brodaci kupcy w podbitych futrem szatach, rozmawiający półgłosem i stąpający ostrożnie po śliskich nadbrzeżnych kamieniach, rybacy wyładowujący swój połów, bednarze wyklepujący obręcze i walący młotami szkutnicy, i śpiewający sprzedawcy małżów, i wydzierający się ’szyprowie, a poza tym wszystkim cicha, jaśniejąca zatoka. Mając oczy, uszy i myśli pełne oszołomienia, Ged zmierzał w ślad za Zarządcą Portu do obszernego doku, gdzie przycumowany był „Cień”; Zarządca zaprowadził go do kapitana statku.
Nie mówiąc wiele, kapitan zgodził się zabrać Geda jako pasażera na wyspę Roke, jako że prosił o to sam mag. Zarządca Portu zostawił więc chłopca u niego. Kapitan „Cienia” był mężczyzną dużym i grubym, odzianym w czerwony płaszcz oblamowany futrem z pełławi, taki jakie noszą kupcy z Wysp Andradzkich. Nie spojrzał ani razu na Geda, ale zapytał go władczym głosem:
— Czy potrafisz zaklinać pogodę, chłopcze?
— Potrafię.
— A wywoływać wiatr?
Musiał się przyznać, że nie umie, po czym kapitan przykazał mu, żeby znalazł sobie jakieś miejsce na uboczu i nie ruszał się stamtąd.
Wioślarze wchodzili właśnie na pokład, gdyż statek miał wypłynąć na redę przed zapadnięciem zmierzchu i pożeglować z odpływem, gdy zacznie się świt. Żadnego miejsca na uboczu nie było, ale Ged wspiął się jak umiał na obwiązany linami, przymocowany do pokładu i przykryty skórami ładunek na rufie statku i przylgnąwszy do niego, przyglądał się wszystkiemu, co działo się naokoło. Na pokład wskakiwali wioślarze, silni mężczyźni o potężnych ramionach, podczas gdy robotnicy portowi napełniali dok łoskotem przetaczanych baryłek z wodą, które ustawiali pod ławami wioślarzy. Kształtny statek osiadał nisko, objuczony ciężarem; jednocześnie, gotów do drogi, kołysał się lekko na chlupoczących przybrzeżnych falach. Potem sternik zajął miejsce ha rufie, po prawej stronie stewy, czekając ;na kapitana, który stał na desce wpuszczonej w spojenie stępki z dziobnicą wyrzeźbioną na kształt Starego Węża Andradzkiego. Kapitan potężnym rykiem wydawał rozkazy; „Cień” został odcumowany i wypłynął daleko z doków, holowany z mozołem przez dwie łodzie wiosłowe. Wtedy ryk szypra oznajmił: „Otworzyć luki!” — i wysunęły się ze stukotem wielkie wiosła, po piętnaście z każdej burty. Wioślarze pochylali swoje mocne plecy do taktu, wybijanego na bębnie przez chłopaka, który siedział na górze obok kapitana. Statek sunął teraz lekko jak mewa wiosłująca skrzydłami, a szum i harmider miasta ustały nagłe gdzieś z tyłu. Wpłynęli w ciszę wód zatoki, a ponad nimi wznosił się wysoki wierzchołek Góry, jak gdyby wiszący ponad morzem. ^W płytkiej zatoczce po zawietrznej stronie południowego Zbrojnego Urwiska zarzucili kotwicę i stali tam przez noc. Z siedemdziesięciu członków załogi statku niektórzy byli, tak jak Ged, bardzo młodzi, choć wszyscy odbyli już swoje Przejście w wiek męski. Chłopcy ci przywołali Geda, aby podzielić się z nim jadłem i napojem; odnosili się doń przyjaźnie, choć szorstko i z mnóstwem żartów i kpinek. Przezwali go oczywiście Kozim Pastuchem, bo pochodził z Gontu, ale nie pozwalali sobie na więcej. Ged był wysoki i silny jak piętnastolatek oraz równie skory do rewanżowania się dobrym słowem, jak drwiną; przyjął się więc wśród nich i już tej pierwszej nocy zaczął żyć jak każdy z nich, ucząc się ich pracy. Odpowiadało to oficerom statku, na pokładzie nie było bowiem miejsca dla bezczynnych pasażerów.
Miejsca ledwie starczało dla załogi i nie było zupełnie wygód na tej pozbawionej ozdób galerze, zapchanej ludźmi, sprzętem i ładunkiem; lecz cóż znaczyły wygody dla Geda? Leżał tej nocy między obwiązanymi powrozem zwojami skór z północnych wysp, przyglądał się wiosennym gwiazdom ponad wodami portu i żółtym światełkom miasta za rufą; zasnął i obudził się znowu, pełen zachwytu. Przed świtem zaczął się odpływ. Podnieśli kotwicę i wypłynęli, wiosłując lekko pomiędzy Zbrojnymi Urwiskami. Gdy wschód słońca zarumienił Górę Gont za nimi, podnieśli wielki żagiel i pomknęli po Morzu Gontyjskim w kierunku południowo-zachodnim.
Przepłynęli z lekkim wiatrem pomiędzy wyspami Barnisk i Torheven i na drugi dzień w zasięgu ich wzroku ukazał się Havnor, Wielka Wyspa, serce Archipelagu. Przez trzy dni widzieli na horyzoncie zielone wzgórza Havnoru, posuwając się wzdłuż jego wschodniego wybrzeża, ale nie przybijając do brzegu. Wiele lat miało jeszcze upłynąć, zanim Ged postawił stopę na tym lądzie i zanim ujrzał białe wieże Wielkiego Portu Havnoru, wznoszące się w samym środku świata.