Stanęli na jedną noc w Ujściu Kember, północnym porcie wyspy Way, następnej nocy zarzucili kotwicę koło miasteczka u wejścia do Zatoki Felkway, nazajutrz zaś minęli północny przylądek wyspy O i wpłynęli do Cieśniny Ebavnor. Tam zwinęli żagiel i powiosłowali, mając stale ląd z obu boków, a w zasięgu głosu widząc wciąż inne statki, wielkie i małe, należące do bogatych kupców i drobnych handlarzy, niektóre płynące z Zewnętrznych Rubieży z egzotycznym ładunkiem po trwającym całe lata rejsie, i inne, które przeskakiwały jak wróble z wyspy na wyspę Morza Najgłębszego. Wypływając z zatłoczonej cieśniny i skręcając na południe, zostawili za rufą Havnor i pożeglowali pomiędzy dwiema pięknymi wyspami, Ark i Hien, upstrzonymi wieżami i tarasami miast, a potem zaczęli, poprzez deszcz i coraz silniejszy wiatr, przebijać się Morzem Najgłębszym w stronę wyspy Roke.
W nocy, gdy wiatr pochłodniał i nastał sztorm, spuścili zarówno żagiel, jak i maszt i nazajutrz przez cały dzień wiosłowali. Długi statek leżał pewnie na falach i dzielnie sunął przed siebie, ale sternik przy długim wiośle sterowym na rufie wpatrywał się w deszcz siekący morze i nie widział nic prócz deszczu. Płynęli na południowy zachód za wskazówką kompasu, wiedząc, w jakim kierunku płyną, ale nie wiedząc, przez jakie wody. Ged słyszał, jak ludzie mówią o mieliznach na północ od Roke i Skałach Boryiskich na wschodzie; inni utrzymywali, że statek mógł prze? ten czas znacznie zboczyć z kursu i zbłądzić na puste wody na południe od wyspy Kamery. Wiatr wciąż się nasilał, rozrywając grzbiety wielkich fal w lotne strzępy piany, a oni niezmiennie wiosłowali z wiatrem na południowy zachód. Czas pracy jednej zmiany przy wiosłach został skrócony, bo robota była bardzo ciężka; młodszych chłopaków posadzono po dwu przy jednym wiośle i Ged wykonywał swoją część pracy wraz z innymi, tak jak to czynił, odkąd opuścili Gont. Kiedy nie pracowali przy wiosłach, wylewali czerpakami wodę, bowiem bałwany załamywały się całym ciężarem na statku. Tak posuwali się z trudem pośród fal, które wiatr pędził jak dymiące góry, podczas gdy ostry, zimny deszcz siekł plecy wioślarzy, a łoskot bębna niósł się przez szum sztormu jak bicie serca.
Jeden z mężczyzn podszedł, aby zmienić Geda ’przy wiośle, i posłał go do kapitana na dziób Woda deszczowa ściekała z oblamowania płaszcza kapitana, ale on minio to stał, przysadzisty jak beczka wina, na swoim kawałku pokładu; spoglądając z góry na Geda, spytał:
— Czy potrafisz uśmierzyć ten wiatr, chłopcze?
— Nie, panie.
— Czy znasz się na sztukach z żelazem?
Chciał w ten sposób spytać, czy Ged mógłby zmusić igłę kompasu, aby wskazywała im drogę ku Roke, czyniąc tak, że magnes kierowałby się nie ku północy, ale wedle ich potrzeby. Ta umiejętność jest tajemnicą Mistrzów Morskich, więc Ged znów musiał odpowiedzieć przecząco.
— W takim razie — ryknął kapitan przez wiatr i deszcz — musisz znaleźć jakiś statek, który cię zabierze na Roke z miasta Hort. Roke jest teraz pewnie na zachód od nas i tylko czary mogłyby nas tam zaprowadzić poprzez to morze. Musimy trzymać kurs na południe.
Gedowi nie spodobało się to, słyszał już bowiem opowieści żeglarzy o mieście Hort jako o miejscu pełnym bezprawia i zła; chwytano tam często ludzi i sprzedawano jako niewolników na Południowe Rubieże. Powróciwszy do pracy przy wiośle, ciągnął je z całych sił wraz ze swym towarzyszem, krzepkim chłopakiem z Andradów, słyszał wybijający rytm bęben i widział zawieszoną na rufie latarnię, jak huśtała się i mrugała, gdy wiatr szarpał ją na wszystkie strony, udręczoną plamkę światła w chłostanym przez deszcz zmierzchu. Spoglądał wciąż na zachód, tak często, jak mu na to pozwalał ciężki rytm ciągnięcia wiosła. I gdy statek podniósł się na wzbierającej wysoko fali, Ged ujrzał przez chwilę nad ciemną, dymiącą wodą światło między chmurami, jak gdyby ostatni błysk zachodzącego słońca; ale było to jasne światło, nie czerwone.
Jego sąsiad przy wiośle tego nie dostrzegł, ale Ged zawołał na cały głos, że widzi światło. Sternik wypatrywał go teraz przy każdym spiętrzeniu się wielkich fal i dostrzegł światło, w chwili gdy Ged ujrzał je znowu, ale odkrzyknął, że to tylko zachodzące słońce. Wtedy Ged zawołał jednego z chłopaków, który czerpał i wylewał wodę, aby zajął na chwilę jego miejsce na ławie, a sam znów pobrnął naprzód zatarasowanym przejściem między ławami i, chwytając za rzeźbiony dziób, aby nie zostać zmytym za burtę, wykrzyknął do szypra:
— Kapitanie! To światło na zachodzie to wyspa Roke!
— Nie widziałem żadnego światła — ryknął szyper, ale właśnie gdy to mówił, Ged wyrzucił przed siebie ramię wskazującym ruchem i wszyscy ujrzeli światło migoczące jasno na zachodzie ponad falującym pędem i tumultem morza.
Nie przez wzgląd na swego pasażera, ale aby uratować statek przed niebezpieczeństwem sztormu, kapitan wykrzyknął natychmiast do sternika, aby brał kurs, na zachód, w stronę światła. Rzekł jednak do Geda:
— Chłopcze, gadasz niczym Mistrz Morski, ale powiadam ci, jeśli wskazujesz nam w tej niepogodzie złą drogę, wyrzucę cię za burtę, abyś sam płynął na Roke!
Zamiast uciekać przed sztormem, musieli teraz wiosłować w poprzek kierunku wiatru; było to trudne: fale, bijąc w trawersujący statek, spychały go wciąż na południe z nowo obranego kursu, rzucały statkiem i napełniały go wodą, toteż czerpać trzeba było bez ustanku, a wioślarze musieli uważać, żeby przy bocznym kołysaniu statku pociągnięcia wiosłami nie wynurzały ich z wody i w ten sposób nie rzucały ich między ławy. Pod burzowymi chmurami było prawie ciemno, ale od czasu do czasu dostrzegali na zachodzie światło, dość wyraźne, aby brać na nie kurs, i tak borykali się dalej. Nareszcie wiatr osłabł trochę i światło przed nimi rozrosło się wszerz. Wiosłowali wciąż, gdy, jakby przechodząc przez zasłonę, pomiędzy jednym a drugim pociągnięciem wioseł, przepłynęli ze strefy sztormu w czyste powietrze, gdzie poświata po zachodzie słońca jarzyła się na niebie i morzu. Ponad zwieńczonymi pianą falami ujrzeli w niezbyt wielkiej odległości wysokie, okrągłe i zielone wzgórze, a pod nim miasto, rozłożone na brzegu zatoczki, w której stały na kotwicy łodzie, wszystkie nieporuszone.
Sternik, wsparty o swoje długie wiosło, pokręcił głową i zawołał:
— Kapitanie! Czy to prawdziwy ląd, czy sztuczka czarownika?
— Trzymaj kurs, tępa pało! Wiosłować, wy mięczaki, synowie niewolników! To Zatoka Thwil i Pagórek Roke, każdy dureń by je poznał! Wiosłować!
I tak przy biciu bębna powiosłowali, znużeni, w głąb zatoki. Było tam tak cicho, że mogli słyszeć głosy ludzi w mieście i dźwięk dzwonu, a tylko gdzieś hen, daleko, świst i huk sztormu. Ciemne chmury wisiały na północy! na wschodzie, na południu, wokół całej wyspy, oddalone o milę od jej brzegów. Ale nad Roke jedna po drugiej wschodziły gwiazdy na jasnym i spokojnym niebie.
3. SZKOŁA CZARNOKSIĘŻNIKÓW
Ged spał tej nocy na pokładzie „Cienia”; wczesnym rankiem rozstał się ze swymi pierwszymi w życiu towarzyszami żeglugi, a oni życzyli mu powodzenia, wołając wesoło w ślad za nim, gdy szedł w górę portu. Miasteczko Thwil nie jest duże, jego wysokie domy tłoczą się ponad kilkoma spadzistymi, wąskimi uliczkami. Gedowi jednak wydawało się ono wielkim miastem; nie wiedząc, dokąd pójść, zapytał pierwszego napotkanego mieszkańca Thwil, gdzie można znaleźć Przełożonego Szkoły na wyspie Rnke. Człowiek popatrzył nań przez chwilę z ukosa i odparł. „Mądrzy nie muszą pytać, głupiec pyta na próżno” — po czyni ruszył dalej ulicą Ged poszedł pod górę, aż wreszcie znalazł się na placu obramowanym z trzech stron przez domy o spadzistych łupkowych dachach, a z czwartej przez ścianę wielkiego budynku, którego nieliczne i małe okna znajdowały się wyżej niż szczyty kominów na domach: robiło to wrażenie fortecy lub zamku zbudowanego z potężnych szarych bloków kamiennych. Na placu u stóp budynku rozstawione były targowe stragany, wokół których kręciło się trochę ludzi. Ged zadał swoje pytanie starej kobiecie z koszem pełnym małżów, a ona odparła: „Nie zawsze można znaleźć Przełożonego tam, gdzie jest, ale czasem znajduje się go tam, gdzie go nie ma” — i dalej zachwalała krzykiem swoje małże W wielkim budynku, tuż przy jednym z węgłów, widniały skromne drewniane drzwiczki. Ged podszedł do nich i głośno zastukał. Starcowi, który otworzył drzwi, powiedział: