Potem uświadomił sobie, iż włosy barona są siwe, nie mlecznobiałe jak u Morgaratha. Zresztą Ergell, chociaż wysoki, nie mógł się równać wzrostem z Morgarathem. Minęła chwila, nim Will zdał sobie sprawę, że wciąż gapi się na barona, który stoi z wyciągniętą ręką. Pospiesznie ruszył do przodu.
– Witam waszą dostojność – odezwał się. Ergell ochoczo potrząsnął jego dłonią. Około sześćdziesięcioletni, nadal poruszał się zwinnie. Will wręczył mu oficjalny pergamin, zawierający jego przydział. Zgodnie z zasadami strażnik przy moście zwodzonym obowiązany był pergamin wziąć, a następnie dostarczyć Ergellowi, by ten przejrzał papiery, zanim Will zostanie wpuszczony do stołpu. Lecz sierżant strzegący wejścia tylko prześlizgnął się wzrokiem po pelerynie zwiadowcy oraz zerknął na długi łuk, po czym od razu machnął, by wjeżdżać. Zaniedbanie, pomyślał Will. Poważne zaniedbanie.
– Witamy w Seacliff, zwiadowco Treaty – odrzekł baron. – Za zaszczyt sobie poczytuję mieć kogoś tak znamienitego w naszej służbie.
Will lekko zmarszczył brew. Zwiadowcy nie służyli baronom, do których lenna otrzymywali przydział. Ergell powinien o tym wiedzieć. Może, pomyślał Will, baron próbuje przejąć go pod własną komendę, sugerując od niechcenia, iż władzę rozkazywania posiada tu wyłącznie on.
– Wszyscy służymy królowi, panie – odparł Will ze spokojem. Przelotny cień, który owionął twarz Ergella, potwierdził, że przeczucie nie myliło zwiadowcy. Ergell, widząc, że chłopak jest bardzo młody, zapragnął spróbować szczęścia, jak by to ujął Halt.
– Oczywiście, oczywiście – odparł prędko pan na Seacliff. I od razu wskazał na potężnie zbudowanego mężczyznę, stojącego obok biurka.
– Zwiadowco Treaty, oto Mistrz Szkoły Rycerskiej mojego lenna, pan Norris z Rook.
Will określił w myślach wiek Norrisa na czterdzieści lat, typowy wiek dla Mistrzów Szkół Rycerskich. Ktoś znacząco młodszy nie miałby niezbędnego doświadczenia, żeby poprowadzić do bitwy oddział rycerzy wraz ze zbrojnymi całego lenna. Mając zaś zbyt wiele lat na karku, mógłby nie sprostać zadaniu ze względu na brak sił.
– Panie Norris – rzucił krótko. Uścisk dłoni rycerza okazał się krzepki, ale nic w tym dziwnego. Ten, kto spędzał większość swych dni, dzierżąc miecz albo topór bojowy, zazwyczaj wykształcał sobie potężne muskuły. Will wyczuł, że Mistrz Szkoły Rycerskiej pragnie go sprawdzić, gdy podawali sobie prawice; dostrzegł prędkie, uważne spojrzenie. Mistrz odnotował jego młody wiek i drobną budowę.
Willowi zdawało się, że dojrzał coś jeszcze we wzroku rycerza – cień satysfakcji z tego, co spostrzegł. Być może, po tym, jak przez lata miał do czynienia ze znającym się na rzeczy, doświadczonym Bartellem, Norris liczył na to, iż łatwiej upora się ze świeżo upieczonym zwiadowcą. Will doznał lekkiego rozczarowania, gdy pojął, w czym rzecz. Halt, a również i Crowley, komendant całego Korpusu, przestrzegali go, iż w niektórych lennach stosunki między baronami a zwiadowcami bywają napięte.
– Zbyt wielu wśród lenników stosuje podział na „my" i „oni" – mówił jeszcze w Redmont Crowley, wprowadzający Willa w szczegóły związane z nową funkcją. – Bądź co bądź, do naszych zadań należy sporządzanie sprawozdań na ich temat, ocena gotowości bojowej, poziomu umiejętności, a także wyszkolenia. Niektórym baronom i Mistrzom Szkół Rycerskich to nie w smak. Woleliby sądzić, że liczą się tylko oni, więc nie pałają ochotą, by zwiadowcy zaglądali któremuś przez ramię.
Will wiedział, że w Zamku Redmont nigdy tak się nie działo. Ale Halta z Araldem łączyły bliskie więzi, oparte na głębokim wzajemnym szacunku. Zachował wszelako te rozważania na później, a teraz wdał się w uprzejmą pogawędkę, wyjaśniając zaciekawionym Norrisowi i Ergellowi, co przydarzyło mu się w trakcie podróży.
Ergell zaprosił zwiadowcę na obiad do zamku. Will uśmiechnął się grzecznie, lecz znalazł wymówkę.
– Któregoś innego dnia, jeszcze w tym tygodniu, wasza dostojność. Nie godzi się, żebym sprawiał zamieszanie. Nie mogłeś wiedzieć, że przybędę dzisiaj, z pewnością więc już poczyniłeś własne plany na dzisiejszy wieczór.
– Oczywiście, oczywiście. Któregoś innego dnia, jeszcze w tym tygodniu, kiedy tylko się rozgościsz – przytaknął baron. Will uznał, iż trafił na całkiem sympatycznego pana, nawet jeśli ów pan starał się jeszcze przed chwilą umniejszyć autorytet Willa. Twarz barona rozjaśnił uśmiech, chyba nawet ciepły, a może i serdeczny. – Życzyłbyś sobie, byśmy przysłali ci coś z naszej kuchni?
– Nie ma potrzeby, wasza dostojność. Kobieta z wioski, Edwina, przygotowała prawdziwie wyborną potrawkę z wołowiny. Sądząc po aromacie, na dzisiejszy wieczór wystarczy mi specjałów.
Ergell uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Dobra z niej kucharka, fakt – przyznał. – Próbowałem ją skłonić, by pracowała dla nas tutaj, na zamku, ale obawiam się, że nic z tego.
Norris zajął miejsce na jednej z długich ław, ustawionych po bokach biurka.
– Zatem wprowadziłeś się do chaty Bartella?
Will przytaknął.
– Tak, Mistrzu Szkoły Rycerskiej. Jest całkiem przytulna.
Ergell zaśmiał się krótko, chrapliwie.
– Skoro pichci ci Edwina, nie zaprzeczę – zgodził się.
Lecz Norris pokręcił głową.
– O wiele dogodniej byłoby ci mieszkać tutaj, w zamku – powiedział rycerz. – Baron zapewniłby ci, do twojej wyłącznej dyspozycji, sposobniejsze pokoje niż licha chatka. I byłbyś pod ręką, gdybyśmy cię potrzebowali.
Will uśmiechnął się, przejrzawszy wybieg, kryjący się za pozornie niewinną propozycją. Wprowadzając się do zamku, uczyniłby pierwszy mały krok, prowadzący do stopniowej utraty niezależności. Wszystko odbyłoby się subtelnie, nie od razu, ale taka rezygnacja z zasad już na samym początku służby z pewnością niosłaby dalsze konsekwencje. Również stwierdzenie, że byłby bliżej, gdyby go potrzebowali, niosło w sobie sugestię, że ma tańczyć, jak mu ludzie z zamku zagrają. Will świetnie wiedział, co w trawie piszczy. Ergell bacznie mu się przyglądał, czekając na odpowiedź.
– Dziękuję, Mistrzu Szkoły Rycerskiej, chatka mi wystarczy – odparł. – Zresztą tradycja nakazuje zwiadowcom posiadanie kwatery poza zamkiem.
– Hmm, no tak, tradycja – rzucił Norris lekceważącym tonem. – Czasami myślę, że zbyt wielką wagę przykładamy do różnych obyczajów, które wynikają z tradycji.
Po słowach Norrisa zapadło nieco krępujące milczenie. Ergell zaśmiał się znowu.
– Dajże spokój, Norris, wszyscy wiemy, jak zwiadowcy cenią sobie tradycję. Pamiętaj tylko – dodał, zwracając się do Willa – że oferta będzie wciąż aktualna. Jeżeli w mroźną zimę chatka zrobi się za chłodna, a ciebie zmęczą przeciągi, zawsze stawiam do twej dyspozycji pokoje w mojej siedzibie.
Szybkim spojrzeniem podpowiedział Mistrzowi Szkoły Rycerskiej, że temat miejsca pobytu zwiadowcy ma już zniknąć. Norris wzruszył ramionami. Zastosował się do życzenia barona, co dobrze o nim świadczyło. Will nie mógł ich obu w gruncie rzeczy winić, po prostu chcieli uzyskać nad nim przewagę. Świetnie rozumiał irytację najważniejszych osób w lennie, skoro ktoś po cichu, dzień za dniem, krąży gdzieś obok, łypie przez ramię notując, jak oni zabierają się do swoich zajęć, no i wreszcie składa raporty królowi o ich umiejętnościach oraz działaniach. Zwłaszcza jeżeli ten ktoś był tak niedoświadczony jak on. Wyglądało jednak, że udało mu się pokrzyżować plany obydwu, żadnego przy tym nie urażając.
– Wedle twej woli, zwiadowco Treaty… – zaczął Ergell.
Will uniósł dłoń.
– Proszę, wasza dostojność – powiedział – rad wielce byłbym, gdybyś nazywał mnie po prostu Willem.