Poszli przed siebie. W stosownej odległości za nimi ruszyła para kobiet, które zgodnie z tradycją najstarszych japońskich klubów niosły worki golfowe mężczyzn. Wokół dyplomatów krążyli czterej łatwi do rozpoznania agenci ochrony.
Cotygodniowe spotkania na polu golfowym były okazją do nieoficjalnej wymiany informacji o wydarzeniach w Japonii i sąsiednich krajach. Obaj ambasadorowie uważali to za jedną z najpożyteczniejszych form spędzania czasu.
– Robicie postępy w sprawie ekonomicznego partnerstwa z Tokio – zauważył Monaco.
– Złagodzenie restrykcji handlowych byłoby korzystne dla wszystkich zainteresowanych. Choć nasze cła na stal mogą uniemożliwić porozumienie. Ale tutaj nastawienie się zmienia. Przypuszczam, że Korea Południowa wkrótce podpisze umowę z Japonią.
– Skoro mowa o Korei, podobno niektórzy politycy z Seulu zamierzają znów zaapelować do Zgromadzenia Narodowego o wycofanie wojsk amerykańskich z ich kraju – powiedział Monaco.
– Słyszeliśmy o tym. Demokratyczna Partia Pracy chce w ten sposób zdobyć większą popularność. Na szczęście ciągle jest nieliczną opozycją w Zgromadzeniu Narodowym.
– Ciekawe, dlaczego do tego dążą mimo agresji Północy w przeszłości.
– To granie na uczuciach patriotycznych. DPP porównuje nas do dawnych okupantów Korei, Chińczyków i Japończyków. Takie argumenty trafiają do zwykłych ludzi.
– Byłbym zaskoczony, gdyby przywódcy DPP działali z pobudek altruistycznych – powiedział Monaco, kiedy doszli do piłki Hamiltona.
– Zdaniem mojego odpowiednika w Seulu jest prawie pewne, że przynajmniej część kierownictwa DPP ma poparcie Północy – odparł Hamilton.
Wziął od kobiety z workiem metalową „trójkę", ustawił podstawkę i wykonał następne uderzenie. Piłka ścięła zakręt, minęła rów i wylądowała na końcu trawiastego wzniesienia.
– Obawiam się, że to poparcie sięga daleko poza DPP – ciągnął Monaco. – Korzyści ekonomiczne, jakie przyniosłoby zjednoczenie, interesują wielu ludzi. Prezes południowokoreańskiej firmy Hyko Tractor Industries mówił na seminarium handlowym w Osace, że mógłby zmniejszyć koszty produkcji i tym samym być bardziej konkurencyjny na rynku międzynarodowym, gdyby miał dostęp do siły roboczej z Północy.
Monaco brodził chwilę w wysokiej trawie, szukając swojej piłki. Potem posłał ją metalową „piątką" na wzgórze dziesięć metrów od dołka.
– Zakłada, że zjednoczenie byłoby korzystne dla obu państw – odrzekł Hamilton. – Oczywiście więcej zyskałaby Północ, zwłaszcza gdyby Amerykanie wypadli z gry.
– Może moi ludzie znajdą jakieś powiązania – powiedział Monaco, kiedy zbliżali się do wzniesienia. – Na razie cieszę się, że pracujemy po tej stronie Morza Japońskiego.
Hamilton skinął głową i próbował trafić do dołka, ale zawadził kijem o ziemię i piłka zatrzymała się pięć metrów za blisko. Zaczekał, aż Monaco wykona uderzenie, po czym wziął inny kij i pochylił się nad piłką. Kiedy brał zamach, w oddali rozległ się głośny trzask i coś uderzyło Amerykanina w głowę. Z jego lewej skroni trysnęła krew i opryskała spodnie i buty Monaco. Brytyjczyk patrzył ze zgrozą, jak Hamilton osuwa się na kolana. Próbował coś powiedzieć, ale z jego ust wydobył się tylko bulgot. Upadł na trawę i znieruchomiał w kałuży krwi. Ułamek sekundy później jego zakrwawiona piłka wtoczyła się do dołka.
Pięćset pięćdziesiąt metrów dalej, w rowie przy osiemnastym dołku, wyprostował się krępy Azjata ubrany na niebiesko. Jego łysa głowa lśniła w słońcu, czarne oczy bez wyrazu i długie, cienkie wąsy nadawały mu groźny wygląd. Był zbudowany bardziej jak zapaśnik niż golfista, ale płynne ruchy wskazywały, że jest zwinny. Z miną znudzonego dziecka, które odkłada na bok zabawki, rozmontował karabin snajperski M-40 i włożył części broni do niewidocznego schowka w worku golfowym. Wyjął kij, zamachnął się potężnie i wybił piłkę z rowu w fontannie piasku. Potem trzema lekkimi uderzeniami zakończył grę, poszedł do samochodu i wrzucił worek do bagażnika. Wyjechawszy z parkingu, czekał cierpliwie, aż przemkną radiowozy i karetki pogotowia pędzące w stronę budynku klubu. Potem włączył się do ruchu i zniknął w masie innych pojazdów.
5
Zodiac przybił do zachodniego brzegu Yunaski. Dwaj laboranci w skafandrach ochronnych wybrali spośród martwych lwów morskich na plaży młodego samca, owinęli go folią, włożyli do worka do transportu zwłok i umieścili w pontonie. „Deep Endeavor" stał w pobliżu i oświetlał morze reflektorami, żeby wskazać załodze łodzi drogę powrotną. Worek z martwym lwem ulokowano w chłodni, tuż obok skrzynki mrożonego sorbetu.
Po zakończeniu operacji kapitan Burch skierował statek ku oddalonej o ponad dwieście mil wyspie Unalaska z portem o tej samej nazwie. Przez całą noc płynęli z maksymalną prędkością i zawinęli do portu przed dziesiątą rano. Na brzegu już czekała karetka pogotowia, która miała zabrać Sarę, Irva i Sandy na małe lotnisko, skąd mieli odlecieć wyczarterowanym samolotem do Anchorage. Dirk zawiózł Sarę do ambulansu w fotelu na kółkach. Kiedy znalazła się w środku, pocałował ją w policzek.
– Mamy randkę w Seattle, zgadza się? Jestem ci winien kolację z krabami – powiedział z uśmiechem.
– Za nic nie przepuściłabym takiej okazji – odrzekła nieśmiało. – Polecę tam z Sandy, jak tylko pozwolą nam opuścić szpital.
Po odjeździe karetki Dirk i Burch spotkali się z terenowym inspektorem bezpieczeństwa publicznego. Złożyli mu pełny raport o incydencie i szczegółowo opisali tajemniczy trawler. Inspektor obiecał zdobyć od władz stanowych rejestr statków rybackich, a także zasięgnąć informacji w lokalnej flocie rybackiej, nie miał jednak wielkiej nadziei, że czegoś się dowie. Japońscy i rosyjscy rybacy, którzy wpływali nielegalnie na amerykańskie wody terytorialne w poszukiwaniu bogatych łowisk, na ogół znikali bez śladu, kiedy władze próbowały ich ścigać.
Burch nie tracił czasu na dłuższy postój w Unalasce. Skierował statek na południe i popłynął do Seattle. Miał mnóstwo pytań w związku z wydarzeniami poprzedniego dnia, ale niewiele odpowiedzi.
Dwusilnikowy samolot, który zabrał Sarah, Irva i Sandy, wylądował w Anchorage późnym wieczorem. Na lotnisku powitali ich dwaj młodzi lekarze z regionalnej placówki Centrum Zwalczania Chorób i zabrali do miejskiego szpitala na badania. Do tego czasu cała trójka odzyskała już siły i nie miała żadnych zewnętrznych objawów zatrucia. Badania nie wykazały u nich niebezpiecznego stężenia toksyn ani żadnych śladów innej choroby, następnego ranka zostali więc wypisani ze szpitala z czystymi kartotekami medycznymi, jakby nic im się nie przydarzyło.
Sześć dni później „Deep Endeavor" wpłynął do cieśniny Puget i skręcił na wschód do zatoki Shilshole na północ od Seattle. W Ballard Locks woda w śluzie uniosła go do śródlądowego kanału żeglugowego, którym dotarł do jeziora Union. Burch wprowadził statek do prywatnego basenu portowego przy małym nowoczesnym biurowcu, gdzie mieściła się siedziba północno-zachodniego oddziału terenowego NUMA. Na brzegu czekały rodziny członków załogi.
– Widzę, że masz własny komitet powitalny, Dirk – zauważył Burch, wskazując dwie machające postacie na końcu nabrzeża.
Dirk wyjrzał przez okno na mostku i rozpoznał w wesołym tłumie Sarę i Sandy. Sarah wyglądała wspaniale w żółtej satynowej bluzce i niebieskich spodniach, które podkreślały jej zgrabną figurę.
– Wyglądacie na okazy zdrowia – przywitał je Dirk.
– W dużej części dzięki tobie – odparła Sandy.
– Co z Irvem?
– Wszystko w porządku – zapewniła Sarah. – Został na kilka tygodni w Anchorage, żeby koordynować nasze badania lwa morskiego ze stanowym departamentem rybołówstwa i łowiectwa. Obiecali nam pomoc w terenie.