– Doskonale odrestaurowany na konkurs przez firmę Pastime Restorations z Golden w Kolorado – oznajmił prowadzący aukcję. Wymieniał kolejne zalety auta, ale licytacja szybko utknęła w martwym punkcie.
Dirk podniósł rękę. To samo zrobił grubas w żółtych szelkach. Dirk dwukrotnie podbił cenę, żeby pokazać, że ma poważne zamiary. Taktyka okazała się skuteczna. Po trzecim razie grubas pokręcił głową i ruszył do baru.
– Sprzedany panu w czapce NUMA! – ogłosił licytator. Rozległy się brawa.
Choć samochód kosztował go kilka miesięcznych pensji, Dirk uznał, że to dobry zakup. Wiedział, że w 1958 roku wyprodukowano niespełna dwieście kabrioletów Chrysler 300-D.
Kiedy załatwił transport samochodu do Seattle, zadźwięczała jego komórka.
– Tu Julien. Mam dla ciebie trochę informacji.
– Szybka obsługa.
– Chciałem mieć to z głowy przed kolacją – odparł Perlmutter, myśląc już o następnym posiłku.
– Czego się dowiedziałeś?
– Po ataku na Pearl Harbor Japończycy rozmieścili wzdłuż Zachodniego Wybrzeża dziewięć czy dziesięć okrętów podwodnych, ale musieli je stopniowo wycofywać, kiedy walki przeniosły się na południowy Pacyfik. Te okręty prowadziły rozpoznanie, obserwowały główne porty, zatoki i ruch na morzu. W pierwszym okresie wojny udało im się zatopić trochę statków handlowych i wywołać poczucie zagrożenia. Co do ataków na cele lądowe, pierwszy wydarzył się na początku czterdziestego drugiego. 1-17 wystrzelił kilka pocisków w pobliżu Santa Barbara. Zniszczył nabrzeże i wieżę wiertniczą. W czerwcu tego roku 1-25 otworzył ogień do bazy wojskowej w Fort Stevens niedaleko Astorii w Oregonie, a 1-26 ostrzelał stację radiową na wyspie Vancouver w Kanadzie. W obu wypadkach nie było ofiar śmiertelnych. W sierpniu 1-25 wrócił w okolice przylądka Blanco w Oregonie i wysłał nad wybrzeże hydroplan z bombami zapalającymi, żeby wywołać pożar lasów w tamtym rejonie. Atak zakończył się fiaskiem, bo wybuchł tylko jeden mały pożar.
– Czyli było to głównie nękanie przeciwnika – zauważył Dirk.
– Tak, to nie były działania strategiczne. Po nalocie na lasy ataki ustały, bo okręty podwodne przemieszczono na północ, żeby wspomagały kampanię aleucką. Podczas walk w czterdziestym trzecim uczestniczyły w zdobyciu i późniejszej ewakuacji wysp Attu i Kiska. Gdy zaczęliśmy używać sonarów, Japończycy stracili w rejonie Aleutów pięć okrętów podwodnych. Po upadku Kiski na północnym i zachodnim Pacyfiku operowało już tylko kilka. W kwietniu czterdziestego czwartego w pobliżu wyspy Kodiak na Alasce został zatopiony 1-180. Potem na naszym krajowym froncie był spokój aż do stycznia czterdziestego piątego, kiedy to nieopodal przylądka Flattery w stanie Waszyngton zatopiono 1-403.
– Dziwne, że działał przy Zachodnim Wybrzeżu w momencie, gdy japońska flota wojenna była na ostatnich nogach.
– Zwłaszcza że 1-403 był jednym z ich największych okrętów podwodnych. Najwyraźniej planował atak lotniczy, gdy zaskoczył go amerykański niszczyciel.
– Trudno uwierzyć, że w tamtych czasach konstruowano okręty podwodne, które mogły transportować samoloty – rzekł Dirk z podziwem.
– Każdy z tych olbrzymów miał na pokładzie trzy. To były wielkie bestie.
– Znalazłeś jakieś wzmianki o amunicji z cyjankiem?
– Nie, ale ona istniała. Zdaje się, że japońskie wojska lądowe w Chinach eksperymentowały z bronią biologiczną i chemiczną. Cyjanek był w ich pociskach artyleryjskich, więc może marynarka też je wypróbowywała. Nie ma jednak oficjalnych raportów o ich użyciu w walce.
– Podejrzewam, że dzień przed atakiem na Fort Stevens 1-25 wystrzelił pocisk z cyjankiem, który zabił cztery osoby.
– Całkiem możliwe, ale trudno będzie to udowodnić, bo 1-25 zaginął rok później na południowym Pacyfiku. Prawdopodobnie został zatopiony w pobliżu wyspy Espiritu Santo. Wszystkie materiały, które widziałem, wskazują, że japońskie okręty miały tylko broń konwencjonalną. Być może z jednym wyjątkiem.
– Jakim?
– Znów 1-403. W pewnym powojennym piśmie wojskowym trafiłem na informację, że cesarskiej flocie przekazano ładunek broni Makaze, który dostarczono na ten okręt w Kure przed jego ostatnim rejsem. Nie zetknąłem się wcześniej z nazwą Makaze i nie udało mi się nic znaleźć w moich materiałach o broni i amunicji.
– A wiesz, co znaczy ta nazwa?
– Tak, makaze to po japońsku „czarny wiatr".
Dirk wykonał krótki telefon do Leo Delgada, a potem zadzwonił do Dahlgrena, który po porannej randce z kasjerką pił piwo w barze z widokiem na jezioro Waszyngton.
– Zanurkujesz jutro, Jack? – spytał Dirk.
– Jasne. Z harpunem w zatoce?
– Mam ma myśli coś większego.
– Łosoś królewski byłby w sam raz.
– Ryba, która mnie interesuje, nie pływała od ponad sześćdziesięciu lat – odparł Dirk.
7
Irv Fowler obudził się z potwornym bólem głowy. Za dużo piw, pomyślał i zwlókł się z łóżka. Przy kawie i pączku przekonywał samego siebie, że już mu lepiej. Ale z upływem godzin czuł się coraz gorzej. Aspiryna niewiele pomogła. Rozbolały go plecy i z trudem się poruszał. Wczesnym popołudniem był tak słaby i zmęczony, że wyszedł wcześniej ze swojego tymczasowego biura i pojechał do domu odpocząć.
Zjadł rosół i próbował się zdrzemnąć, ale mdłości nie pozwoliły mu zasnąć. To tyle, jeśli chodzi o domowe sposoby leczenia, pomyślał. Poczłapał do łazienki po następną aspirynę. Przyjrzał się w lustrze swojej zmęczonej twarzy i szklistym oczom. Zauważył, że ma silne wypieki. – Cholerna grypa – mruknął, wrócił do sypialni i opadł ciężko na łóżko.
Tokijski hotel Hilton był pilnie strzeżony. Goście zaproszeni na prywatny bankiet musieli minąć trzy punkty kontrolne, zanim mogli wejść do eleganckiej jadalni. Na corocznej kolacji wydawanej przez Japońskie Stowarzyszenie Eksporterów gromadzili się czołowi biznesmeni i dygnitarze z całego kraju. Zaangażowano najlepszych lokalnych szefów kuchni i artystów estradowych. Dyrektorzy największych japońskich firm eksportowych zapraszali swoich głównych zagranicznych partnerów. Jako gości specjalnych traktowano też dyplomatów ze wszystkich krajów, z którymi Japonia miała największą wymianę handlową.
W tłumie rozmawiano o niedawnym zamachu na ambasadora Stanów Zjednoczonych i o pożarze nowej fabryki SemConu podczas uroczystości jej otwarcia. Kiedy do sali wszedł wiceambasador USA Robert Bridges w towarzystwie dwóch agentów ochrony, wszyscy spojrzeli w jego stronę.
Bridges był zawodowym dyplomatą, ale wolał opracowywać strategię polityczną, niż uczestniczyć w spotkaniach towarzyskich. Hamilton był w tym dużo lepszy, pomyślał, gawędząc z japońskim przedstawicielem handlowym. Wkrótce zjawił się gospodarz przyjęcia i zaprowadził Amerykanina do stołu bankietowego, przy którym siedzieli europejscy dyplomaci.
Podano tradycyjne potrawy, saskimi i soba, a na scenę weszły tancerki w kolorowych kimonach i z bambusowymi wachlarzami. Bridges wychylił ciepłą sake, żeby wytrzymać narzekania francuskiego ambasadora na kiepskąjakość azjatyckich win.
Po pierwszym daniu tancerki zeszły ze sceny i zaczęły się nudne przemówienia zarozumiałych dyrektorów firm. Bridges skorzystał z okazji, żeby pójść do toalety.
Pilnujący go potężny ochroniarz obrzucił wzrokiem wyłożone kafelkami pomieszczenie. Zobaczył tylko kelnera, który mył ręce. Przepuścił wiceambasadora do pisuaru, zamknął drzwi od środka i stanął plecami do nich.
Łysy kelner skończył myć ręce. Odwrócił się tyłem do agenta, wytarł dłonie papierowym ręcznikiem i wykonał błyskawiczny obrót. Zaszokowany agent zobaczył przed sobą pistolet automatyczny kaliber 25. Lufa małej broni z tłumikiem była wycelowana w jego twarz. Sięgnął odruchowo do ukrytej kabury i wtedy padł strzał. Nad lewą brwią ochroniarza pojawiła się okrągła czerwona dziurka. Mężczyzna zachwiał się i runął na podłogę. Z głowy ciekła mu krew.