– Można jeszcze zaszczepić załogę „Deep Endeavora"?
– Niestety, to nic nie da. Szczepionka może być skuteczna w ciągu kilku dni po zarażeniu, potem jest bezużyteczna.
– Skontaktuj ę się z kapitanem Burchem i przebadamy całą załogę naj szybciej, jak to będzie możliwe.
– Wracam ze Spokane dziś wieczorem. Jeśli uda ci się zebrać załogę, jutro mogę pomóc waszemu lekarzowi okrętowemu.
– Mogę po ciebie przyjechać jutro rano?
– Oczywiście, będzie mi bardzo miło. Dirk… modlę się, żebyś nie był zarażony.
– Bez obaw – odparł z udawaną wesołością. – Mam we krwi tyle rumu, że nie przeżyłby żaden zarazek.
Dirk najpierw zadzwonił do kapitana Burcha, a potem skontaktował się ze wszystkimi członkami załogi „Deep Endeavora", którzy brali udział w ostatnim rejsie. Na szczęście nikt nie miał objawów choroby i następnego dnia wszyscy stawili się w terenowym biurze NUMA.
Zgodnie z obietnicą, Dirk pojechał rano po Sarę swoim chryslerem rocznik 58.
– Ale wóz! – wykrzyknęła z podziwem na widok wielkiego samochodu.
– Właśnie to oznaczała kiedyś nazwa „heavy metal" – odrzekł Dirk z szerokim uśmiechem. Wyjechał z parkingu przed apartamentowcem i skręcił w kierunku siedziby NUMA.
Członkowie załogi „Deep Endeavora" serdecznie przywitali Sarę. Zauważyła, że grupa przypomina bardziej rodzinę niż zespół współpracowników.
– Miło mi znów widzieć przyjaciół z NUMA – powiedziała. – Pewnie słyszeliście, że mój kolega Irv Fowler, który był z nami na statku, ma ospę. To groźna choroba zakaźna i trzeba szybko odizolować zarażonych. Muszę wiedzieć, czy ktoś z was miał ostatnio gorączkę, bóle głowy, pleców i brzucha, złe samopoczucie, omamy lub wysypkę na twarzy, ramionach i nogach.
Zbadała kolejno członków załogi. Zmierzyła każdemu temperaturę i sprawdziła, czy nie ma objawów choroby. Zakończyła na Dirku i kapitanie Burchu.
– Trzy osoby mają lekkie objawy grypopodobne – powiedziała – co nie musi, ale może oznaczać zarażenie wirusem ospy. Proszę o odizolowanie tych osób, dopóki nie poznamy wyników ich testów krwi. Reszta załogi powinna unikać przebywania w zatłoczonych miejscach publicznych przynajmniej przez kilka dni. Chciałabym jeszcze raz wszystkich zbadać pod koniec tygodnia, choć nie sądzę, żeby wśród załogi wybuchła ospa.
– Dobra wiadomość – rzekł Burch z wyraźną ulgą. – Ale to dziwne, że wirus nie zaatakował wszystkich w tak ograniczonej przestrzeni jak statek.
– Chorzy są najbardziej niebezpieczni dla innych po dwunastu, czternastu dniach od zarażenia. Irv był już wtedy w Anchorage, wirus więc nie zdążył się rozprzestrzenić, kiedy byliśmy na pokładzie. Ale na wszelki wypadek trzeba dokładnie zdezynfekować kajutę Irva, pościel, sztućce i naczynia, których używał.
– Zaraz się tym zajmę.
– Wygląda na to, że źródło ospy było na Yunasce – zauważył Dirk.
– Chyba tak – zgodziła się Sarah. – To cud, że ty i Jack nie złapaliście wirusa, kiedy zabieraliście nas z wyspy.
– Może uratowały nas skafandry ochronne.
– Dzięki Bogu.
– Nasi tajemniczy przyjaciele na trawlerze prawdopodobnie bawili się czymś gorszym od cyjanku – powiedział Dirk. – Co mi przypomniało, że prosiłem cię o przysługę.
Zaprowadził Sarę do chryslera i otworzył pokrywę bagażnika. W środku leżała starannie zapakowana porcelanowa bomba lotnicza wydobyta z 1-403. Sarah przyjrzała się jej z zaintrygowaną miną.
– No dobra, poddaję się. Co to jest?
Dirk opowiedział krótko o swojej wycieczce do Port Stevens i nurkowaniu do japońskiego okrętu podwodnego.
– Czy twoje laboratorium mogłoby zbadać te szczątki? – spytał. – Mam przeczucie, że coś w tym może być.
Sarah milczała chwilę.
– Tak, możemy to zbadać – odrzekła w końcu poważnym tonem. – Ale to cię będzie kosztowało lunch – dodała z wymuszonym uśmiechem.
17
Pojechali do laboratorium stanowej służby zdrowia w Fircrest Campus i ostrożnie przenieśli rozbitą bombę do małej pracowni. Dobroduszny, lekko łysiejący naukowiec imieniem Hal ponarzekał trochę na widok amunicji w budynku, ale obiecał zbadać szczątki, gdy tylko skończy się zebranie personelu.
– Zapowiada się długi lunch – powiedziała Sarah. – Dokąd pojedziemy?
– Znam pewne spokojne miejsce z widokiem na wodę – odrzekł Dirk z tajemniczym uśmiechem.
– Więc zabierz mnie tam swoją wspaniałą maszyną – roześmiała się Sarah i wsiadła do chryslera.
Dirk wyjechał z wąskiego parkingu i minął znajomego czarnego cadillaca, który stał z pracującym silnikiem. Za bramą skręcił na południe, przeciął ruchliwe śródmieście Seattle i skierował się na zachód do Fauntleroy. Dojechał do przystani promowej nad zatoką Puget i wprowadził chryslera po pochylni na czekający prom.
– Bufet na promie? Kawa i pączki? – spytała Sarah, ściskając go za rękę.
– Coś lepszego. Chodźmy na górę zobaczyć widok – odparł Dirk.
Sarah wspięła się za nim po schodkach na odkryty pokład, gdzie znaleźli wolną ławkę zwróconą ku rozległej zatoce. Zabrzmiała syrena okrętowa i poczuli lekkie drżenie pod stopami. Stumetrowy prom napędzany silnikami Diesla o mocy dwóch tysięcy pięciuset koni mechanicznych odbił wolno od brzegu.
Był piękny dzień, jeden z tych, które wynagradzają mieszkańcom Seattle długie deszczowe zimy. Na horyzoncie ciągnęły się Góry Kaskadowe i Olympic. Bezchmurne niebo było intensywnie niebieskie, w słońcu lśniły wieżowce ze stali i szkła i górująca nad nimi strzelista Space Needle, która wznosiła się niczym futurystyczny monolit.
Podróż na wyspę Vashon trwała tylko kwadrans. Gdy prom przybijał do przystani, Dirk i Sarah wrócili na dół do chryslera. Otwierając Sarze drzwi od strony pasażera, Dirk zerknął na rząd samochodów za nim. Cztery miejsca dalej dostrzegł tego samego czarnego cadillaca, który stał z pracującym silnikiem przy laboratorium służby zdrowia. Przypomniał sobie, że spotkał go też podczas wycieczki do Fort Stevens.
– Widzę znajomych w samochodzie za nami – powiedział spokojnie do Sary. – Pójdę się przywitać. Zaraz wrócę.
Ruszył niedbałym krokiem wzdłuż rzędu pojazdów. W cadillacu siedziało dwóch Azjatów. Patrzyli na niego. Podszedł do samochodu i nachylił się do otwartego okna kierowcy.
– Przepraszam, koledzy, nie wiecie przypadkiem, gdzie tu jest kibel? – zapytał.
Ostrzyżony na rekruta mięśniak za kierownicą pokręcił przecząco głową. Wpatrywał się w przednią szybę, unikając kontaktu wzrokowego. Dirk zauważył lekkie wybrzuszenie jego marynarki pod lewą pachą. Bez wątpienia kabura. Chudy facet na siedzeniu pasażera okazał się mniej nieśmiały od kumpla. Odwrócił się do Dirka ze złowrogim uśmiechem. Miał długie czarne włosy i kozią bródkę, a w ustach trzymał wypalonego do połowy papierosa. Na podłodze między jego stopami stał duży skórzany neseser. Dirk podejrzewał, że w środku jest nie tylko kalkulator i komórka.
Wrócił do chryslera.
– Porozmawiałeś ze znajomymi? – zapytała Sarah.
– To nie oni – odparł. – Zdawało mi się.
Jeden długi sygnał syreny okrętowej i dwa krótkie oznajmiły pasażerom, że prom przybił do brzegu. Dirk wyprowadził chryslera z krytego pokładu na jasne słońce. Zjechał po pochylni na długie nabrzeże i skręcił z przystani na wyspę Vashon.
Malownicza wyspa Vashon na południowym krańcu zatoki Puget ma powierzchnię dziewięćdziesięciu sześciu kilometrów kwadratowych i w przeciwieństwie do sąsiednich metropolii jest oazą ciszy i spokoju. Wśród bujnych lasów ciągną się pola truskawek i malin. Na wyspie mieszkają farmerzy i inteligenci epoki komputerów, których męczy zgiełk wielkiego miasta.