Przednie koła uderzyły w pokład z taką siłą, że eksplodowały opony. Ułamek sekundy później tylne koła opadły na niski reling tuż przy krawędzi rufy. Fragment złamanej barierki utkwił we wnęce błotnika i zaklinował się tam pod ciężarem samochodu. Wbił się w drewniany pokład i zadziałał jak kotwica. Zamiast wpaść na rzędy pojazdów zaparkowanych na promie, chrysler odbił się dwa razy od pokładu, zatrzymał sześć metrów od miejsca lądowania i tylko lekko stuknął groszkowego volkswagena.
Cadillac nie miał tyle szczęścia. Zabrakło mu kilku sekund. Kierowca za późno zobaczył, że prom odbił od brzegu. Był zbyt spanikowany, żeby puścić gaz i zacząć hamować. Czarny sedan poszybował w powietrzu za chryslerem, ale prom był już poza jego zasięgiem.
Opadający cadillac uderzył z hukiem w rufę. Przedni zderzak trafił w namalowaną nazwę ISSAQUAH tuż nad linią wodną i samochód złożył się jak akordeon. Zmiażdżony wrak wpadł w gejzerze wody do zatoki i zanurzył się na głębokość dwunastu metrów, grzebiąc w swoim wnętrzu dwóch Azjatów.
W chryslerze Dirk otrząsnął się po twardym lądowaniu. Czuł, że ma skręconą nogę, i bolało go biodro. Otarł krew z górnej wargi, którą rozciął o kierownicę.
Sarah spojrzała na niego z podłogi i zmusiła się do uśmiechu.
– Chyba mam złamaną nogę – powiedziała spokojnie. – Ale poza tym nic mi się nie stało.
Dirk wyniósł ją z samochodu i posadził ostrożnie na pokładzie. Tłum pasażerów zbliżył się, żeby pomóc. Drzwi volkswagena otworzyły się gwałtownie. Zza kierownicy wyskoczył podstarzały hipis z kucykiem i brzuchem piwosza, który tylko częściowo zasłaniał T-shirt zespołu Grateful Dead. Na widok sceny na pokładzie wybałuszył oczy. Z wraka chryslera unosił się dym i swąd spalonej gumy i oleju. Karoseria była podziurawiona kulami od maski po bagażnik. W środku walały się odłamki szkła i skrawki skórzanej tapicerki. Przednie opony były rozerwane, z wnęki tylnego błotnika wystawał kawałek metalowego relingu. Od wraka do rufy ciągnęła się głęboka rysa w pokładzie. Dirk uśmiechnął się słabo do kierowcy busa.
– Pełny odlot, człowieku – rzekł stary hipis, kręcąc głową. – Mam nadzieję, że ubezpieczyłeś tę brykę.
Tylko parę godzin zajęło miejscowym władzom sprowadzenie starej barki z potężnym dźwigiem, który podniósł z dna wrak cadillaca i przeniósł na pokład. Ciała dwóch Azjatów zabrano do kostnicy okręgowej. Jako przyczynę śmierci podano obrażenia odniesione w wypadku.
Na prośbę NUMA FBI wszczęło śledztwo. Przy zwłokach nie znaleziono żadnych dokumentów tożsamości, nie udało się więc zidentyfikować ofiar. Ustalono jedynie, że cadillac został skradziony z wypożyczalni samochodów, a władze imigracyjne stwierdziły, że Azjaci byli Japończykami, którzy nielegalnie wjechali do kraju z Kanady.
W kostnicy hrabstwa King w Seattle koroner z irytacją pokręcił głową, kiedy kolejny oficer śledczy przyszedł obejrzeć ciała.
– Nie można normalnie pracować, dopóki trzymamy tu tych rzekomych japońskich gangsterów – mruknął do swojego asystenta.
Były lekarz wojskowy skinął głową.
– Taki tu ruch, że powinniśmy zainstalować drzwi obrotowe – zażartował.
– Niech wreszcie załatwią wszystkie papierki i zabiorą ich do Japonii.
– Mam nadzieję, że to nie pomyłka – odrzekł asystent i wsunął ciała do chłodni. – Bo moim zdaniem wyglądają na Koreańczyków.
19
Rano, po dwunastu godzinach spędzonych przy łóżku Sary w Swedish Providence Medical Center w Seattle, Dirk w końcu przekonał lekarzy, żeby ją wypisali. Złamanie nogi nie było skomplikowane, ale ostrożny personel medyczny wolał zatrzymać pacjentkę na obserwacji w obawie, że wypadek spowodował u niej szok. Sarah miała szczęście, że złamanie kości piszczelowej skończyło się założeniem gipsu, a nie śrub lub prętów. Lekarze dali jej środki przeciwbólowe i wypisali ją.
– Wygląda na to, że nieprędko pójdziemy potańczyć – zażartował Dirk, kiedy wywoził Sarę z budynku szpitala w fotelu na kółkach.
– Raczej nie, chyba że chcesz mieć siniaki na nogach – odrzekła, patrząc z ponurą miną na gips.
Chociaż zapewniała, że może wziąć się do pracy, Dirk zawiózł Sarę do jej stylowo urządzonego mieszkania w dzielnicy Capitol Hill. Zaniósł ją ostrożnie na skórzaną kanapę i podłożył pod nogę dużą poduszkę. Potem pogładził jej jedwabiste włosy.
– Niestety wzywają mnie do Waszyngtonu – powiedział. – Lecę dziś wieczorem. Poproszę Sandy, żeby zaglądała do ciebie.
– Pewnie nie będę mogła się jej pozbyć – uśmiechnęła się Sarah. – Ale co z chorymi członkami załogi „Deep Endeavora"? Trzeba sprawdzić, jak się czują.
Chciała wstać, ale po lekach miała spowolnione ruchy i walczyła z sennością. Dirk delikatnie ułożył ją z powrotem i przyniósł jej telefon bezprzewodowy.
– Zadzwoń i śpij – powiedział.
Kiedy telefonowała do laboratorium, poszedł do kuchni, żeby sprawdzić, czy będzie miała co jeść. Dlaczego samotne kobiety zawsze mają w domu mniej jedzenia niż samotni mężczyźni, zastanawiał się, zajrzawszy do skąpo zaopatrzonej lodówki.
– Wspaniała wiadomość – dobiegł go głos Sary. – Wyniki wszystkich testów są ujemne. Nikt nie ma ospy.
– To rzeczywiście wspaniała wiadomość – przyznał po powrocie do pokoju. – Przed wyjazdem na lotnisko zawiadomię kapitana Burcha.
Ścisnęła jego dłoń.
– Kiedy się zobaczymy?
– To tylko krótka podróż do centrali. Zanim się obejrzysz, będę z powrotem.
– Mam nadzieję.
Zaczęły jej opadać powieki. Dirk pochylił się nad nią i lekko pocałował w czoło. Kiedy się wyprostował, już spała.
Dirk spał w czasie lotu i obudził się wypoczęty, gdy tuż po ósmej rano koła odrzutowca NUMA dotknęły ziemi w Międzynarodowym Porcie Lotniczym imienia Ronalda Reagana w Waszyngtonie. Przy terminalu rządowym stał samochód, który zostawiła mu agencja. Wyjechał z parkingu w lekkiej mżawce i popatrzył w kierunku starego hangaru za jednym z pasów startowych. Wiedział, że ojca nie ma w kraju, ale miał ochotę odwiedzić kryjówkę Pitta seniora i podłubać przy jednym z zabytkowych aut, które tam stały. Najpierw obowiązek, potem przyjemność, powiedział sobie i wyjechał z lotniska.
Skierował się na północ George Washington Memorial Parkway i jechał wzdłuż rzeki. Minął Pentagon i wkrótce skręcił w kierunku wysokiego zielonego budynku ze szkła, w którym mieściła się centrala NUMA. Przejechał przez punkt kontrolny dla personelu i zaparkował w podziemnym garażu. Otworzył bagażnik, zarzucił na ramię torbę podróżną i wjechał windą pracowniczą na dziesiąte piętro, gdzie wszedł do labiryntu buczących cicho komputerów.
Na wyposażenie Centrum Danych Oceanograficznych NUMA przeznaczono kwotę, której mógłby pozazdrościć agencji każdy dyktator z krajów Trzeciego Świata. Sieć komputerowa była cudem techniki i największym na świecie bankiem danych oceanograficznych. Z setek miejsc na wszystkich morzach świata nadchodziły nieprzerwanie drogą satelitarną dane w czasie rzeczywistym o pogodzie, prądach i temperaturach, dając obraz stanu mórz w skali globalnej. Łączność z największymi placówkami naukowymi zapewniała informacje o prowadzonych na morzach badaniach geologicznych i biologicznych oraz o inżynierii i technologii morskiej.
Szef centrum komputerowego siedział przy konsoli w kształcie podkowy. W jednej ręce trzymał pączka, drugą stukał w klawiaturę. Hiram Yaeger wyglądał jak uczestnik koncertu Boba Dylana. Był chudy, długie siwe włosy wiązał w kucyk, nosił sprane levisy, biały T-shirt i zniszczone kowbojskie buty. Ale mieszkał z żonąeksmodelką w eleganckiej rezydencji i jeździł bmw serii 7. Spojrzał na Dirka znad okularów w drucianej oprawce i na jego chłopięcej twarzy pojawił się przyjazny uśmiech.