– Odkrycie mojego ojca? – zdziwił się Dirk. – Nie rozumiem.
– Zaraz ci to wyjaśnię. Dostałam z „Mariany Explorera" opis toksyny z amunicji, którą wydobyli twój ojciec i Al Giordino.
– Już skończyłaś przeszukiwanie baz danych w związku z tą próbką arsenu? – spytał Yaeger. – Mówiłaś, że będziesz gotowa dopiero po lunchu.
Max zadarła nos.
– Czasami potrafię być cholernie szybka.
– Wciąż nic nie rozumiem – powiedział zdezorientowany Dirk.
– Twój ojciec i Al znaleźli toksyczny wyciek arsenu z wraku frachtowca, który zatonął na rafie koralowej w pobliżu Mindanao w czasie II wojny światowej. Arsen wyciekał z pocisków artyleryjskich w ładowni – wytłumaczył Yaeger.
– Z pocisków kaliber 105 milimetrów – uściśliła Max. – Typowej amunicji artyleryjskiej używanej przez japońską armię cesarską. Tyle że to nie arsen.
– Co znalazłaś? – zapytał Yaeger.
– Zawartość pocisków to mieszanka iperytu siarkowego i luizytu. Popularny koncentrat w amunicji chemicznej z lat trzydziestych. Iperyt w postaci gazu wywołuje na ciele pęcherze i jest trujący. Luizyt to pochodna arsenu, stąd toksyczność zarejestrowana na Filipinach. Japończycy wyprodukowali w Mandżurii tysiące pocisków iperytowo-luizytowych. Część wykorzystali przeciwko Chińczykom. Inne do dziś odkrywa się w różnych miejscach.
– Czy japońska marynarka wojenna też ich używała? – spytał Dirk.
– Produkowała je w swojej bazie morskiej w Sagami i prawdopodobnie miała składy tej amunicji w Kure, Yokosuce, Hiroszimie i Sasebo. Ale posiadała zaledwie ułamek z miliona siedmiuset tysięcy pocisków i bomb chemicznych, które wyprodukowano w czasie wojny, i żadne źródła nie wskazują, żeby kiedykolwiek użyła tej amunicji w bitwie. Doświadczenia z bronią biologiczną prowadziły wojska lądowe i jak wspomniałam, eksperymenty koncentrowały się w okupowanych Chinach. Badaniami zajmowali się głównie naukowcy z Wojskowej Akademii Medycznej w Tokio. Nie wiadomo, czy brał w tym udział personel marynarki wojennej, bo uczelnia została zniszczona w czasie bombardowania w czterdziestym piątym.
– Więc nie istnieją żadne dowody, że na japońskich okrętach wojennych była broń chemiczna lub biologiczna?
Max pokręciła głową.
– Nie opublikowano nic na ten temat. Zdobyte dokumenty japońskie z czasów wojny trafiły do Archiwów Narodowych. W geście dobrej woli większość zwrócono później rządowi japońskiemu. Skopiowano bardzo niewiele, a jeszcze mniej przetłumaczono.
– Chciałbym poszukać w dokumentach japońskiej marynarki wojennej informacji o pewnej misji okrętu podwodnego 1-403. Możesz sprawdzić, czy zachowało się coś na ten temat?
– Przykro mi, Dirk, ale nie mam dostępu do tej części zbiorów Archiwów Narodowych.
Dirk uniósł brwi i spojrzał znacząco na Yaegera.
– Archiwa Narodowe, mówisz. – Yaeger wzruszył ramionami. – To powinno być mniej ryzykowne niż włamywanie się do baz danych w Langley.
– To jest ten stary haker z Doliny Krzemowej, którego znam i kocham – roześmiał się Dirk.
– Daj mi parę godzin, to zobaczę, co da się zrobić.
Dirk spojrzał na Max.
– Dzięki za informacje.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekła uwodzicielsko. – Dla ciebie wszystko, Dirk.
Max zniknęła, a Yaeger przysunął twarz do monitora i przebiegał palcami po klawiaturze. Był całkowicie pochłonięty swoją krecią robotą.
Punktualnie o dziesiątej Dirk wszedł z torbą podróżną na ramieniu do głównej sali konferencyjnej. Podłogę pokrywał gruby błękitny dywan, długi stół z ciemnego drewna wiśniowego był w odcieniu boazerii, na ścianach wisiały stare obrazy olejne okrętów z okresu wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Z szerokiego okna rozciągał się wspaniały widok na Potomac i tereny parkowe Washington Mali za rzeką. Przy stole siedzieli dwaj ponurzy mężczyźni w ciemnych garniturach i słuchali z uwagą opowieści drobnego mężczyzny w okularach o ostatnich wydarzeniach na Wyspach Aleuckich. Kiedy Dirk wszedł do sali, Rudi Gunn przerwał w pół zdania i zerwał się z miejsca.
– Dirk! Cieszę się, że tak szybko wróciłeś – zawołał z wesołym błyskiem w niebieskich oczach. – Widzę, że szczęśliwie nie bardzo ucierpiałeś podczas lądowania na promie – dodał, patrząc na spuchniętą wargę Dirka i opatrunek na jego policzku.
– Moja towarzyszka złamała nogę, ale ja wyszedłem z tego prawie bez szwanku. Mieliśmy trochę więcej szczęścia niż tamci faceci – odrzekł Dirk z wymuszonym uśmiechem. – Cieszę się, że cię widzę, Rudi – dodał, potrząsając dłonią długoletniego wicedyrektora NUMA.
Gunn zaprowadził go do stołu i przedstawił dwóch mężczyzn.
– Dirk, to Jim Webster z Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wicedyrektor do spraw analiz informacji i ochrony infrastruktury – wskazał bladego blondyna z krótkimi włosami – i Rob Jost z Zarządu Bezpieczeństwa Transportu podległego DHS, wicedyrektor do spraw bezpieczeństwa lądowego i morskiego. – Niedźwiedziowaty mężczyzna z okrągłą twarzą i czerwonym nosem skinął Dirkowi głową. – Omawialiśmy raport kapitana Burcha o uratowaniu przez was zespołu CZC na Yunasce – ciągnął Gunn.
– Tak się szczęśliwie złożyło, że byliśmy w okolicy. Żałuję tylko, że nie zdążyliśmy dotrzeć na czas do dwóch meteorologów Straży Przybrzeżnej.
– Biorąc pod uwagę duże stężenie toksyny w pobliżu stacji, od początku nie mieli wielkich szans – zauważył Webster.
– Potwierdziliście, że zmarli z powodu zatrucia cyjankiem? – spytał Dirk.
– Tak. Skąd pan wie? Nie podaliśmy tej informacji do wiadomości publicznej.
– Zabraliśmy z wyspy martwego lwa morskiego, którego po naszym powrocie zbadał w Seattle zespół CZC. Ustalili, że zabił go cyjanek w powietrzu.
– To się pokrywa z raportami z autopsji dwóch meteorologów Straży Przybrzeżnej.
– Dowiedzieliście się czegoś o trawlerze, który nas ostrzelał i prawdopodobnie rozpylił cyjanek?
– Nie – odrzekł Webster po chwili krępującej ciszy. – Podanemu opisowi odpowiadają setki statków tego typu. Wątpliwe, żeby to był miejscowy trawler, więc pracujemy teraz wspólnie z władzami japońskimi nad ustaleniem, czy nie przypłynął z ich kraju.
– Uważacie, że to japoński statek? Macie jakieś podejrzenia, dlaczego ktoś przeprowadził atak chemiczny na stację meteorologiczną na odludnej wyspie aleuckiej?
– Panie Pitt – wtrącił się Jost – znał pan ludzi, którzy próbowali pana zabić w Seattle?
– Widziałem ich pierwszy raz w życiu. Wyglądali na zawodowców, nie na wynajętych ulicznych bandziorów.
Webster otworzył akta na stole przed sobą i wyjął pogniecione czarno-białe zdjęcie wielkości pocztówki. Dirk przyjrzał się w milczeniu Japonce około pięćdziesiątki. Sprawiała wrażenie agresywnej i patrzyła groźnie w obiektyw.
– To Fusako Shigenobu, była przywódczyni JCA – wyjaśnił Webster. – Jej fotografię znaleźliśmy w portfelu jednego z pańskich niedoszłych zabójców, kiedy wyłowiliśmy ich z zatoki.
– Co to jest JCA? – zapytał Dirk.
– Japońska Czerwona Armia. Międzynarodowa organizacja terrorystyczna, która powstała w latach siedemdziesiątych. Uważano, że się rozpadła po aresztowaniu Shigenobu w 2000 roku, ale znów dała o sobie znać.
– Czytałem, że przedłużający się kryzys ekonomiczny w Japonii powoduje wzrost zainteresowania młodzieży takimi ugrupowaniami – dodał Gunn.