Выбрать главу

Christiano, Ohlrogge, Dahlgren i Pitt wcisnęli się do windy z ośmioma innymi mężczyznami i czekali niecierpliwie, aż kabina dotrze na poziom mostka nad hangarem. Dahlgren szybko odnalazł schody na lądowisko helikoptera powyżej i wyprowadził członków załogi na odkryty pokład.

Srebrzysty sterowiec unosił się tuż nad lądowiskiem. Giordino siedział za sterami i palił cygaro. Na widok Jacka obrócił szybko wirniki kanałowe i posadził „Icarusa" na pokładzie.

Dahlgren zajrzał do gondoli.

– Cześć, marynarzu. Zabierzesz w rejs kilka dziewczyn?

– Jasna sprawa – odrzekł Giordino. – Ile ich masz?

– Około trzydziestu – odparł Dahlgren, patrząc z niepokojem na przedział pasażerski.

– Dawaj je tu, zmieszczą się. Ale będziemy musieli wywalić każdy zbędny ciężar, żeby oderwać się od ziemi. Tylko się pospiesz, bo nie chcę się tu upiec żywcem.

– Ja też nie, partnerze – zapewnił Dahlgren i wprowadził na pokład pierwszą grupę.

Oprócz dwóch miejsc w kokpicie w gondoli było dodatkowo osiem skórzanych foteli lotniczych dla pasażerów. Dahlgren skrzywił się na myśl, że trzeba będzie upchnąć w kabinie tyle osób. Sterowiec może być za ciężki, żeby wystartować. Kiedy załoga weszła na pokład, Dahlgren obejrzał mocowania siedzeń. Okazało się, że łatwo można je wyjąć. Zwolnił zaczepy pięciu foteli i z pomocą rosyjskiego inżyniera wyrzucił je z gondoli.

– Wszyscy do tyłu autobusu – warknął. – Będą tylko miejsca stojące.

Kiedy ostatni członek jego grupy znalazł się w kabinie pasażerskiej, Dahlgren odwrócił się do Ala.

– Ile mamy czasu?

– Według moich obliczeń, około piętnastu minut.

Na szczycie schodów pojawiła się następna grupa i przebiegła szybko przez lądowisko do sterowca. Dahlgren odetchnął. Wszyscy powinni zdążyć uciec z platformy. Ale czy wystarczy czasu na unieruchomienie rakiety?

56

Na mostku „Odyssey" kapitan Christiano zbladł i pokręcił w milczeniu głową na widok roztrzaskanych pociskami komputerów. Podszedł do stanowiska nawigacyjnego i zobaczył mysz komputerową zwisającą na przewodzie. Brakowało klawiatury. Ohlrogge zauważył, że napęd komputera nie jest uszkodzony.

– Mam na dole laptopy. Możemy tu jeden podłączyć i uruchomić sterowanie platformą – zaproponował.

– Tamci na pewno zabezpieczyli systemy automatyczne – odrzekł Christiano, wskazując kciukiem za siebie.

Pitt spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył w oddali „Koguryo". Przeniósł wzrok na kapitana i dostrzegł „Badgera", który nadal był przycumowany do prawej podpory kolumnowej daleko w dole.

– Nie ma czasu – ciągnął Christiano. – To mogłoby zająć godziny.

Zawrócił do środkowej konsoli z wyrazem rozpaczy na twarzy.

– Mówił pan, że na mostku jest ręczne sterowanie – przypomniał Pitt.

Christiano domyślił się, co zobaczy, zanim jego wzrok padł na konsolę. Tamci za dużo wiedzieli. Jak prowadzić i zbalastować platformę, jak zatankować zenita, jak kontrolować i wystrzelić rakietę z ich statku wsparcia. Terroryści z taką znajomością rzeczy nie mogli zapomnieć o zniszczeniu ręcznego sterowania. Christiano spojrzał w dół na porozrywane wiązki przewodów i zmiażdżone włączniki, które były ostatnią nadzieją na unieruchomienie rakiety.

– Ma pan tu swoje ręczne sterowanie.

Zaklął i cisnął garść odciętych przewodów i zniszczonych włączników w drugi koniec sterowni. Trzej mężczyźni patrzyli w milczeniu, jak szczątki elektroniki odbijają się od pokładu i lądują pod przegrodą. Otworzyły się drzwi i na mostek zajrzał Dirk. Poznał po minach obecnych, że próba powstrzymania startu rakiety się nie powiodła.

– Cała załoga jest już na pokładzie sterowca. Proponuję, żebyśmy się stąd wynieśli, i to szybko.

Kiedy czterej ostatni mężczyźni zaczęli się wspinać po schodach na lądowisko helikoptera, gdzie czekał „Icarus", Pitt przystanął i chwycił syna za ramię.

– Zabierz kapitana do sterowca i powiedz Alowi, żeby startował beze mnie.

Dopilnuj, żeby oddalił się od platformy przed odpaleniem rakiety.

– Ale podobno nie można obejść automatycznego systemu wystrzeliwania – zaprotestował Dirk.

– Nie będę mógł unieruchomić rakiety, ale może przynajmniej uda mi się zmienić kierunek jej lotu.

– Tato, nie możesz tu zostać. To zbyt niebezpieczne.

– Nie martw się o mnie, nie zamierzam się tu długo kręcić – odparł Pitt i delikatnie pchnął syna naprzód. – Idź już.

Dirk spojrzał mu w oczy. Słyszał wiele opowieści o tym, że jego ojciec bardziej troszczył się o bezpieczeństwo innych niż o własne. Teraz był tego świadkiem. Ale w jego oczach zobaczył coś jeszcze. Spokój i pewność siebie. Ruszył w górę, potem odwrócił się, żeby życzyć ojcu powodzenia, lecz Pitt już zniknął w windzie.

Dirk wbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Wypadł na lądowisko i spojrzał ze zdumieniem na sterowiec. Gondola wyglądała jak puszka sardynek z oknami i ludźmi w środku, zamiast ryb. W przedziale pasażerskim zmieściła się cała załoga „Odyssey". Zajęty był każdy centymetr kwadratowy powierzchni. Najsłabsi siedzieli na trzech lotniczych fotelach, których nie usunął Dahlgren. Reszta stała stłoczona ramię przy ramieniu. Niektórzy mieli głowy za oknami. Jedna czy dwie osoby wcisnęły się nawet do małej toalety na końcu gondoli. W porównaniu z tym tłokiem nowojorskie metro w godzinach szczytu wyglądałoby na luźne.

Dirk podbiegł do sterowca i przepchnął się przez drzwi. Gdzieś w tłumie usłyszał głos Dahlgrena. Jack wołał do niego, że miejsce drugiego pilota jest wolne. Dirk z trudem utorował sobie drogę do kokpitu i usiadł obok Giordina, który przeniósł się na lewy fotel pilota.

– Gdzie twój ojciec? Musimy spadać z tego grilla.

– Został. Chyba ma w zanadrzu jakąś sztuczkę. Powiedział, żebyśmy oddalili się od platformy i że spotka się z tobą przy tequili po przedstawieniu.

– Mam nadzieję – mruknął Giordino. Ustawił wirniki kanałowe pod kątem czterdziestu stopni i pchnął przepustnice. Gondola ruszyła naprzód i pociągnęła ze sobą powłokę wypełnioną helem. Ale zamiast unieść się w powietrze, sunęła ze zgrzytem po lądowisku.

– Mamy za duże obciążenie – stwierdził Dirk.

– Do góry, dziecinko, do góry – przynaglił Giordino opornego „Icarusa".

Gondola nadal szorowała po płycie, kierując się ku przedniej krawędzi pokładu. Dalej była sześćdziesięciometrowa przepaść do morza. Giordino zwiększył kąt ustawienia wirników i dopchnął przepustnice do ograniczników. Ale gondola wciąż ślizgała się po lądowisku. W kabinie panowała zupełna cisza. Wszyscy wstrzymali oddech, kiedy gondola zsunęła się z krawędzi pokładu.

Poczuli pustkę w żołądkach, gdy kabina opadła trzy metry w dół. Pokryty tkaniną ogon „Icarusa" odbił się od lądowiska i uniósł do góry. Dziób ostro znurkował i gwałtowny przechył rzucił wszystkich do przodu. Sterowiec runął do morza.

Giordino miał ułamek sekundy na podjęcie decyzji. Mógł ustawić wirniki pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i liczyć na to, że moc silników pokona ciężar i utrzyma sterowiec w powietrzu. Mógł też zrobić odwrotnie: opuścić wirniki, żeby nabrać szybkości i wytworzyć siłę nośną. Wybrał to drugie. Spokojnie pchnął wolant do przodu i sterowiec przyspieszył w dół.

Z tyłu rozległy się okrzyki przerażenia. Pasażerowie mieli wrażenie, że Giordino chce uderzyć w powierzchnię oceanu. Al zignorował panikę i odwrócił się do Dirka.

– Nad głową masz przycisk wyrzucania balastu wodnego. Na moją komendę wciśnij go.

Dirk zlokalizował przycisk na konsoli sufitowej. Giordino wpatrywał się w wysokościomierz. Wskazania szybko malały. Al wahał się, dopóki wyświetlacz nie pokazał osiemnastu metrów.