– Teraz! – krzyknął i szarpnął wolant do siebie.
Dirk wcisnął przycisk. Ze zbiornika balastowego pod gondolą natychmiast wydostały się tysiące litrów wody. Ale sterowiec nie zareagował od razu. Nadal opadał i Giordino myślał przez moment, że zadziałał za późno. Kiedy widok zbliżającego się oceanu wypełnił szybę kokpitu, dziób „Icarusa" zaczął się stopniowo wznosić. Giordino przesunął wolant, żeby wyrównać lot. Ale dziób szedł do góry koszmarnie wolno. Gondola była coraz bliżej morza. Uderzyła dołem w fale, gdy „Icarus" wychodził z nurkowania, ale odbiła się od wody. Wszyscy na pokładzie wstrzymali oddech. Sterowiec szybował przez chwilę tuż nad powierzchnią morza, potem uniósł się wolno kilka metrów i utrzymał pułap. Po kilku sekundach stało się jasne, że Giordino wyszedł z opresji. Ryzykował uderzenie w wodę z dużą szybkością, ale przyspieszenie podczas nurkowania i wyrzucenie balastu w ostatniej chwili wystarczyło do utrzymania się w powietrzu.
W przedziale pasażerskim wybuchła radość. Giordino wzniósł „Icarusa" na wysokość trzydziestu metrów i wielki sterowiec ustabilizował się powoli pod jego pewną ręką.
– Pokazałeś wszystkim, kto jest mistrzem w pilotowaniu sterowca – odezwał się Dirk.
– Jasne, i prawie kapitanem okrętu podwodnego – odparł Giordino i skierował dziób „Icarusa" na wschód, żeby oddalić się od platformy.
– Na tej wysokości, tak daleko od wybrzeża, wolałbym polecieć w innym kierunku – dodał po chwili, patrząc z niepokojem na „Koguryo" z ich lewej strony. – Powiedziałem przez radio Burchowi, żeby usunął się z trasy lotu rakiety, więc powinien płynąć szerokim łukiem na północ. Musimy mieć „Deep Endeavora" w zasięgu wzroku na wypadek, gdyby trzeba było wodować.
Dirk zbadał wzrokiem horyzont, mając jednocześnie na oku platformę startową. Daleko na południowym zachodzie zauważył wyspę San Nicholas. Spojrzał na północny wschód i dostrzegł niebieski punkt. Wiedział, że to „Deep Endeavor". Na północ od statku NUMA zobaczył małe brązowe wypiętrzenie wystające z morza.
– Ten ląd na wprost to chyba wyspa Santa Barbara, o ile dobrze pamiętam mapę nawigacyjną – powiedział. – Może tam polecimy? Wysadzimy na brzeg załogę i zawiadomimy „Deep Endeavora", żeby ich zabrał, nim wpadniemy w następne kłopoty.
– I wrócimy po twojego ojca – dokończył jego myśl Giordino.
Dirk obejrzał się z wahaniem na platformę.
– Nie zostało mu wiele czasu – mruknął.
– Około dziesięciu minut – odrzekł Giordino. Podobnie jak Dirk zastanawiał się, co może zdziałać Pitt w tak krótkim czasie.
57
Przeżycie startu rakiety na pokładzie „Odyssey" byłoby niemożliwe. Po odpaleniu zenita jego ciąg był skierowany pod platformę. „Odyssey" zaprojektowano do wielokrotnego użytku. Wystrzelono z niej już ponad tuzin rakiet. Pokład, hangar, kwatery załogi i sterownię skonstruowano tak, żeby wytrzymywały wysoką temperaturę. Ale człowieka mogły uśmiercić szkodliwe opary otaczające platformę w chwili startu rakiety. Po jej wystrzeleniu „Odyssey" przez kilka minut spowijała gęsta chmura dymu ze spalonej nafty lotniczej i ciekłego tlenu.
Ale Pitt nie przejmował się tym, gdy wyskoczył z windy i wypadł tylnymi drzwiami z hangaru. Nie zamierzał się kręcić po platformie w chwili odpalenia zenita. Chciał dotrzeć do czerwonego pojazdu głębinowego, który zobaczył wcześniej z mostka. Biegł przez pokład jak płotkarz. Przeskakiwał przeszkody na swojej drodze, kierując się do narożnej podpory kolumnowej. Popędził schodami w dół i zatrzymał się na krawędzi wody. W czasie pospiesznej ewakuacji z platformy Tongju i jego ludzie zignorowali łódź podwodnąNUMA i nie odcumowali jej. Pitt odetchnął z ulgą na widok „Badgera" przywiązanego do kolumny.
Odcumował go i wskoczył na pokład. Wcisnął się do kokpitu i zaryglował za sobą właz. W ciągu sekund włączył systemy zasilania i otworzył zawory zbiornika balastowego, żeby się zanurzyć. Pchnął przepustnice i szybko odbił od podpory kolumnowej „Odyssey". Przepłynął pod platformą wzdłuż jej długości i ustawił pojazd głębinowy w odpowiednim miejscu do wykonania zadania. Ustabilizował „Badgera", położył dłonie na sterownikach wysięgnika zamontowanego na dziobie i pomodlił się, żeby jego szaleńczy plan się powiódł.
Koreańska obsługa wyrzutni na pokładzie „Koguryo" obserwowała, jak srebrzysty sterowiec ląduje na „Odyssey" i załoga platformy wciska się do gondoli. Kim skrzywił się z wściekłością.
– Trzeba było ich rozwalić i zestrzelić ten sterowiec, kiedy mieliśmy okazję – warknął, gdy „Icarus" wystartował z „Odyssey".
Inna kamera pokazała, jak sterowiec walczy o utrzymanie się w powietrzu i odlatuje nad morze. Tongju skinął głową w kierunku monitora.
– Jest przeciążony i nie może nabrać szybkości – powiedział cicho do Kima. – Po odpaleniu zenita dopadniemy go.
Przeniósł wzrok na inżynierów w centrum kontroli startów. Rozmawiali między sobąz ożywieniem. Mijały ostatnie minuty odliczania. Ling stał niedaleko i obserwował wskaźniki. Mimo chłodu w klimatyzowanym pomieszczeniu po jego twarzy spływały krople potu.
Miał powody do zdenerwowania. Wiedział, że jedno na dziesięć wystrzeleń kończy się niepowodzeniem. Wprawdzie większość satelitów tracono z powodu umieszczenia ładunku na niewłaściwej orbicie, więc krótki lot eliminował wiele problemów, ale ryzyko porażki nadal istniało.
Odetchnął trochę na widok ostatnich danych. Wszystkie ważne systemy działały. Nic nie wskazywało na to, żeby zenit miał zawieść. Do startu zostało pięć minut. Ling odwrócił się do Tongju.
– Nie będzie żadnych problemów – powiedział z przekonaniem. – Wszystko pójdzie dobrze.
Skupili uwagę na rakiecie widocznej na ekranie. Mimo tylu oczu wpatrzonych w monitor nikt nie zauważył ruchu na „Odyssey". Ciemnowłosy mężczyzna dobiegł do krawędzi platformy i zniknął w dole na schodach.
Pitt uruchomił wszystkie pędniki „Badgera". Choć wiedział, że to najgorsze miejsce z możliwych, dopłynął pod platformą do prawej tylnej podpory kolumnowej i zatrzymał się obok niej. Dokładnie nad sobą miał deflektor płomienia pod wyrzutnią.
Obrócił pojazd dziobem do kolumny, cofnął i zanurzył na głębokość pięciu metrów. Potem przy użyciu sterowników ustawił poziomo potężną rurę sondy. Wystawała teraz z przodu jak średniowieczna kopia rycerska. Oparł stopy na metalowej płycie pokładu, dał całą naprzód i mruknął:
– Dobra, „Badger", pokaż, co potrafisz.
Czerwony pojazd ruszył i szybko rozpędził się na krótkim dystansie do kolumny. Sonda wbiła się w masywny stalowy cylinder. Pitt wstrzymał oddech, gdy siła kolizji rzuciła go do przodu. Pojazd sunął dalej, dopóki dziób nie zderzył się z kolumną. Pitt dał całą wstecz i spojrzał przez pęcherze powietrza. Kiedy pojazd się cofał, do kokpitu dotarł zgrzyt wyciąganej sondy. Pitt dostrzegł przez ciemną zmąconą wodę, że rura sondy nie ucierpiała. Odetchnął z ulgą. W podporze kolumnowej platformy widniała dziura o średnicy dwudziestu centymetrów.
Pitt poczuł się jak Ezra Lee na pokładzie „Turtle". Ochotnik z czasów wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych próbował zatopić brytyjski okręt wojenny małą drewnianą łodzią podwodną Davida Bushnella, przewiercając burtę i przyczepiając do niej minę. Choć próba się nie powiodła, „Turtle" przeszedł do historii jako pierwszy okręt podwodny użyty w walce. Pitt cofnął „Badgera" o sześć metrów i skorygował głębokość. Znów dał całą naprzód i jeszcze raz zaatakował kolumnę. Rura sondy zrobiła w cylindrycznej podporze drugą dziurę.