„Badger" był niemal dokładnie pod wyrzutnią i opadł gwałtownie sześć metrów niżej. Pitt poczuł się jak uwięziony w pralce, gdy pojazd podwodny został odrzucony w dół wśród pęcherzy powietrza i pary. Kadłub zatrzeszczał od naprężenia, w kokpicie przygasły światła. „Bagder" omal nie odwrócił się dnem do góry. Luźny akumulator uderzył Pitta w głowę i rozciął mu skroń. Otrząsnął się i przytrzymał przegrody. Poczuł z zaskoczeniem, że jest gorąca. Zaklął i cofnął oparzoną rękę. Po chwili zdał sobie sprawę, że woda wokół jego nóg szybko się nagrzewa. Wydech rakiety zamieniał morze we wrzątek. Pitt zaczął się obawiać, że ugotuje się żywcem, nim zenit opuści wyrzutnię.
Kiedy silnik rakietowy osiągnął pełny ciąg, w „Badgera" uderzył jeszcze potężniejszy strumień gazów wylotowych. Pojazd przechylił się na bok i wystrzelił przed siebie. Pitt chwycił się sterów, żeby nie stracić równowagi. Widoczność na wprost spadła do zera. Gdyby wiedział, dokąd płynie, może zdołałby się przygotować na wstrząs. Ale kolizja nastąpiła bez ostrzeżenia.
Rozpędzony „Badger" uderzył w lewy kadłub „Odyssey". Gwałtowne hamowanie wyrzuciło Pitta z fotela pilota. Wpadł na przegrodę czołową wśród szybujących szczątków elektroniki. W kokpicie zgasło światło i z kilku miejsc dobiegł syk. Pitt zorientował się po zgrzycie, że pojazd sunie wzdłuż pływaka. Rozległ się następny metaliczny dźwięk, „Badger" przechylił się i gwałtownie zatrzymał. Kiedy Pitt ochłonął, uświadomił sobie, że pojazd zaklinował się przy kadłubie platformy, być może utknął między łopatami jednej ze śrub napędowych. Miał duży przechył i opierał się o pływak. Pitt zdał sobie sprawę, że jeśli wkrótce nie upiecze się żywcem, czeka go śmierć przez utonięcie w przeciekającym pojeździe.
59
Tongju obserwował, jak zenit wznosi się ponad wyrzutnię. Huk docierał nawet do centrum kontroli startów na „Koguryo". Wokół wciąż trwała radość z powodu udanego startu rakiety. Ling pozwolił sobie na szeroki uśmiech, kiedy zobaczył na monitorze komputera, że silnik zenita pracuje na pełnym ciągu. Zerknął na Tongju, który odwzajemnił spojrzenie i z aprobatą skinął głową.
– Do końca operacji jeszcze daleko – powiedział Ling. Rakieta wreszcie była w drodze i mieli już za sobą najbardziej ryzykowną część zadania. Ale główny inżynier wiedział, że po odpaleniu zenita nie ma wpływu na dalszy bieg wydarzeń.
Dziesięć tysięcy kilometrów dalej Kang uśmiechnął się lekko, gdy zobaczył na przekazie satelitarnym, jak rakieta odrywa się od pokładu „Odyssey".
– Wypuściliśmy dżinna z butelki – powiedział do Kwana, który siedział po drugiej stronie biurka. – Miejmy nadzieję, że spełni życzenia swojego władcy.
Al, Dirk i Jack patrzyli z „Icarusa", jak podmuch wydechu rakiety rozchodzi się po morzu. Chwilę wcześniej Giordino wylądował opornym sterowcem na płaskiej otwartej przestrzeni na wyspie Santa Barbara. Członkowie załogi „Odyssey" szybko wyskoczyli z zatłoczonej gondoli. Kapitan Christiano wszedł do kokpitu i uścisnął dłonie swoim wybawcom.
– Dziękuję za uratowanie mojej załogi – powiedział z ponurą miną. Nie mógł przeboleć, że haniebnie stracił dowodzenie „Odyssey".
– Dopilnujemy, żeby nie uciekli – zapewnił go Dirk. Wskazał niebieski punkt na horyzoncie. – Płynie tu „Deep Endeavor". Niech pan zabierze swoich ludzi na brzeg i przygotuje do transportu na pokład.
Christiano skinął głową i wyszedł. W gondoli został tylko Jack.
– Wszyscy na lądzie – zawołał kapitan w kierunku kokpitu.
– Więc wracajmy tym workiem gazu pod niebo – mruknął Giordino. Obrócił wirniki kanałowe do góry i przesunął przepustnice. Bez trzech ton ludzkiego ładunku „Icarus" łatwo uniósł się w powietrze. Kiedy Giordino wziął kurs z powrotem na „Odyssey", zobaczyli kłęby białego dymu. Rozpoczął się start rakiety.
Strumień gazów z dysz wylotowych silnika spalającego naftę lotniczą i ciekły tlen przedostawały się przez system wodny wyrzutni, tworząc białą chmurę, która spowiła całą platformę i morze wokół niej. Przez chwilę zenit stał nieruchomo. W mężczyzn na pokładzie sterowca wstąpiła nadzieja, że nie wystartuje. Ale po sekundzie rakieta zaczęła się wznosić w oślepiającej kuli ognia. Mimo odległości sześciu mil usłyszeli ostry trzask, gdy gorące spaliny zetknęły się z zimnym powietrzem. Dźwięk przypominał odgłos siekiery przecinającej sosnową kłodę.
Choć widok startującej rakiety był piękny, Dirk poczuł ucisk w żołądku. Lśniący biały pocisk miał być narzędziem najbardziej barbarzyńskiego ataku terrorystycznego w historii i spowodować śmierć milionów ludzi. A on nie zdołał temu zapobiec. Jakby ta straszna świadomość nie wystarczyła, wiedział, że w strefie rażenia w Los Angeles jest Sarah. I co z jego ojcem? Zerknął na Giordina i zobaczył na twarzy starego Włocha grymas, jakiego jeszcze nie widział. To nie była wściekłość na terrorystów, lecz obawa, że stracił najlepszego przyjaciela. Dirk nie chciał o tym myśleć, ale wiedział, że gdzieś w szalejącym piekle przed nimi jego ojciec walczy o życie.
Na pokładzie „Deep Endeavora" Summer umierała z niepokoju. Dirk zawiadomił statek przez radio, że załoga „Odyssey" została uratowana, ale powiedział również, że ich ojciec został na platformie. Kiedy rakieta wystartowała, pod Summer ugięły się kolana. Złapała się kapitańskiego fotela, żeby nie upaść, i spojrzała przez łzy w kierunku platformy. Wszyscy na mostku patrzyli w milczeniu, jak zenit odrywa się od wyrzutni. Myśleli o losie szefa NUMA uwięzionego gdzieś wśród kłębów białego dymu.
– To niemożliwe – wymamrotał zaszokowany Burch. – To po prostu niemożliwe.
60
Temperatura w środku „Badgera" była nie do wytrzymania. Żar bijący z metalowego kadłuba i rosnący poziom wody tworzyły efekt sauny. Pitt był na granicy omdlenia z gorąca, pot zalewał mu oczy. Dobrnął do przechylonego fotela pilota. Na panelu sterowniczym wciąż świeciło się kilka kontrolek. Sygnalizowały, że ratunkowy system podtrzymania życia jeszcze funkcjonuje. Ale napęd nie działał. Mimo obezwładniającego gorąca Pitt szybko zdał sobie sprawę, że ma tylko jedną szansę uwolnienia pojazdu z pułapki. Sięgnął do włącznika pompy balastowej i wcisnął przycisk. Chwycił wolant i opadł plecami do wody, żeby całym ciężarem ciała i resztką sił przestawić ster. Płetwa steru najpierw nie zareagowała, potem obróciła się wolno pod prąd. Przy każdym szarpnięciu stawiała opór. Pitta bolały mięśnie, miał plamy przed oczami. Walczył z omdleniem. Przez chwilę nic się nie działo. Słyszał tylko szum wody opływającej „Badgera". Temperatura w kokpicie nadal rosła. Wreszcie rozległ się cichy zgrzyt. Odgłos stopniowo narastał. Brzmiał tak samo jak w czasie kolizji z pływakiem platformy. Pitt uśmiechnął się lekko. Trzymaj się, pomyślał, zaciskając dłonie na wolancie. Musisz się trzymać.
Inżynier rakietowy, który stał wśród członków załogi „Odyssey" na szczycie skalistego wzgórza na wyspie Santa Barbara, miał sokoli wzrok i pierwszy zauważył lekkie, prawie niewidoczne drgania podstawy zenita po opuszczeniu wyrzutni.
– Oscyluje! – krzyknął.
Koledzy nie zareagowali. Byli wykończeni i oszołomieni ostatnimi przeżyciami. Patrzyli w milczeniu, jak ktoś inny wystrzeliwuje ich rakietę z ich platformy. Dopiero gdy zenit wzniósł się wyżej, dostrzegli, że coś jest nie tak z trajektorią. Najpierw przez tłum przeszedł pomruk, potem wybuchło podniecenie. Ktoś zaczął wrzeszczeć do rakiety, żeby eksplodowała. Przyłączyli się inni. Po chwili wszyscy podskakiwali i dopingowali mechaniczną bestię niczym straceńcy, którzy postawili ostatniego dolara na czarnego konia.