Выбрать главу

— Myślę, że chyba z tobą pójdę — oznajmił rycersko. — Młoda dziewczyna nie powinna samotnie chodzić po mieście.

Marznąca mgła zasnuła ulice Ankh-Morpork. Pochodnie ulicznych straganów wyglądały jak niewielkie żółte aureole wśród mętnych oparów. Dziewczyna wyjrzała za róg.

— Zgubiliśmy ich — oznajmiła. — Przestań się trząść. Nic ci już nie grozi.

— Chcesz powiedzieć, że zostałem sam na sam z żeńskim maniakalnym mordercą? Doskonale.

Odprężyła się i uśmiechnęła do niego.

— Obserwowałam cię. Jeszcze godzinę temu obawiałeś się, że twoja przyszłość będzie nudna i nieciekawa.

— Chcę, żeby była nudna i nieciekawa — odparł Rincewind z goryczą. — Boję się, że będzie krótka.

— Odwróć się — poleciła, skręcając w ciemny zaułek.

— Nigdy w życiu.

— Zamierzam zdjąć ubranie.

Rincewind odwrócił się błyskawicznie, czerwony jak burak. Za sobą usłyszał szelest, owionął go zapach…

— Możesz się już obejrzeć — zezwoliła po chwili. Nie obejrzał się.

— Nie martw się. Włożyłam inne.

Otworzył oczy. Dziewczyna miała na sobie skromną suknię z białej koronki z pięknymi bufiastymi rękawami. Otworzył usta. Z absolutną wyrazistością uświadomił sobie, że do tej chwili jego kłopoty były proste, dziecinne… Nic, z czego nie potrafiłby się wyłgać, gdyby tylko dano mu szansę, albo przynajmniej chwilę przewagi w ucieczce. Mózg zaczął wysyłać pilne wiadomości do mięśni przygotowując je do biegu, zanim jednak dotarły do celu, znowu chwyciła go za rękę.

— Nie wiem, czemu jesteś taki nerwowy — powiedziała słodko. — Chodź, przyjrzyjmy się temu…

Zdjęta wieko z pudła tkwiącego w zdrętwiałych dłoniach Rincewinda i wyjęła kapelusz nadrektora.

Oktaryny zajaśniały wszystkimi ośmioma barwami widma, stwarzając w zamglonej alei wizję, dla realizacji której środkami nie magicznymi trzeba by zaangażować doświadczonego eksperta od efektów specjalnych i wyposażyć go w całą baterię gwiaździstych filtrów. Kiedy uniosła go w górę, rozbłysnął mgławicą kolorów, jakie niewielu ludzi ma szansę legalnie oglądać.

Rincewind osunął się na klęczki.

Spojrzała na niego zdziwiona.

— Kolana ci zmiękły?

— To… to ten kapelusz. To kapelusz nadrektora! — wykrztusił z trudem Rincewind. Oczy mu błysnęły. — Ukradłaś go! — wykrzyknął.

Poderwał się i sięgnął do błyszczącego ronda.

— To tylko kapelusz.

— Oddaj mi go natychmiast! Kobietom nie wolno go dotykać! Należy do magów!

— Czemu się tak irytujesz?

Rincewind otworzył usta. Rincewind zamknął usta.

Chciał powiedzieć: czy nie rozumiesz, że to kapelusz nadrektora? Noszony jest przez głowę wszystkich magów, to znaczy na głowie głowy wszystkich magów, nie, metaforycznie rzecz ujmując noszony jest przez wszystkich magów, przynajmniej potencjalnie, i każdy mag pragnie go włożyć, to symbol zorganizowanej magii, szczyt kariery, cel, wszystko, co znaczy dla każdego maga…

I tak dalej. Już pierwszego dnia na Uniwersytecie Rincewind miał wykład o kapeluszu i wiadomości zapadły w jego chłonny umysł niczym ołowiany ciężarek w galaretę. Niewielu rzeczy na świecie był pewien, ale przynajmniej tego, że kapelusz nadrektora jest bardzo ważny. Może nawet magom potrzebna jest w życiu odrobina magii.

Rincewindzie, odezwał się kapelusz.

Rincewind spojrzał na dziewczynę.

— Przemówił do mnie!

— Taki głos w głowie?

— Tak!

— Do mnie też się odzywał.

— Ale wiedział, jak mam na imię!

Pewnie, ze mierny, durniu jeden. W końcu jesteśmy magiczni.

Głos był nie tylko tkaninowy. Miał również dziwnie chóralne brzmienie, jakby mnóstwo głosów mówiło równocześnie i niemal idealnie równo.

Rincewind opanował się.

— O wielki i wspaniały kapeluszu — zaczął pompatycznie. — Poraź tę zuchwałą dziewczynę, która miała czelność, nie, miała…

Zamknij się, dobrze? Ukradła nas, ponieważ jej to poleciliśmy. I zdążyła w ostatniej chwili.

— Ale przecież ona… — Rincewind zająknął się. — Ona jest żeńskiego rodzaju… — wymamrotał.

Tak jak twoja matka.

— Niby tak, ale moja matka uciekła, zanim się urodziłem — mruknął Rincewind.

Ze wszystkich marnych tawern w całym mieście, do których mogłaś wejść, weszłaś akurat do tej, poskarżył się kapelusz.

— Nie mogłam znaleźć innego maga — wyjaśniła dziewczyna. — A ten wyglądał odpowiednio. Miał „Maggus” wypisane na kapeluszu i w ogóle.

Nie wierz we wszystko, co przeczytasz. Zresztą teraz już za późno. Zostało nam niewiele czasu.

— Zaraz, zaraz wtrącił nerwowo Rincewind. — Co się właściwie dzieje? Sam chciałeś, żeby cię ukradła? Dlaczego niewiele czasu nam zostało? — Oskarżycielskim gestem wyciągnął rękę i wskazał kapelusz. — A poza tym nie możesz tak sobie pozwalać się ukraść! Powinieneś znajdować się… na głowie nadrektora. Wieczorem odbywa się ceremonia, sam miałem tam być…

Cos strasznego dzieje się na Uniwersytecie. Jest niezwykle ważne, abyśmy tam nie wracali. Rozumiesz ? Musicie zabrać nas do Klatchu, gdzie żyje ktoś odpowiedni, by nas włożyć.

— Dlaczego?

W glosie było coś niezwykłego, uznał Rincewind. Nieposłuszeństwo wydawało się niemożliwe, jakby słowa przedstawiały niewzruszone przeznaczenie. Gdyby ten głos kazał mu skoczyć w przepaść, byłby już pewnie w połowie drogi, zanim przyszłoby mu do głowy, żeby zaprotestować.

Zbliża się zguba całej magii.

Rincewind rozejrzał się niepewnie.

— Dlaczego? — zapytał.

Świat się kończy.

— Co, znowu?

Nie przesadzamy, dodał smętnie kapelusz. Tryumf Lodowych Gigantów, Apokralipsa, Podwieczorek Bogów i cała reszta.

— Możemy temu zapobiec?

Przyszłość w tym względzie jest niepewna.

Z twarzy Rincewinda powoli znikał wyraz stanowczej grozy.

— To jakaś zagadka — domyślił się.

Może będzie łatwiej, jeśli zrobisz, czego się od ciebie wymaga i nie będziesz się starał rozumieć, odparł kapelusz. Młoda kobieto, włożysz nas z powrotem do pudła. Już wkrótce będzie nas poszukiwać bardzo wielu ludzi.

Zaraz, momencik — wtrącił Rincewind. — Widywałem cię i przecież od lat i nigdy nie słyszałem, żebyś mówił.

Nie mieliśmy nic, co należałoby powiedzieć.

Rincewind kiwnął głową. To brzmiało rozsądnie.

— Może wepchnij go do pudła i chodźmy stąd — zaproponowała dziewczyna.

— Trochę szacunku, panienko — rzeki z godnością Rincewind. — Tak się składa, że zwracasz się do symbolu pradawnej magii.

— Więc ty go nieś.

— Zaczekaj — zawołał, maszerując w ślad za dziewczyną. Minęli kilka alejek, przekroczyli wąską ulicę i wkroczyli w zaułek między parą domów pochylających się do siebie tak pijacko, że ich górne piętra się stykały. Zatrzymała się.