Выбрать главу

— Chyba że za gardło…

— Nie ma czasu zbudować podstawy trwałego związku.

— Nie. Rzeczywiście — zgodził się Rincewind. — Ale masz świetne podstawy, żeby zostać sławnym barbarzyńskim rabusiem.

— Ale nie żeby zostać fryzjerką — odparła Conena.

— Aha.

Wpatrywali się w mgłę.

— Naprawdę fryzjerką? — upewnił się Rincewind. Conena westchnęła.

— Nie istnieje chyba odpowiednia klientela dla barbarzyńskie| fryzjerki — stwierdził Rincewind. — Nikt chyba nie miałby ochot na mycie i ścięcie głowy.

— A za każdym razem, kiedy widzę zestaw do manicure, ogarnia mnie potworne pragnienie, żeby rąbać dookoła dwuręcznym nożem do skórek — wyznała Conena. — To znaczy mieczem.

Rincewind westchnął.

— Wiem, jak to jest — pocieszył ją. — Sam chciałem być magiem.

— Przecież jesteś magiem.

— No tak, ale…

— Cisza!

Rincewind został nagle przyciśnięty do muru, gdzie strużka skondensowanej mgły w nie wyjaśniony sposób zaczęta mu ściekać po szyi. Szeroki nóż do rzutów tajemniczo pojawił się w dłoni Coneny, która przyczaiła się niczym dzikie zwierzę z dżungli, albo — co gorsza — dzika kobieta z dżungli.

— Co… — zaczął Rincewind.

— Zamknij się! — syknęła. — Coś tu idzie!

Wyprostowała się, płynnym ruchem obróciła na jednej nodze i cisnęła nożem.

Rozległ się pojedynczy, głuchy, drewniany stuk.

Conena patrzyła nieruchomo. Przynajmniej raz jej bohaterska krew, która płynęła w żyłach, topiąc wszelkie szansę na spokojne życie i różowy fartuszek, nie wiedziała, co podpowiedzieć.

— Właśnie zabiłam drewniany kufer — oznajmiła Conena.

Rincewind wyjrzał zza rogu.

Bagaż stał na mokrym bruku, z nożem drżącym jeszcze w wieku, i patrzył na nią. Potem nieco zmienił pozycję, małe nóżki poruszyły się w złożonym kroku tanga, i spojrzał na Rincewinda. Bagaż nie miał żadnych rysów twarzy, jeśli nie liczyć zamka i pary zawiasów, ale umiał się wpatrywać lepiej niż stado iguan. Mógłby wytrzymać pojedynek na spojrzenia ze szklanookim posągiem. A jeśli chodziło o wygląd zdradzonego nieszczęśnika, Bagaż mógłby zapędzić z powrotem do klatki przeciętnego kopniętego spaniela. Z boków sterczało mu kilka grotów strzał i połamanych mieczy.

— Co to jest? — szepnęła Conena.

— To tylko Bagaż — odparł znużonym tonem Rincewind.

— Jest twoją własnością?

— Właściwie nie. Częściowo.

— Czy jest niebezpieczny?

Bagaż znowu się przemieścił i spojrzał na nią.

— W tej kwestii są dwie szkoły — odparł Rincewind. — Niektórzy uważają, że jest niebezpieczny. Inni sądzą, że jest bardzo niebezpieczny. A co ty o tym myślisz?

Bagaż odrobinę uchylił wieko.

Bagaż zrobiony jest z drewna myślącej gruszy, rośliny tak magicznej, że na Dysku niemal wymarłej. Przetrwała w jednym czy dwóch miejscach. Przypomina wierzbówkę, tyle że zamiast w lejach bombowych, wyrasta w miejscach, które przetrwały potężne wyładowania magiczne. Tradycyjnie robi się z niej laski magów.

Wśród jego magicznych własności była również całkiem prosta i oczywista: za swoim adoptowanym właścicielem podążał wszędzie. Nie „wszędzie” w jakimś konkretnym układzie wymiarów, kraju, wszechświecie czy życiu. Wszędzie. Pozbyć się Bagażu było mniej więcej tak łatwo, jak pozbyć się kataru. I było to równie, może nawet bardziej, nieprzyjemne.

Ponadto Bagaż ochraniał swojego właściciela. Trudno byłoby opisać jego stosunek do reszty stworzenia, zacząć jednak można od określenia „piekielna złośliwość”, a potem posuwać się dalej.

Conena patrzyła na wieko. Bardzo przypominało usta.

— Sądzę, że wybrałabym „śmiertelnie niebezpieczny” — orzekła.

— Lubi chrupki — oświadczył Rincewind. Po czym dodał: — Nie, to może za mocno powiedziane. Zjada chrupki.

— A co z ludźmi?

— Ludzi też. Jak dotąd z piętnastu.

— Byli dobrzy czy źli?

— Myślę, że po prostu martwi. Zajmuje się też praniem. Wkłada mu się do środka ubranie, a potem wyjmuje się czyste i wyprasowane.

— I poplamione krwią?

— A wiesz, to właśnie jest zabawne — zauważył Rincewind.

— Zabawne? — powtórzyła Conena, nie spuszczając wzroku z Bagażu.

— Tak. Ponieważ, rozumiesz, wnętrze nie zawsze jest takie samo. Istnieje tak jakby wielowymiarowo i…

— A jak traktuje kobiety?

— Nie jest wybredny. W zeszłym roku zjadł nawet księgę zaklęć. Przez trzy dni chodził osowiały, a potem ją wypluł.

— To okropne… — Conena cofnęła się nieco.

— A tak — zgodził się Rincewind. — Bez wątpienia.

— Chodzi mi o to, jak się gapi!

— Dobrze mu to wychodzi, prawda?

Musimy płynąć do Klatchu, zabrzmiał głos z pudła. Jedna z tych łodzi będzie odpowiednia. Zarekwirujcie ją.

Rincewind zerknął na niewyraźne, spowite mgłą kształty pod wznoszącym się wysoko lasem masztów. Tu i tam lampa pozycyjna wytwarzała rozmytą w mroku kulę światła.

— Trudno się sprzeciwić, co? — spytała współczująco Conena.

— Właśnie próbuję — odparł Rincewind. Krople potu błyszczały mu na czole.

— Wejdź na pokład, nakazał kapelusz. Stopy Rincewinda poruszyły się wbrew woli właściciela.

— Dlaczego mi to robisz? — jęknął.

Ponieważ nie mam wyboru. Wierz mi, gdybym mógł znaleźć maga ósmego stopnia, wybrałbym jego. Nie wolno mnie wkładać!

— Dlaczego nie? Jesteś kapeluszem nadrektora.

I poprzez mnie przemawiają wszyscy nadrektorzy, jacy żyli na tym świecie — to ja jestem Uniwersytetem. Ja jestem Sztuka. Jestem symbolem magii opanowanej przez ludzi… I nie pozwolę, zęby mnie nosił czarodziciel.

Nie może być więcej czarodzicieli. Świat jest zbyt zużyty, żeby sobie pozwolić na czarodzicielstwo.

Conena odchrząknęła.

— Zrozumiałeś coś z tego? — spytała niepewnie.

— Zrozumiałem trochę, ale w to nie uwierzyłem — odparł Rincewind. Jego stopy tkwiły w miejscu, jakby wrośnięte w chodnik.

Nazwali mnie figureluszem. Głos wręcz ociekał sarkazmem. Grubi magowie, którzy zdradzają wszystko, czym był Uniwersytet, i jeszcze nazwali mnie figureluszem! Rincewindzie, nakazuje ci. I pani, madam. Służcie mi dobrze, a spełnię wasze najskrytsze pragnienia.

— Jak możesz spełnić moje najskrytsze pragnienie, skoro świat, ma się skończyć?

Kapelusz chyba się zastanawiał. A nie masz przypadkiem najskrytszego pragnienia, które da się spełnić w parę minut?

— A właściwie jak możesz czarować? Jesteś tylko… — Rincewind nie dokończył.

Ja JESTEM magią. Prawdziwą magią. Poza tym nie można przez dwa tysiące lat dać się nosić największym magom świata, żeby się nie nauczyć tego czy owego. Ale do rzeczy. Musimy uciekać. Oczywiście z godnością.

Rincewind spojrzał żałośnie na Conenę. Ta wzruszyła ramionami.

— Mnie nie pytaj — rzekła. — To mi wygląda na przygodę, a obawiam się, że jestem na nie skazana. Oto dziedyczność w działaniu[9].

— Ale ja sobie z nimi nie radzę! Możesz mi wierzyć, przeżyłem, ich już dziesiątki! — zawodził Rincewind.

вернуться

9

Badania genetyczne na Dysku zostały zarzucone na wczesnym etapie, gdy ’ magowie próbowali eksperymentalnie krzyżować tak znane obiekty jak groszek pachnący i muszka owocowa. Niestety, nie całkiem pojmowali podstawowe zasady i powstały w wyniku doświadczenia potomek — rodzaj zielonego, groszkowatego stwora, który brzęczał — wiódł krótkie i smutne życie, nim został pożarty przez przypadkowego pająka.