Ach… doświadczenie, pochwalił kapelusz.
— Wcale nie. Jestem okropnym tchórzem i zawsze uciekam. — pierś Rincewinda zafalowała gwałtownie. — Niebezpieczeństwo patrzyło mi prosto w kark chyba… no, setki razy!
Nie chcę, żebyś narażał się na niebezpieczeństwo.
— To świetnie.
Chcę, żebyś się od niebezpieczeństwa oddalił.
Rincewind oklapł.
— Dlaczego ja? — jęknął.
Dla dobra Uniwersytetu. Dla honoru wszystkich magów. Dla przyszłości świata. Dla spełnienia pragnień swego serca. I dlatego, że jeśli odmówisz, zamrożę cię żywcem.
Rincewind odetchnął niemal z ulgą. Nie znał się na przekupstwie, kuszeniu czy apelach do lepszych stron natury. Ale groźby… Na groźbach znal się doskonale. Wobec gróźb wiedział przynajmniej, na czym stoi.
W dzień Pomniejszych Bóstw słońce wzeszło nad światem Dysku podobne do nie dogotowanego jaja. Mgły oplotły Ankh-Morpork wstęgami srebra i złota-wilgotne, ciepłe, bezgłośne. Gdzieś w dali, na równinach, zagrzmiał wiosenny grom. Wydawało się, że jest cieplej, niż być powinno.
Magowie zwykle śpią długo. Tego ranka jednak wielu z nich wstało wcześnie i włóczyło się bez celu po korytarzach. Wyczuwali zmianę w powietrzu.
Uniwersytet wypełniał się magią.
Oczywiście, i tak zawsze był pełen magii, ale magii starej, wygodnej, równie ekscytującej i groźnej co domowy papuć. Lecz dzisiaj przez tę pradawną osnowę przesączała się nowa magia, ostra Jak nóż i wibrująca, jasna i zimna jak błysk komety. Spływała przez kamienie i iskrzyła na krawędziach niby wyładowania elektrostatyczne na dywanie Stworzenia. Brzęczała i syczała. Zwijała brody magów, strzelała smugami oktarynowego dymu z palców, które od trzech dziesięcioleci nie robiły nic ponad drobne iluzje. Jak można delikatnie i gustownie opisać ten efekt? Większość magów przeżywała coś takiego, jak starzec, który spotkawszy młodą i piękną kobietę odkrywa nagle z przerażeniem i radością, że ciało jest równie chętne jak duch.
W halach i korytarzach Uniwersytetu powtarzano szeptem jedno słowo: Czarodzicielstwo!
Sporo magów ukradkiem wypróbowało zaklęcia, których od lat nie mogli opanować, i patrzyło w zadziwieniu, jak rozwijają się perfekcyjnie. Z początku ostrożnie, potem z coraz większą pewnością, wreszcie z krzykami radości i entuzjazmu ciskali w siebie kulami ognistymi, wyciągali z kapeluszy żywe gołębie albo sprawiali, że barwne cekiny materializowały się w powietrzu.
Czarodzicielstwo! Jeden czy dwóch magów, statecznych i poważnych, którzy jak dotąd nie uczynili nic bardziej niestosownego! niż zjedzenie żywej ostrygi, stało się niewidzialnymi i goniło po korytarzach pokojówki i sprzątaczki.
Czarodzicielstwo! Niektóre co śmielsze duchy wypróbowały! starożytne zaklęcia lewitacji i teraz kołysały się niepewnie pod stropami. Czarodzicielstwo!
Jedynie bibliotekarz nie podzielał tej maniakalnej radości. Przez pewien czas obserwował wybryki magów, ściągając swe chwytne wargi, po czym pospiesznie, na wszystkich czterech kończynach, ruszył do Biblioteki. Gdyby ktoś zwrócił na niego uwagę, usłyszałby,] jak rygluje drzwi.
W Bibliotece panowała śmiertelna cisza. Książki nie szarpały się już gorączkowo. Przeszły etap strachu i wpłynęły na spokojne wody absolutnej grozy. Kuliły się na półkach niczym króliki w światłach samochodu.
Długie, kosmate ramię sięgnęło pewnie, pochwyciło „Kompletny Lexykon Magii z Uwagami dla Oświeconych Mężów”, zanim ten zdążył się cofnąć, pogładziło go uspokajająco dłonią o długich palcach, po czym otworzyło na „C”. Bibliotekarz wygładził drżącą stronicę i przesuwając po niej zrogowaciały paznokieć odszukał hasło:
Czarodziciel, rz. (mityczne). Proto-mag, brama, które magia nowa wkracza do świata tegoż, mag nie ograniczony przez możliwości ciała swego, ani tez Przeznaczenie, ni Śmierć. Zapisano, ze żyli kiedyś czarodziciele w młodości świata, lecz być ich juże nie może i błogosławione to Losu zrządzenie, Czarodzicielstwo bowiem, nie będąc ludziom przeznaczonym, powrotem swym do Końca Świata tego niechybnie by doprowadziło… Gdyby Stwórca chciał, by ludzie byli niczym Bogowie, dałby im skrzydła. PATRZ RÓWNIEŻ: Apokralipsa, legenda o Lodowych Gigantach, takoż Podwieczorek Bogów.
Bibliotekarz sprawdził odwołania, wrócił do pierwszego hasła i przez długi czas wpatrywał się w nie ciemnymi oczami. Potem odłożył książkę na miejsce, wpełzł pod biurko i naciągnął sobie dywan na głowę.
Jednak na galerii minstrelów nad Głównym Holem Carding i Spelter obserwowali wydarzenia w całkiem innym nastroju.
Stojąc tak obok siebie, wyglądali niemal dokładnie jak liczba 10.
— Co się dzieje? — zapytał Spelter. Miał za sobą bezsenną noc i nie myślał zbyt jasno.
— Magia napływa do Uniwersytetu — odparł Carding. — To właśnie oznacza czarodziciel. Kanał dla magii. Prawdziwej magii, mój chłopcze. Nie tej smętnej i zużytej, jaka musiała nam wystarczać przez ostatnie kilka wieków. To świt… e…
— Nowego, hm, świtu?
— Właśnie. Czas cudów, ten, no…
— Anus mirabilis?
Carding zmarszczył czoło.
— Tak — przyznał po chwili. — Przypuszczam, że właśnie coś takiego. Potrafisz dobierać słowa.
— Dziękuję, bracie.
Starszy z magów zignorował tę poufałość. Oparł się na rzeźbionej poręczy i obserwował magiczne efekty w dole. Odruchowo sięgnął do kapciucha z tytoniem, ale cofnął dłoń. Uśmiechnął się, pstryknął palcami i zapalone cygaro zmaterializowało mu się w ustach.
— Od lat mi to nie wychodziło — westchnął. — Wielkie zmiany, mój chłopcze. Oni jeszcze tego nie rozumieją, ale nadszedł koniec Obrządków i Stopni. Były tylko… systemem racjonowania. Nie będą już potrzebne. Gdzie chłopak?
— Jeszcze śpi… — zaczął Spelter.
— Tu jestem — oznajmił Coin.
Stał w przejściu prowadzącym do kwater starszych magów. Trzymał w ręku oktironową laskę, półtora rażą wyższą od siebie. Cienkie żyłki żółtego ognia jarzyły się na czarnej matowej powierzchni, tak ciemnej, że przypominała rozcięcie w rzeczywistości świata.
Spelter poczuł, że spojrzenie złocistych oczu przenika go, jak gdyby najskrytsze myśli wyświetlały się na wewnętrznej stronie czaszki.
— Ach — zawołał głosem, który uważał za wesoły i przyjazny, ale który przypominał raczej śmiertelny rechot. Po takim początku sytuacja mogła się tylko pogorszyć. I rzeczywiście. — Widzę, że, hm, wstałeś — powiedział.
— Drogi chłopcze — dodał Carding.
Coin zmierzył go przeciągłym, lodowatym spojrzeniem.
— Widziałem cię wczoraj — oświadczył. — Czy jesteś potężny?
— Tylko trochę — zapewnił pospiesznie Carding, pamiętając o skłonnościach chłopca, by magię traktować jak grę na śmierć i życie w kulki. — Ale z pewnością nie tak potężny jak ty.
— Czy zostanę mianowany nadrektorem, jak chce moje przeznaczenie?
— Ależ oczywiście. Bez wątpienia. Czy mogę obejrzeć twoją laskę? Bardzo interesujące rzeźbienia…
Wyciągnął pulchną dłoń.
W każdym przypadku byłoby to wstrząsające naruszenie etykiety. Żaden mag bez wyraźnego przyzwolenia nie powinien nawet myśleć o dotykaniu laski innego maga. Jednak są ludzie, którzy nie wierzą, by dzieci były do końca ludźmi. Sądzą, że w stosunku do nich funkcjonowanie zwykłych dobrych manier ulega zawieszeniu.
Palce Cardinga objęty czarną laskę.