Zabrzmiał dźwięk, który Spelter raczej wyczuł niż usłyszał, a Carding przeleciał przez całą galerię i uderzył o ścianę z odgłosem worka smalcu spadającego na chodnik.
— Nie rób tego — powiedział Coin. Odwrócił się i spojrzał poprzez pobladłego Speltera. — Pomóż mu wstać — dodał. — Chyba nie odniósł większych obrażeń.
Kwestor podbiegł do ściany i pochylił się nad dyszącym ciężko Cardingiem, którego twarz przybrała dziwną barwę. Poklepał go po ręku. Carding otworzył jedno oko.
— Widziałeś, co się stało? — wyszeptał.
— Nie jestem pewien — syknął Spelter. — Hm. A co się stało?
— Ugryzła mnie.
— Następnym razem, kiedy dotkniesz mojej laski — rzucił obojętnie Coin — zginiesz. Czy to jasne?
Carding podniósł głowę, ostrożnie, żeby się nie rozpadła.
— Całkowicie — zapewnił.
— A teraz chciałbym obejrzeć Uniwersytet — poinformował chłopiec. — Wiele o nim słyszałem…
Spelter pomógł Cardingowi stanąć na drżących nogach i podtrzymywał go, gdy posłusznie truchtali za czarodzicielem.
— Nie dotykaj jego laski — wymruczał Carding.
— Oczywiście, hm, zapamiętam — obiecał Spelter. — Jakie to było uczucie?
— Czy kiedyś ukąsiła cię żmija?
— Nie.
— W takim razie zrozumiesz, jakie to uczucie.
— Hm?
— To wcale nie było podobne do ukąszenia żmii. Spiesznie podążali za Coinem, który stanowczym krokiem zszedł po schodach i przez zniszczone drzwi wkroczył do Głównego Holu. i Spelter wysunął się naprzód, pragnąc wywrzeć dobre wrażenie.
— To jest Główny Hol — oznajmił. Coin skierował na niego swe złociste oczy i mag poczuł, że zasycha mu w ustach. — Został tak nazwany, ponieważ jest to hol, rozumiesz. I jest główny.
Odchrząknął.
— To duży hol — dodał, usiłując ocalić resztki rozsądku przed wypaleniem w blasku tego spojrzenia. — Wielki główny hol. I dlatego tak go nazywamy.
— Kim są ci ludzie? — spytał Coin. Wyciągnął laskę. Przygląda jacy mu się magowie odskoczyli, jakby laska była miotaczem ognia.
Spelter podążył spojrzeniem za wzrokiem czarodziciela. Coin wskazywał dekorujące ściany portrety i posągi dawnych nadrektorów. Brodaci, w szpiczastych kapeluszach, ściskający ozdobne pergaminy lub trzymający tajemnicze i symboliczne przyrządy astrologiczne, spoglądali w dół z szaleńczym poczuciem własnej ważności.
— Dwustu wspaniałych magów spogląda na ciebie z tych ścian — oznajmił Carding.
— Nie dbam o nich — odparł Coin, a z jego laski trysnął oktarynowy płomień. Nadrektorzy zniknęli.
— I okna są za małe…
— Sufit za wysoko…
— Wszystko takie stare…
Magowie padli na ziemię, a laska płonęła i pluła ogniem. Spelter naciągnął kapelusz na oczy i wtoczył się pod stół, a wokół niego falowała sama tkanka Uniwersytetu. Trzeszczało drewno, stękały kamienie.
Coś stuknęło go w głowę. Wrzasnął.
— Przestań! — zawołał Carding, przekrzykując hałas. — 1 popraw kapelusz! Okaż trochę godności!
— To dlaczego jesteś pod stołem? — spytał z przekąsem Spelter.
— Musimy wykorzystać okazję!
— Co? Jak wtedy z laską?
— Za mną!
Spelter wypełzł na jasny, nowy, jaskrawy świat.
Zniknęły szorstkie kamienne mury. Zniknęły ciemne krokwie, gdzie mieszkały sowy. Zniknęła posadzka z oszałamiającym wzrok układem białych i czarnych kafelków.
Zniknęły również wysokie, małe okienka z ich delikatną patyną starożytnego brudu. Do sali po raz pierwszy wpadały jaskrawe strugi słonecznego światła.
Magowie spoglądali po sobie rozdziawiając usta, a to, co widzieli, różniło się od tego, co zawsze myśleli, że widzą. Surowy blask transmutował bogate złote hafty w zakurzoną pozłotę, kosztowne tkaniny w wytarty i wyblakły aksamit, przemienił piękne i obfite brody w poplamione nikotyną kłaki, zdradził, że wspaniałe diamenty są drugorzędnymi ramtopowymi kryształami. Czyste światło badało i sondowało, odpędzając znajome i wygodne cienie.
Spelter musiał przyznać, że to, co pozostało, nie poprawiało samopoczucia. Nagle aż nadto wyraźnie zdał sobie sprawę, że pod szatą — pogniecioną i wyblakłą, co uświadomił sobie z kolejnym spazmem wyrzutów sumienia; szatą dziurawą w miejscu, gdzie dostały się do niej myszy — wciąż nosi domowe kapcie.
Sala była teraz prawie w całości zbudowana ze szkła. A co nie zostało zrobione ze szklą, wykonano z marmuru. Wyglądała tak porażająco wspaniale, że Spelter poczuł się niegodny.
Obejrzał się na Cardinga i zobaczył, że mag spogląda na Coina błyszczącymi oczyma.
Na twarzach większości zebranych tu magów malowało się coś bardzo podobnego. Gdyby nie pociągała ich moc, nie byliby magami, a tu zobaczyli prawdziwą potęgę. Laska oczarowała ich jak flet zaklinacza kobrę.
Carding wyciągnął rękę, by poklepać Coina po ramieniu, ale po chwili wahania zrezygnował.
— Wspaniale — powiedział tylko.
Uniósł ręce i zwrócił się do obecnych n magów.
— Bracia moi! — zaintonował. — Mamy wśród nas maga o wielkiej potędze!
Spelter pociągnął go za rękaw.
— Niewiele brakowało, a by cię zabił — szepnął.
Carding zignorował go.
— Proponuję zatem… — Odchrząknął. — Zgłaszam jego kandydaturę na nadrektora!
Przez chwilę trwała cisza, potem zabrzmiały krzyki entuzjazmu pomieszane z protestami. Gdzieś w tylnych szeregach wybuchły kłótnie. Magowie z przednich woleli się nie sprzeciwiać. Widzieli uśmiech na twarzy Coina. Był jasny i zimny, niczym uśmiech na tarczy księżyca.
Nastąpiło poruszenie i do przodu przecisnął się stary mag. Spelter rozpoznał Ovina Hakardly’ego, maga siódmego stopnia i wykładowcę Sztuki. Był cały czerwony z gniewu — z wyjątkiem tych miejsc, gdzie zbladł z wściekłości. Kiedy przemówił każde słowo przewiercało powietrze jak nóż, przycięte jak krzew i twarde jak sucharek.
— Oszalałeś? — zapytał. — Jedynie mag ósmego stopnia może zostać nadrektorem! I musi być wybrany przez innych najpoważniejszych magów wspólnie zgromadzonych! (Należycie kierowanych przez bogów, ma się rozumieć.) Tak każe Sztuka! (Co za pomysł!)
Hakardly studiował Sztukę magii od lat, a że magia zwykle bywa procesem obustronnym, wycisnęła i na nim swoje piętno. Robił wrażenie kruchego jak serowy paluszek, a w jakiś nie wyjaśniony sposób oschłość jego wiedzy data mu zdolność wymawiania znaków interpunkcyjnych.
Coin uniósł laskę.
Hakardly ostrzegawczo uniósł palec.
— Nie przestraszysz mnie, młody człowieku — warknął. — Może i jesteś utalentowany, ale same magiczne talenty nie wystarczą. Są inne cechy, niezbędne wielkiemu magowi. Na przykład zdolności administracyjne, mądrość albo…
Coin opuścił laskę.
— Zasady Sztuki odnoszą się do wszystkich magów, prawda? — zapytał.
— Bez wyjątku! Zostało to zapisane…
— Ale ja nie jestem magiem, lordzie Hakardly. Mag zawahał się.
— Aha — mruknął i zawahał się znowu. — Słuszna uwaga — dodał.
— Jestem za to świadom, że niezbędne mi są mądrość, zdolność przewidywania i dobra rada. Będę zaszczycony, jeśli zechcesz zapewnić mi te cenne towary. Na przykład: dlaczego magowie nie rządzą światem?
— Co?
— To proste pytanie. W tej sali znajduje się… — Przez ułamek sekundy wargi Coina poruszały się bezgłośnie. — …czterystu siedemdziesięciu dwóch magów, wyćwiczonych w najsubtelniejszej ze sztuk. A jednak wszystko, czym władacie, to paręset sążni dość marnej architektury. Dlaczego tak się dzieje?