Выбрать главу

— Wypuszcza nogi, na Siedem Księżyców Nasrima!

— Pięć księżyców…

— Gdzie uciekła? Gdzie uciekła?

— Daj spokój, to nieważne. Ustalmy pewne fakty. Zgodnie z legendą było pięć księżyców…

W Klatchu traktują mitologię bardzo poważnie. To tylko w zwyczajne życie nie chcą wierzyć.

Zniżając się przez ciężkie śnieżne chmury na osiowym, krańcu równiny Sto, troje jeźdźców wyczuło zmianę. Powietrze było ostre i rześkie.

— Czujecie? — upewnił się Nijel. — Pamiętam, kiedy byłem mały i leżałem w łóżku rankiem pierwszego dnia zimy… Można było wtedy niemal smakować powietrze i…

Chmury rozstąpiły się przed nimi i na rozległej wyżynie zobaczyli ogromne stada Lodowych Gigantów.

Rozciągały się we wszystkie strony na całe mile, a od ich pędu drżała ziemia.

Prowadziły bycze lodowce, ryczące i wyrzucające płaty ziemi, gdy parły niepowstrzymanie naprzód. Za nimi tłoczyła się masa krów i cieląt, sunących po drodze zdartej już przez przywódców stada do skały macierzystej.

Miały w sobie tyle podobieństwa do zwykłych lodowców, które świat sądził, że poznał, ile lew śpiący w cieniu do trzystu funtów groźnie i precyzyjnie skoordynowanych mięśni, pędzących na człowieka z rozwartą paszczą.

— …i… i kiedy się podeszło do okna… — Usta Nijela, z braku jakichkolwiek poleceń z mózgu, wyhamowały powoli.

Ruchomy, ściśnięty lód pokrywał równinę i z hukiem sunął do przodu pod wielką chmurą wilgotnej pary. Ziemia drżała, gdy przewodnicy stad przepływali dołem, a patrzący nie mieli wątpliwości, że dla powstrzymania ich nie wystarczy parę funtów soli i łopata.

— No proszę — rzuciła Conena. — Idź, tłumacz. Tylko lepiej krzycz.

Nijel z roztargnieniem przyjrzał się stadu.

— Chyba widzę jakieś postacie — oznajmił Kreozot, chcąc pomóc. — Patrz, na grzbiecie tych… tych z przodu.

Nijel wytężył wzrok. Przez zasłonę śniegu dostrzegł, że istotnie na grzbietach lodowców jadą jakieś postacie. Ludzkie postacie, czy człekokształtne, przynajmniej z grubsza. Nie wydawały się bardzo duże.

Okazało się, że to dlatego, iż same lodowce byty bardzo duże, a Nijel nie radził sobie z perspektywą. Konie zniżyły się nad czołowym lodowcem, ogromnym bykiem pociętym szczelinami i bliznami moren. Wtedy zrozumieli, że jednym z powodów nazwania Lodowych Gigantów Lodowymi Gigantami był fakt, że są… no… gigantyczni.

Drugi powód to ten, że są zbudowani z lodu. Osobnik wielkości sporego domu przykucnął na grzbiecie byka i z pomocą haka na długiej tyce zachęcał go do większego wysiłku. Był kanciasty, czy raczej wielościenny, połyskiwał w świetle zielenią i błękitem, na śnieżnych lokach miał wąską srebrną opaskę, a oczy małe, czarne i głęboko osadzone, podobne do bryłek węgla.[24]

Coś trzasnęło w przedzie — to prowadzące lodowce wbiły się w las. Ptaki wzleciały w panice. Śnieg i drzazgi padały wokół Nijela, który galopował w powietrzu obok giganta. Odkaszlnął.

— Ehm… — zaczął. — Przepraszam…

Przed wrzącą falą ziemi, śniegu i zmiażdżonego drewna pędziło ogarnięte ślepą paniką stado karibu. Kilka łokci dzieliło ich tylne kopyta od sunącej masy.

Nijel spróbował jeszcze raz.

— Hej tam! — wrzasnął.

Gigant odwrócił ku niemu głowę.

— Czego chcesz? — zapytał. — Odejdź, gorronca osobo!

— Przepraszam, ale czy to naprawdę konieczne? Gigant przyjrzał mu się z lodowatym zdumieniem. Potem odwrócił się i popatrzył na swoje stado, które zdawało się rozciągać do samej Osi. A potem znów na Nijela.

— Tak — powiedział. — Rraczej tak. Inaczej po co to rrobić?

— Ale tam żyje mnóstwo ludzi, którzy woleliby, żebyście przestali — ciągnął desperacko Nijel.

Skalna iglica wyrosła na moment przed lodowcem, kołysała się przez sekundę i runęła.

— A także małe dzieci — dodał. — I kudłate zwierzątka.

— Bendom cierrpiedź za sprrawę rrozwoju. Nadeszła chwila, kiedy zdobendziemy źwiat — zahuczał gigant. — Cały źwiat lodu. Zgodnie z nieuniknionym postempem historrii i trryumfem terrmodynamiki.

— Tak, ale przecież nie musicie.

— Ale chcemy! Bogowie zniknęli, a my zrzucamy okowy dawnych przesondów!

— Zamrożenie całego świata na głucho nie wydaje mi się szczególnie rozwojowe — stwierdził Nijel.

— Nam się podoba.

— Tak, tak — zapewnił Nijel maniakalnie uprzejmym tonem kogoś, kto próbuje spojrzeć na problem ze wszystkich punktów widzenia i jest przekonany, że znajdzie się rozwiązanie, gdy tylko ludzie dobrej woli siądą przy stole i racjonalnie wyjaśnią wszystkie kwestie. — Ale czy to odpowiednia pora? Czy świat jest już gotów na tryumf lodu?

— Niech lepiej bendzie — odparł gigant i machnął na Nijela swoją tyką.

Cios minął konia, ale chłopca trafił prosto w pierś, zmiótł z siodła i cisnął na powierzchnię lodowca. Mimo rozłożonych rąk, Nijel zawirował i zsunął się po lodowej flance, fala ziemi i kamieni odrzuciła go na bok, aż wreszcie stoczył się w mieszaninę lodu i błota między pędzącymi ścianami.

Podniósł się chwiejnie i bezradnie popatrzył przez marznącą mgłę. Kolejny lodowiec pędził wprost na niego.

Conena również. Pochyliła się, kiedy jej koń wyskoczył z mgły, chwyciła Nijela za skórzaną uprząż barbarzyńcy i wrzuciła na siodło przed sobą.

Pociągnął nosem, kiedy wznieśli się w górę.

— Zimnokrwisty drań. Przez chwilę myślałem już, że jakoś się dogadamy. Ale niektórzy zwyczajnie nie chcą niczego zrozumieć.

Stado lodowców pokonało kolejne wzniesienie, zdzierając przy tym sporą jego część. Gęsta od miast równina Sto stanęła przed nimi otworem.

Rincewind przesuwał się do najbliższego Stwora, jedną ręką ciągnąc Coina, a drugą wymachując obciążoną skarpetą.

— Żadnej magii. Jasne? — upewnił się.

— Jasne — potwierdził chłopiec.

— Cokolwiek się stanie, nie wolno ci używać magii.

— Tak jest. Nie tutaj. Jeśli nie korzysta się z magii, to one nie mają wielkiej mocy. Ale kiedy się przedrą… Umilkł.

— Będzie strasznie. — Rincewind kiwnął głową.

— Okropnie — zgodził się Coin.

Rincewind westchnął. Chciałby mieć swój kapelusz. Ale będzie musiał sobie radzić bez niego.

— No dobrze — podsumował. — Kiedy krzyknę, ty biegniesz do światła. Rozumiesz? Nie oglądaj się ani nic. Cokolwiek się stanie.

— Cokolwiek? — powtórzył niepewnie Coin.

— Cokolwiek. — Rincewind uśmiechnął się dzielnie, choć z wysiłkiem. — A zwłaszcza cokolwiek usłyszysz.

Trochę go pocieszyło, że wargi Coina ułożyły się w przerażone „O”.

— A potem — mówił dalej — kiedy wrócisz na tamtą stronę…

— Co mam zrobić? Rincewind zawahał się.

— Nie wiem — przyznał. — Co tylko możesz. Magii, ile zechcesz. Wszystko. Byle je powstrzymać. I tego…

— Tak?

Rincewind zerknął na Stwora, nadal wpatrzonego w światło.

— Jeżeli… no wiesz… jeżeli ktoś się wydostanie i wszystko w końcu jakoś dobrze się skończy, tak jakby… to chciałbym, żebyś tak jakby im opowiedział, że ja tak jakby tu zostałem. Może zechcą to gdzieś tak jakby zapisać. Wiesz, nie chciałbym posągu ani nic takiego — dodał bohatersko.

A po chwili dodał jeszcze:

— Chyba powinieneś wytrzeć nos.

Coin wytarł — o skraj szaty — po czym z powagą uścisnął Rincewindowi dłoń.

вернуться

24

To jednak jedyne podobieństwo do bożków budowanych — w odpowiedzi na pradawne i nieświadome wspomnienia — przez dzieci w czasie śnieżnej zimy. I trudno liczyć na to, że Lodowy Gigant zmieni się do rana w niewielką zaspę brudnego śniegu ze sterczącą na czubku marchewką.