— A założysz się o to?
— To właśnie jest treścią umowy. Wróć za… no, powiedzmy, za pięć miriaobrotów. Nie, będę hojna. Niech będzie cztery. To znaczy za jakieś cztery i pół roku. Jeśli nadal będziesz chciał, żebym cofnęła efekty kuracji i wciąż będziesz chciał śpiewać, zrobię to dla ciebie. Umowa stoi?
— Stoi. Wrócę tu.
Robin nie dosłyszała, czy powiedział coś więcej. Dopiero teraz do jej świadomości dotarło, którą część własnej dłoni trzyma w ustach. Wytrzeszczyła oczy w niewypowiedzianym przerażeniu, wrzasnęła i skoczyła. Gaja raz jeszcze została zwalona z krzesła, a Robin straciła pamięć. A kiedy ją odzyskała, stwierdziła, że siedzi na podłodze i czuje ból w małym palcu, którego przecież nie miała. Gryzła go z desperacją, a Chris usiłował odciągnąć jej rękę. Trwało to tylko chwilę. Wyjęła go sama i tępo oglądała ślady zębów.
— Nie umiem tego zrobić — powiedziała.
— Nigdy nie umiałaś — przypomniała jej Gaja. — Odcięłaś go sobie nożem, pamiętasz? To środki masowego przekazu podały, że go odgryzłaś. Niezłe z ciebie było ziółko: żeby podnieść wartość swojego image’u, wyprułabyś sobie nawet flaki. Obawiam się, że byłaś utrapieniem, które tylko własna matka mogła kochać. — Jej głos lekko chrypiał. — Od tego czasu nie zmieniłaś się zbytnio. Dzieci, bądźcie grzeczne. Dwa razy jednego dnia? Czy naprawdę trzeba mnie atakować i bić? Pytam się, jaki Bóg zniósłby coś takiego?
Robin przestało interesować, co mówi Gaja. Niestety, musiała częściowo przyznać jej rację. Nie była już Robin Dziewięciopalcą.
— Nie musicie się ze mną żegnać. Po prostu wyjdźcie — powiedziała Gaja.
Chris pomógł Robin wstać i całą drogę do windy, spodziewając się, że może z niej wylecieć do Szprychy Rei, Robin zastanawiała się, czy tatuaż na jej brzuchu też został zmieniony i wiedziała, że nie spojrzy na niego tak długo, jak będzie możliwe.
42. Bitwa wiatrów
Cirocco siedziała na płaskim stopniu wyrąbanym na skale nad Miejscem Wiatrów, na zachodnim pograniczu mesopodobnej formacji, dzięki której kabel zwany Schodami Cirocco tak bardzo przypominał dłoń zagarniającą ziemię Wschodniego Hyperionu. Pod nią rozcapierzały się palce plaży, połyskiwały węźlaste kłykcie wypolerowane milionami lat uderzeń wiatrów. Pośród pasm plaży, tam, gdzie między palcami zazwyczaj znajdują się błony, rozdziawiały paszcze eliptyczne otchłanie, połykające powietrze i pompujące je do wewnętrznych kanałów kabla, skąd unosiło się, rozlewało po odległej piaście, a następnie spadało przez szprychy, zamykając wielki cykl odrodzeń, który stanowił istotę życia Gai. Ziemia w tym miejscu była naga, ale ciało Cirocco pełne było bujnych wibracji życia, które tętniło pod nią, wokół niej, przenikając każdą molekułę.
Gaja była tak potwornie wielka, rozpacz była tak łatwa.
Całkiem możliwe, że w całej historii Gai znalazła się tylko jedna osoba, która odważyła się jej przeciwstawić. Cirocco, Wielka Czarodziejka, udawała, pyszniła się, że potrafi rozmawiać z Gają jak równa, z równą, ale tylko ona wiedziała, że to wyłącznie pozory. Tylko ona była w stanie ułożyć obrzydliwą listę własnych zbrodni. Z początku Gaja musiała chodzić na palcach wokół Czarodziejki, aby ją odpowiednio poskromić. W miarę upływu czasu, nawet nie musiała podnosić stopy — Cirocco wiła się pod nią jak robak i każdą presję odczuwała jedynie jako pochwałę albo naganę.
Teraz stało się oczywiste, że postępowała roztropnie. Ta, która odważyła się zbuntować, już nie żyła, a jej szczątki pochłonęła gniewna ziemia, ciało Gai. Lekcja przyniosła pożądany skutek. Nie ulegało wątpliwości, że Gaby była głupia. Jej rebelia, żałosna i krótkotrwała, przeminęła wraz z jej życiem. Nawet nie zdążyła nic zrobić, bo została przeciwko niej skierowana cała potęga Gai. Gaja zabiła Gaby z taką beztroską, z jaką śpiący słoń miażdży swym ciałem mrówkę.
Cirocco trwała w bezruchu przez wiele godzin, kiedy usłyszała za sobą krzyk. Odwróciła głowę i wstała. Anioł z początku był tylko skrzydlatą plamką, ale rósł coraz szybciej. Zwinnie manewrował wielobarwnymi skrzydłami na zdradliwym wietrze, a potem wylądował w odległości dwóch metrów od Cirocco. Tuż za nim przysiadło pięć innych.
— Wrócili do Titanown — powiedział anioł. Napięcie mięśni ramion Cirocco nieznacznie ustąpiło.
— Uparli się, by tam pójść, a najwyraźniej gniew Gai nie ogarniał tak nędznych istot. — Anioł wpatrywał się zmrużonymi oczyma w Czarodziejkę. — Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? — zapytał.
— Nigdy niczego nie jestem pewna. Zbierajmy się. Podeszła do skraju urwiska, a anioły podążyły za nią. Pod nimi znajdował się wlot zwany Wielkim Wyjcem lub Przednim Kroczem Gai, ponieważ ta przeogromna, pionowa szczelina między dwoma udami skał przypominała vaginę. Otwór stale śpiewał żałobnym basem.
Anioły poderwały się do lotu. Dwa ujęły jej ramiona swymi szponiastymi dłońmi. Pozostałe cztery miały je zmieniać podczas niebezpiecznego lotu w całkowitej ciemności.
Cirocco zstąpiła w przepaść, a wiatr porwał ją jak liść. Wlecieli do kabla i pomknęli w stronę piasty.
43. Cienka czerwona linia
Cirocco nazywała to Szalonym Podwieczorkiem, choć wiedziała, że to błędna nazwa. Po prostu od jakiegoś czasu czuła się trochę jak Alicja. Żałosna świta, która otaczała Gaję, bardziej pasowałaby do egzystencjalnych scenerii Becketta niż do Krainy Czarów Carrolla. Nie byłaby jednak zdziwiona, gdyby ktoś poczęstował ją połową filiżanki herbaty.
Tłum znakomicie wyczuwał zmiany nastrojów Gai. Cirocco nigdy nie widziała ich ani tak zdenerwowanych, ani tak czujnych, jak w chwili, gdy Gaja raczyła wreszcie zwrócić na nią uwagę.
— Pięknie, pięknie — zagrzmiała Gaja. — Czyżby to sama Kapitan Jones? Czemuż to zawdzięczamy zaszczyt tej spontanicznej i niezapowiedzianej wizyty? Hej ty, jak ci tam, przynieś dużą szklankę czegoś zimnego dla Czarodziejki. Nieważne czego, byle tylko nie zawierało wody. Usiądź sobie tutaj, Cirocco. Czy mogę cię poczęstować czymś jeszcze? Nie? Świetnie. — Gai najwyraźniej zabrakło pomysłów, bo zamilkła. Usiadła na swym szerokim krześle, mamrocząc coś do siebie do czasu, aż Cirocco nie dostała drinka.
Cirocco spojrzała na szklankę, jakby widziała coś takiego po raz pierwszy w życiu.
— Może wolisz całą butelkę — zaproponowała Gaja. Cirocco spojrzała jej w oczy, potem przeniosła wzrok na szklankę i powoli ją przechyliła. Na podłodze pojawiła się mokra plama. Cisnęła szklankę w górę. Leciała bardzo długo, minąwszy po drodze krąg świateł. Plama na podłodze zaczęła wsiąkać w dywan.
— Czy w ten sposób chcesz mi oznajmić, że skończyłaś z piciem? — spytała Gaja. — A może tak jak Shirley Temple? Właśnie dostałam świetny mikser od wielbiciela z Ziemi. Jest ceramiczny, kształtem przypomina Wenus z Milo i ośmielę się twierdzić, że jest wart mnóstwo forsy. Można w nim robić martini wlewając dżin do szyjki, a wermut do…