Выбрать главу

Najtrudniej było zmienić kierunek. Miała wielkie trudności, kiedy postanowiła skręcić w prawo. Nie potrafiła natomiast stwierdzić, czy ten manewr był konieczny. Tam, gdzie znajdowała się przedtem, błyskawica nie uderzyła.

Podłoga zatrzęsła się pod stopami. Niektóre z katedr, trafione kilkakrotnie przez pioruny i targane wstrząsami, zaczynały się rozpadać. Biegła w stronę uciekających ludzi, po ścieżce usłanej szczątkami kamiennych gargulców. Iglice wolno się kołysały, pokrywały siatką pęknięć i już po chwili w dół leciały monstrualne kamienne bloki. Choć ważyły najwyżej kilka kilogramów, ich masa mogła zmiażdżyć wszystko, co napotkały na swej drodze.

Nagle zorientowała się, że pędzi wprost na replikę Notre Dame. Było za późno, by się zatrzymać. Uniosła nogi i poszybowała w powietrzu, wbijając się w podłoże na głębokość pół metra. Potem odbiła się ponownie. Zmiotła swym ciałem stożkowaty dach, wolno wylądowała i raz jeszcze podskoczyła. Pod nią, niczym rozwścieczone mrowisko, kłębiły się pozostałości po Zwariowanym Podwieczorku. Tuż przed sobą widziała spadzisty skraj wylotu do Szprychy Rei. Nie dotknęła już podłoża — siła bezwładności pchała ją w otchłań. Kilku ludzi dotarło już nad skraj i stali tam teraz, wpatrując się w przepaść, do której nigdy nie odważyliby się skoczyć.

Cirocco sięgnęła pod fałdy poncza i wyciągnęła małą butelkę sprężonego powietrza. Obróciwszy się twarzą do czerwonej linii przyłożyła jeden z końców cylindra do brzucha i przekręciła zawór na drugim końcu. Zawór zasyczał, a silny odrzut omal nie obrócił jej dookoła, udało jej się jednak zachować równowagę. Wkrótce zauważyła, że nabiera prędkości.

Opróżnioną butlę odrzuciła najdalej, jak mogła. Potem pozbyła się również dwóch ostatnich magazynków wraz z całą zawartością kieszeni. Gdy miała wyrzucić pistolet, zawahała się. Robin na pewno chciałaby go dostać z powrotem, gdyby coś takiego było w ogóle możliwe. Natychmiast zdjęła czerwone ponczo, zwinęła je w ciasną kulę i również wyrzuciła. Pospiesznie pozbywała się wszystkich przedmiotów zwiększających jej masę.

Cholera! Trzeba było wystrzelić pozostałe pociski zamiast je wyrzucać. Uratowałaby wtedy ponczo. Nie potrafiła jednak myśleć o wszystkim na raz. Kiedy się obróciła, zobaczyła, że to i tak nie miało większego znaczenia. Cylindryczne wnętrze Szprychy Rei trzeszczało milionami elektrycznych węży. Chwilę wcześniej miała odrobinę nadziei, ale teraz nic już jej nie mogło uratować przed tą gigantyczną chłostą.

W dole wypatrzyła sylwetki kołujących wolno członków jej anielskiej eskorty, dokładnie w tym miejscu, gdzie kazała im czekać. W pewnym momencie jeden z aniołów został trafiony i w górę wytrysnęła fontanna piór. Na chwilę odwróciła wzrok, czując, jak ogarniają ją mdłości. Kiedy zmusiła się, by znowu spojrzeć w dół, zobaczyła, że mimo jej obaw pozostała piątka aniołów nie rozprasza się. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że uciekają, bo widziała tylko ich stopy i szaleńczo łopoczące skrzydła, ale szybko pojęła, że oni przewidzieli kłopoty znacznie wcześniej, niż ona, dzięki swej nieporównanie lepszej znajomości balistyki. Kiedy kilka sekund później przelatywała obok nich, poczuła ulgę, że jednak nie wystrzeliła ostatnich kul. Nabrała już wystarczającej prędkości, by niebezpieczeństwo, że ich prześcignie stało się realne.

Odwróciła się i spadała teraz plecami ku ziemi. Nie było sensu przejmować się błyskawicami, bo i tak nie mogła im uciec. Rozpostarła ramiona, by częściowo wytracić prędkość. Anioły ściągały jej spadające ciało w tunelu, wśród ścian rozmazanych w jedną, migotliwą smugę.

45. Szczęście i sława

Valiha wymieniła swoje kule na tytanijną wersję fotela na kółkach, wyposażonego w szerokie gumowe opony metrowej średnicy, przymocowane do drewnianego stelaża nieco szerszego od jej ciała. Jej ludzki tors otaczały mocne poprzeczki, a na nich zawieszony był płócienny wór z otworami na przednie nogi i pasami, które łączyły całość konstrukcji. Z początku Chris uważał ten pojazd za dość dziwaczny, ale szybko zmienił zdanie, gdy zobaczył, jak znakomicie spełnia swoje funkcje. Valiha miała się poruszać przy jego pomocy jeszcze przez jakiś czas. Mimo iż jej nogi były już zdrowe, lekarze tytanii byli w takich sprawach niezwykle konserwatywni.

W tym wehikule potrafiła wyprzeć biegnącego Chrisa. Jej jedynym problemem były zakręty, bo musiała wtedy zwalniać. I tak samo jak to bywa z wszystkimi rodzajami wózków na kołach, ten także źle sprawował się na schodach. Valiha obrzuciła spojrzeniem szerokie, drewniane schody ukryte wśród zielonawego listowia skraju Titantown, skrzywiła się i powiedziała:

— Chyba go wniosę.

— Już widzę jak spadasz — odparł Chris. — Zaraz zawołam Robin. Serpent, gdzie jest koszyk z prowiantem?

Na twarzy dziecka pojawił się wyraz zdziwienia, a potem wstyd.

— Chyba go zapomniałem.

— No to biegnij do domu i przynieś go, tylko nie zatrzymuj się nigdzie po drodze.

— W porządku. Do zobaczenia. — Zniknął w tumanie pyłu.

Chris wszedł na schody. Czuł się w tym otoczeniu jak podczas wakacji na wsi. Litery wykonane z patyków powiązanych sznurkami, przypominające napisy przy wejściu do obozu harcerskiego, głosiły: „Hotel Titantown”. Wspiął się na czwarty poziom i zapukał do drzwi opatrzonych numerem trzecim. Wszedł do środka, gdy Robin zawołała, że drzwi są otwarte. Właśnie pakowała plecak.

— Nigdy niczego nie gromadziłam — powiedziała, ocierając pot z czoła wierzchem dłoni. Był to kolejny, upalny dzień w Hyperionie. — Dostrzegam w sobie chyba jeszcze jedną zmianę. Nie lubię niczego wyrzucać. Może byś tak usiadł? Zaraz zrobię ci miejsce… — Zaczęła przekładać stertę koszul i spodni, w większości stanowiących produkty rękodzieła tytanii.

— Przyznaję, że dziwi mnie ten widok — powiedział siadając. — Myślałem, że zostaniesz tu przynajmniej do czasu, kiedy będziemy już wiedzieć, czy Cirocco się powiodło…

Robin cisnęła brzydką bryłę metalu na łóżko, na którym siedział. Był to, odziedziczony przez nią w spadku, colt 45.

— Dostarczono go kilka godzin temu — powiedziała. — Nic nie słyszałeś? Całe miasto aż huczy. Te pogłoski, które słyszeliśmy kilka dni temu, okazały się prawdziwe: w niebie odbyła się wielka bitwa, a Czarodziejce udało się uciec. Gaja nie jest specjalnie zadowolona, wszędzie węszą jej szpiedzy. Jedni mówią, że Karnawał został zlikwidowany raz na zawsze, a rasa tytanii skazana na zagładę. Inni zaś twierdzą, że Karnawał się odbędzie, ale z opóźnieniem. Ponoć Cirocco jest ciężko ranna i zapadła w śpiączkę. Albo nic jej nie jest i to ona zraniła Gaję. Takie plotki słyszałam nawet nie ruszając się z hotelu.

Chris był zdziwiony, ale nie tym, że nic nie słyszał. Spędził cały dzień w domu z Valihą i Serpentem, a potem przyszedł prosto do hotelu. O rozruchach rozmawiali już kilka dekaobrotów wcześniej, gdy kabel Miejsca Wiatrów zaczął się powoli chwiać, a od strony Rei dobiegał ciągły, dudniący pogłos.

— Co wiesz na pewno? Robin poklepała swoją broń.

— Właśnie to. Rewolwer jest tutaj, a więc Cirocco dotarła do obręczy. Mam nadzieję, że zrobiła z niego dobry użytek. Nie mam jednak zielonego pojęcia, co się tam naprawdę wydarzyło.

— Może ona nie ma odwagi się tutaj pokazać — zasugerował Chris.

— Taką plotkę też słyszałam. Miałam nadzieję… och, że ona może tu przyjdzie i sama odda mi broń, więc będę miała okazję… cóż, gdy odchodziła, nawet nie mogłam jej odpowiednio podziękować. Teraz może już nigdy nie będę mogła. To dzięki niej Trini na mnie czekała.