Выбрать главу

— Wątpię, czy znalazłabyś odpowiednie słowa. Bo ja na pewno nie.

— Pewnie masz rację.

— Ostatnim razem, kiedy ją widziałem, stale mnie przepraszała za wszystkie kłopoty.

— Mnie też. Ona chyba myślała, że umrze. Ale jak ją mogłam winić. Skąd miała wiedzieć, co… co się… — Przyłożyła rękę do brzucha i na jej twarzy na moment zagościło wahanie.

— Uważaj — ostrzegał ją Chris.

— Zdaje się, że z tobą mogę o tym rozmawiać, czy nie tak?

— Miałaś mdłości?

— Nie wiem, naprawdę. Chyba się bałam, że dostanę mdłości. Nie będzie z tym łatwo żyć.

Chris wiedział, co miała na myśli, ale była zdania, że za kilka miesięcy przestaną zwracać uwagę na ten pożegnalny dowcip Gai…

Znali już rozwiązanie zagadki, ale nie mogli wyjawić go komukolwiek. Kiedy wreszcie znaleźli czas, by wszystko przemyśleć, wydało im się dziwne, że pomimo tylu prac badawczych przeprowadzonych na Gai i doświadczeń całych rzesz pielgrzymów proszących ją o uzdrowienie, żadna książka nie zawierała wzmianki o Wielkim Upadku. Powód był prosty. Gaja nie pozwalała nikomu o tym mówić. Nie mogli rozmawiać ani o swoich indywidualnych próbach, ani też o próbach innych ludzi. Absolutnie nikt nie miał prawa się dowiedzieć, że pielgrzymom stawia się warunki wyleczenia.

Chris był pewien, że jest to najlepiej strzeżony sekret stulecia. Podobnie jak kilka tysięcy innych, którzy go dzielili, nie był zdziwiony, że nikt mu nic wcześniej nie powiedział. Zaraz po powrocie do Titantown zarówno on, jak i Robin zmusili się, by sprawdzić, jak mocny jest system zabezpieczający, o którym im opowiedziano.

Obydwoje postanowili, że już nigdy tego nie zrobią.

Chris nie był dumny z tego faktu, ale przekonał się, że to wszystko jest prawdą. Gaja wyposażyła go w jakiś psychologiczny blok. W pewien sposób jakoś sobie z nim radził — mógł swobodnie rozmawiać z Robin albo z kimś, kto wiedział o całej sprawie. Ile razy jednak próbował porozmawiać z kimkolwiek obcym o Wielkim Upadku, o swoich przygodach z Gają czy wyczynach innych ludzi, którzy też pragnęli zostać cudownie wyleczeni, doświadczał bólu tak potwornego, że nie był w stanie wymówić ani słowa. Ból pojawiał się najpierw w żołądku, a potem gwałtownie atakował wszystkie pozostałe mięśnie; było to tak, jakby jego ciało drążyły rozpalone do czerwoności węże.

Poinformowano go, że nie istnieją żadne wyjątki. Wiedział, że tego też nie będzie sprawdzał. Gdyby spróbował opisać swoje doświadczenia, wynik byłby taki sam. Gdy mu zadawano pytanie, które wkraczało na śliski grunt, nie potrafił nawet odpowiedzieć tak lub nie: dopuszczalną repliką było „bez komentarza”, a „nie twój interes” jeszcze lepszą. A najbardziej było w ogóle nic nie mówić.

Dla tych, którzy nie padali jego ofiarą, system ten posiadał pewną zaletę. Na ile Chris się orientował, był niezawodny.

Wszyscy goście Gai musieli skorzystać z systemu kapsularnych wind, nawet jeśli usiłowali dotrzeć do wewnętrznej obręczy z zewnętrznych doków. Podczas jazdy usypiano ich, badano i oczyszczano przed wypuszczeniem. Nikt będący w posiadaniu zabronionej wiedzy nie mógł opuścić Gai, nie otrzymawszy przedtem bloku.

Chris odkrył, że najlepiej było zachowywać absolutną ostrożność wobec wszystkich, wyjąwszy Robin, Valihę i pozostałe tytanie. Byli na Gai ludzie, którzy wiedzieli, że on wie, ale trudno się było dowiedzieć, którzy to są. W przypadkach, kiedy nie był całkowicie pewny wystarczyło otworzyć usta, a zaraz odczuwał ostrzegający skręt przypominający ból zęba. Jedna dawka awersyjnego uwarunkowania wystarczała.

Robin spakowała już jedną torbę i zabrała się za następną. Chris widział, jak podnosi mały termometr, zastanawia się chwilę, po czym wrzuca go do sakwy. Potrafił ją zrozumieć. Wiele przedmiotów, które miała przy sobie podczas wyprawy nabrało teraz wartości pamiątkowej. Jakby tego nie było dosyć, po ich powrocie okazało się, że wszystkie tytanie w mieście miały ochotę odwiedzić ich i obdarować jakąś uroczą błyskotką. W domu Valihy zabrakło miejsca na półkach, kiedy poustawiali na nich wszystkie trofea Chrisa.

— Wciąż tego wszystkiego nie rozumiem — zastanawiała się Robin, starannie owijając w papier przepięknie rzeźbiony komplet drewnianych noży, widelców i łyżek. — Nie narzekam, po prostu wciąż nie wiem, jak ja to wszystko spakuję… wciąż nie rozumiem dlaczego my to wszystko dostajemy? Nic dla nich nie zrobiliśmy.

— Valiha mi to kiedyś wyjaśniała — powiedział Chris.

— Jesteśmy sławni. Sławni umiarkowanie, nie tak jak Cirocco. Byliśmy pielgrzymami i wróciliśmy uzdrowieni, więc Gaja uznała, że jesteśmy bohaterami. To oznacza, że warto nam dawać podarunki. Poza tym, choć tytanie wiecznie się zarzekają, że nie są przesądne, uważają nas za szczęściarzy, ponieważ przeżyliśmy to wszystko. Mają nadzieję, że jeśli się o nas otrą, to trochę im się tego szczęścia udzieli i przyda na czas następnego karnawału. — Spojrzał na swoje dłonie.

— W moim przypadku chodzi o coś jeszcze innego. Możesz to nazwać skrzyżowaniem gwiazdki ze zwyczajem dawania prezentów ślubnych. Będę należał do ich społeczności. Chcą, żebym się czuł jak u siebie w domu.

Robin spojrzała na niego, otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, a potem znowu je zamknęła. Na powrót zajęła się pakowaniem.

— Myślisz, że robię błąd — powiedział Chris.

— Nie powiedziałam tego. Nie powiedziałabym tego, nawet gdybym tak myślała, a przecież tak nie jest. Wiem, ile znaczy dla ciebie Valiha. Tak mi się przynajmniej wydaje, chociaż osobiście nigdy czegoś takiego do nikogo nie czułam.

— Ja myślę, że to ty robisz błąd — powiedział Chris. Robin podniosła ręce, odwróciła się i wrzasnęła na niego.

— Posłuchaj, co ty gadasz. Nagle okazało się, że to ja się bawię w dyplomację, a ty gadasz wszystkie te bzdety, jakie ci przychodzą do głowy. A niech cię cholera! Starałam się być miła, a mogłam przecież powiedzieć, że wiem, że ty nie jesteś pewien tego, co robisz. Nie do końca pewien. Przez resztę życia będziesz się bał Gai, a poza tym nie wiesz jeszcze, jak się poczujesz, kiedy Valiha sprowadzi sobie nowych kochanków. Myślisz, że potrafisz z tym żyć, ale pewności nie masz.

— Czy mogę się usprawiedliwić?

— Jeszcze chwilę, jeszcze nie skończyłam krzyczeć. — nagle wzruszyła ramionami, usiadła na łóżku obok niego i zaczęła mówić ciszej. — Ja też nie wiem, czy nie popełniam błędu. Trini… — Potrząsnęła ze złością głową. — Otwarto mi tutaj oczy na wiele spraw, niekoniecznie złych. Boję się, że zmiany, które we mnie zaszły, utrudnią mi życie w domu. A skoro już mówię o domu, to muszę się przyznać, że czasami trudno mi go sobie przypomnieć. Mam wrażenie, że jestem tu od miliona lat. Zrozumiałam, że niektóre rzeczy, w które wierzą moje siostry, to bajki, ale chyba nie będę w stanie im tego powiedzieć.

— Które rzeczy, na przykład?

Spojrzała na niego z ukosa i uśmiechnęła się lekko.

— Chcesz usłyszeć ostatnie sprawozdanie kobiety z Marsa, tak? Okay. Wiem na pewno, że ludzki penis nie jest tak długi, jak moje ramię, niezależnie od tego, czego chcieliby mężczyźni. Moja matka myliła się zupełnie. Nie wiedziała chyba, co mówi, twierdząc, że wszyscy mężczyźni chcą cały czas gwałcić kobiety i że wszyscy są źli.

Często rozmawiałam z Trini ostatnimi czasy. Po raz pierwszy mogłam spędzić trochę czasu z kobietą, która zna ludzi z Ziemi. Uważam, że wszystkie opowieści, jakie słyszałam przedtem były przesadzone. System represji i wyzysku nie jest ani aż taki zły, ani taki otwarty jak mi wmawiano, ale jednak przetrwał całe stulecie, odkąd moje siostry opuściły Ziemię. Zadałam sobie pytanie, czy zalecałabym komukolwiek wprowadzenie zmian w konwencie i moja odpowiedź brzmi: nie. Gdybym znalazła społeczeństwo ludzi absolutnie równych, może odpowiedź byłaby inna, ale tego też nie jestem pewna. Jakiemu celowi miałoby to służyć? Dajemy sobie radę. Nie ma w nas nic nienormalnego. Naprawdę, bardzo niewiele moich sióstr zaufałoby jakiemukolwiek mężczyźnie, a jeszcze mniej pokochałoby mężczyznę, więc po co miałyby wracać z powrotem na Ziemię?