Выбрать главу

Kiedy palcami wyskrobywała resztki musztardy, poczuła, że kobieta przy sąsiednim stoliku przygląda się jej. Odwzajemniła spojrzenie i uśmiechnęła się.

— Podziwiałam twoje malowidło — powiedziała kobieta przysiadając się. Była wyperfumowana, a kilka cienkich chust okrywało jej piersi i łono. Robin oceniła jej wiek na czterdzieści lat, zanim nie zorientowała się, że linie i cienie były wykonane kosmetykami, po to, by ją postarzyć.

— To nie jest malowidło — powiedziała Robin.

— Nie… — Prawdziwe zmarszczki pokryły jej czoło. — W takim razie co to jest? Jakaś nowa metoda? To mnie fascynuje.

— Metoda właściwie jest stara. Tatuaż. Za pomocą igły wprowadza się do skóry barwnik.

— To pewnie boli.

Robin wzruszyła ramionami. Pewnie, że bolało, ale nie należało o tym mówić. W czasie zabiegu można było płakać i krzyczeć, ale potem nie wolno było wspomnieć o tym nawet słowem.

— Przy okazji: nazywam się Trini. Jak to się zmywa?

— Jestem Robin i niech święty strumień nas zjednoczy. Tego się nie zmywa. Tatuaż pozostaje na zawsze. Oczywiście, można wprowadzić małe poprawki, ale wzór jest trwały.

— Jak… to znaczy chcę powiedzieć… czy to nie jest trochę krępujące? Tak samo jak inni lubię nosić trzy czy cztery dni jakiś malunek, ale potem mam go serdecznie dosyć.

Robin ponownie wzruszyła ramionami, czując, że ogarnia ją znudzenie. Myślała, że ta kobieta chciała się kochać, ale teraz wydawało się, że chyba jednak nie.

— i Oczywiście, ty nie czujesz tego we właściwy sposób. — Wyciągnęła szyję, żeby rzucić okiem na zawieszony na ścianie jadłospis, zastanawiając się, czy zmieściłaby jeszcze coś, co nazywało się „kwaszona kapusta”.

— Wydaje się, że nie rani to skóry — powiedziała Trini, przesuwając lekko koniuszkiem palca po wężowych splotach zdobiących pierś Robin. Potem opuściła dłoń i oparła ją o udo Robin.

Robin spojrzała na rękę zła, że nie umie odczytywać sygnałów tej kobiety. Niewiele też mogła odczytać z jej miny. Twarz Trini przybierała wyraz wystudiowanego luzu. No cóż — pomyślała Robin — nie zaszkodzi spróbować. Musiała się mocno wychylić, żeby objąć większą od siebie towarzyszkę. Pocałowała ją w usta. Gdy ponownie spojrzała tamtej w twarz, dostrzegła na niej szeroki uśmiech.

— A więc, właściwie czym się zajmujesz? — Robin nachyliła się, by wziąć od Trini skręta z marihuany, a potem znowu wsparła się na łokciach. Leżały obok siebie, patrząc sobie w oczy. Przez rozczochraną czuprynę Trini przebijało światło sączące się z otwartego okna jej pokoju.

— Jestem prostytutką.

— A co to takiego?

Trini skuliła się ze śmiechu. Robin zawtórowała jej, ale szybko urwała, chociaż tamtą wciąż jeszcze wstrząsał chichot.

— Gdzieś ty się, do diabła, uchowała? Nie, nie musisz odpowiadać, wiem: zapudłowana w takiej olbrzymiej blaszance w przestworzach. Naprawdę nie wiesz?

— Nie pytałabym, gdybym wiedziała. — Robin znowu poczuła, że traci cierpliwość. Nie lubiła tego uczucia, gdy czegoś nie wiedziała. Błądząc wzrokiem, spojrzała na łydkę Trini. Pogłaskała ją z roztargnieniem. Z jakiegoś powodu, którego Robin nie mogła się domyślić, Trini goliła nogi, pozostawiając włosy tylko na rękach. Robin goliła wszystkie miejsca, na których miała tatuaż, a więc lewą rękę i prawą nogę, część podbrzusza i szeroki krąg wokół lewego ucha.

— Przepraszam. Nazywają to najstarszym zawodem świata. Dostarczam seksualnej przyjemności za pieniądze.

— Sprzedajesz swoje ciało? Trini roześmiała się znowu.

— Dlaczego tak to nazywasz? Sprzedaję pewną usługę. Jestem wykwalifikowanym pracownikiem po college’u.

Robin wyprostowała się.

— Teraz rozumiem. Jesteś dziwką.

— Już nie. Teraz działam na własną rękę.

Robin musiała znowu przyznać, że nie bardzo rozumie. Słyszała o seksie za pieniądze, zupełnie jednak nie potrafiła połączyć tej koncepcji ze swoim wciąż mglistym pojęciem o ekonomii. Gdzieś tu przecież musiał być pan niewolników, sprzedający ciała swoich kobiet biedniejszym od siebie mężczyznom.

— To jest problem semantyczny. Mówisz „dziwka” i „prostytutka” jakby to było to samo. Myślę, że faktycznie kiedyś tak było. Możesz pracować przez agencję lub poza domem i wtedy jesteś dziwką. Możesz też być na swoim i wtedy jesteś kurtyzaną. Na Ziemi, rzecz jasna. Tutaj nie ma kodeksów, więc każda kobieta pracuje dla siebie.

Robin bez powodzenia próbowała sobie to poskładać w zrozumiałą całość. To, że Trini mogła zachować dla siebie zarobione pieniądze, nie pasowało do jej wyobrażenia o zhierarchizowanym społeczeństwie. Wynikałoby z tego, że jej ciało jest jej własnością, co oczywiście w oczach mężczyzn nie było prawdą. Była pewna, że gdzieś tu musi tkwić jakaś sprzeczność, była jednak zbyt zmęczona, by się akurat teraz tym przejmować. Jedna wszakże sprawa wydawała się jej zupełnie jasna.

— W takim razie, ile ci jestem winna? Trini zrobiła wielkie oczy.

— Myślisz… o nie, Robin. To akurat robię dla własnej przyjemności. Z mężczyznami kocham się za pieniądze, z kobietami idę do łóżka, bo to lubię. Jestem lesbijką. — Trini po raz pierwszy sprawiała wrażenie trochę zakłopotanej. — Myślę, że wiem, co sobie pomyślałaś. Jak kobieta, która nie lubi mężczyzn, może żyć z uprawiania z nimi seksu? Wygląda to trochę…

— Nie, wcale tak o tym nie myślę. To pierwsze, co powiedziałaś, wydaje mi się jedyną sensowną rzeczą, jaką od ciebie usłyszałam. Doskonale to rozumiem i widzę, że wstydzisz się swojego zniewolenia. Ale, ale, co to jest lesbijka?

7. Harmonia niebios

Chris wynajął tytanie, która zawiozła go do czegoś, co nazywano Polem Wiatrów. Powiedziano mu, że tam będzie się mógł przesiąść do windy, która wyniesie go aż do piasty. Jego wierzchowiec był centaurem o nakrapianej biało-błękitnej, długiej sierści i o imieniu Kastaniet (Lidyjski Duet) Blues. Jego drugie imię doskonale pasowało do nastroju Chrisa miał chandrę. Tytania mówiła trochę po angielsku i próbowała sprawdzić swój talent w rozmowie, ale Chris kwitował to pochrząkiwaniem. Galopując prawie całą drogę, urozmaicała sobie podróż grą na mosiężnym rogu.

Kiedy opuścili Titantown, okolica wydawała mu się bardziej interesująca. Jego rumak niósł go równiutko niczym poduszkowiec. Minęli brązowe wzgórza i posuwali się teraz wzdłuż bystrego dopływu rzeki Ophion. Potem teren zaczął się wznosić ku dominującemu nad krajobrazem Polu Wiatrów.

Gaja była kolistym mostem wiszącym. Jej piasta była rodzajem kotwicy, która skupiała na sobie działanie siły dośrodkowej. Od szprych odchodziło 96 kabli, które łączyły piastę z ukrytymi pod powierzchnią gruntu płytami nośnymi obręczy. Każdy kabel miał średnicę 5 kilometrów i składał się z setek plecionych pasm. Biegły tędy przewody, którymi dostarczane były płyny ogrzewcze i chłodzące, a także arterie, którymi przenoszone były substancje odżywcze. Niektóre kable łączyły się z powierzchnią pierścienia pod kątem prostym, większość jednak biegła skośnie od olbrzymich gardzieli szprych w górze, poprzez sferę zmierzchu, by zagłębić się w grunt w świetle dnia.

Pole Wiatrów w istocie również było zakończeniem ukośnych kabli w obszarze Hyperionu. Wyglądało jak olbrzymia ręka wychylająca się z ciemności, której palce zgarniały grunt w pięść osypaną skalnym rumoszem. Gdzieś tam, pośród ostrych krawędzi i stosów głazów śpiewał wiatr, kiedy powietrze pompowane było aż do piasty, by następnie runąć w czeluść szprych. Była to instalacja klimatyzacyjna Gai, sposób, w jaki zapobiegano tworzeniu się różnicy ciśnień i utrzymywano w wysokim na 600 kilometrów słupie powietrza stężenie tlenu umożliwiające swobodne oddychanie. Były to również anielskie schody do nieba. Kastaniet z Chrisem nie doszli jednak tam, ale skierowali się do wylotu windy po drugiej stronie.