Wtedy przyszło jej do głowy, że być może tego właśnie chciała Gaja. Czy ją usłyszy, z samego dna, zaledwie minuty przed ostateczną zagładą? Chociaż w pierwszej chwili sama myśl zdała jej się wstrząsająca, Robin nie byłaby znowu tak bardzo zdziwiona, że Gaja może być zdolna do czegoś tak okropnego. Pasowało to jakoś do szaleństwa, które brzmiało w jej głosie. Nadal jednak cel takiego działania pozostawał dla niej niejasny. Jedyne, co jej przychodziło do głowy, to to, że Gaja pragnęła ją tak zastraszyć, by uznała ją za swoją władczynię.
Jeżeli tak, to na pewno Gaja może jeszcze coś zrobić. Robin otworzyła usta, ale nie zdołała wydobyć głosu. Spróbowała ponownie i udało jej się wrzasnąć. Dzięki jakiejś sprzyjającej duchowej magii jej strach przekształcił się w gniew tak wielki, że wstrząsnął nią silniej niż podmuchy wiatru.
— Nigdy — krzyknęła. — Nigdy, nigdy, nigdy! Ty śmierdzący raku! Brzydzę się tobą! Jesteś wstrętnym, odpychającym wynaturzeniem! Dorwę cię choćby w grobie, wypatroszę i wsadzę ci te twoje śmierdzące flaki w gębę! Wypcham cię gorącym węglem, wytnę ci język, wypluję na zimne żelazo i będę smażyć przez całe wieki! Przeklinam cię! Usłysz mnie, o Wielka Matko, usłysz i dobrze zapamiętaj! Oby mój cień przyglądał się wiecznym mękom tej, która zwie się Gają!
— Bardzo dobrze.
— Nawet jeszcze nie zaczęłam. Będę…
Spojrzała w dół. Około metra poniżej swych stóp ujrzała uśmiechniętą twarz. Patrząc pod tym kątem, niewiele więcej zdołała zobaczyć. Dostrzegła ramiona, zadziwiająco masywną klatkę piersiową i złożone wzdłuż pleców skrzydła.
— Przyjmujesz to bardzo spokojnie.
— A dlaczegóż by nie? — spytała Robin. — Pomyślałam, że sobie to wszystko wymyśliłam, i nadal nie jestem pewna, czy tak nie jest. Przysięgniesz na wszystko, co jest dla ciebie święte, że to nie Gaja cię wysłała?
— Przysięgam na Eskadrę. Gaja wiedziała, że nie rzuca cię na pewną śmierć, ale bezpośrednio w to nie ingerowała. Robię to z własnej i nieprzymuszonej woli.
— Przypuszczam, że za jakieś pięć minut wyrżnę w ścianę.
— Mylisz się. Dolna część szprychy jest wybrzuszona niczym dzwon, nie pamiętasz? To wystarczy, byś się wydostała i upadła za Zachodni Hyperion pod kątem 60 stopni.
— Jeśli w ten sposób próbujesz dodać mi otuchy… — Jednak jego słowa jakoś podziałały. Jej pierwsze oceny (68 minut) sprawdzały się. Zaniżyła natomiast prędkość końcową; będzie spadać dłużej. Zastanawiała się, czy anioł mógł jej jakoś pomóc.
— Nie mogę cię unieść, to prawda — powiedział, jakby zgadując jej myśli. — Rzeczywiście mnie zadziwiasz. Ludzie reagują bardzo rozmaicie. Najczęściej mówią mi, co mam robić, jeżeli jeszcze w ogóle są w stanie myśleć racjonalnie.
— Jak na razie, nie postradałam zmysłów. Może byśmy jednak coś pokombinowali? Czas ma tu chyba jakieś znaczenie?
— Właśnie, że nie. To znaczy jeszcze nie. Mogę ci pomóc dopiero, kiedy będziemy blisko ziemi, ale i tak wszystko, co mogę zrobić, to tylko zwolnić tempo upadku. Do tego czasu możesz się nie przejmować. Myślę jednak, że nie muszę ci tego mówić.
Robin nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Była bliska histerii i broniła się przed nią coraz słabiej. Stwierdziła, że jedyny sposób na to, to udawanie spokoju. Jeżeli można udawać tak dobrze, że ktoś inny się na to nabierze, być może można oszukać i siebie.
Teraz anioł spadał równo przed nią, mogła mu się więc lepiej przyjrzeć. Uderzyły ją dwie rzeczy: po pierwsze należał do tej nielicznej garstki znanych jej osób, które były niższe od niej, po drugie zaś, nie było żadnych podstaw, by przypuszczać, że jest płci męskiej. Zastanawiała się więc, dlaczego odniosła takie wrażenie. Nie miał widocznych narządów płciowych. Jego podbrzusze porośnięte było zielonymi, opalizującymi piórami. Być może sprawiła to jego muskularność. W czasie krótkiego pobytu na Gai zaczęła kojarzyć kanciastą sylwetkę z mężczyznami. Wydawało się, że anioł cały jest z kości i ścięgien, obciągniętych w połowie nagą brązową skórą, a w połowie pokrytych kolorowymi piórami.
— Czy jesteś dzieckiem? — spytała.
— Nie. A ty? — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Przynajmniej zaczynasz spełniać moje oczekiwania. Zaraz spytasz, czy jestem mężczyzną czy kobietą. Jak najbardziej jestem mężczyzną i jestem dumny z tej przypadłości. Mówię, że jestem dotknięty męskością, ponieważ anioły tej płci żyją o połowę krócej niż anielice; są też mniejsze i mają mniejszy zasięg. Ale… są też pewne dziedziny, w których stoimy lepiej, i to jest jakieś zadośćuczynienie. Czy kochałaś się kiedyś w powietrzu?
— Nie kochałam się nigdy w sensie, który zapewne masz na myśli.
— Chciałabyś spróbować? Mamy około piętnastu minut i mogę ci zagwarantować niezapomniane przeżycia. Co o tym sądzisz?
— Nie. Nie rozumiem, czego ci się zachciewa.
— Jestem zboczeńcem — odpowiedział z uśmiechem. — Ciągnie mnie do tłuszczu. Nigdy nie mam go dość. Tkwię tu, czekając, czy nie spadnie jakaś tłusta kobieta. Ja coś dla nich, one coś dla mnie. Przysługa za przysługę, ku wspólnemu zadowoleniu.
— Czy to jest opłata, jaką pobierasz?
— Nie, nie opłata. Uratuję cię nawet za nic. Nie lubię patrzeć, jak ludzie walą w ziemię, pędząc setką czy więcej.
Nie bardzo cię jednak rozumiem. Wydawało mi się, że nie trzeba specjalnie o to prosić. Każdy przecież chce jakoś odwzajemnić przysługę.
— Ja nie.
— Dziwna jesteś, wiesz o tym? Nigdy nie widziałem człowieka z takimi znakami. Urodziłaś się z tym? A może jesteś odrębnym gatunkiem ludzkiego rodu? Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz się ze mną kochać? To potrwa małą chwilę. Wszystkiego minutę. Czy to tak wiele?
— Zadajesz masę pytań.
— Chciałem tylko… Hopla! Trzeba się chyba zacząć obracać, jeśli nie chcesz uderzyć… Uważaj!
Robin, zdjęta paniką, wyobrażała sobie, że ziemia jest tuż, tuż. Jakoś niezręcznie ustawiła ramiona do wiatru i zaczęła koziołkować.
— Rozluźnij się — doradził anioł. — Wyprostuj się. Tak lepiej. Teraz spróbuj przekonać się, czy możesz się okręcić. Rozłóż ramiona, w bok i do tyłu.
Robin zrobiła, jak mówił, i zanurkowała niczym kaczka. Przelatywali teraz przez sferę zmierzchu, na tyle nisko, że mogła obserwować przesuwający się ląd. Anioł zajął pozycję za nią i otoczył ją ramionami. Były twarde i mocne jak postronki. Jedno ściskało jej piersi, drugie trzymało w okolicy lędźwi. Czuła zimny ucisk jego opierzonych policzków na karku i ciepło ust na płatku ucha.
— Jesteś tak delikatna, masz tyle cudownego miękkiego tłuszczyku…
— Na Wielką Matkę, jeśli zamierzasz mnie zgwałcić, zrób to zaraz i bądź przeklęty, kłamliwy kurczaku! Nie mamy zbyt dużo czasu! — Robin trzęsła się cała ze strachu przed upadkiem i przed atakiem mdłości, który mógłby pozbawić ją kontroli nad sobą.
— Co masz w torbie? — spytał sucho.
— Swojego demona.
— W porządku, nie musisz wyjaśniać! Na wszelki wypadek jednak mocno go trzymaj. Uwaga!
Teraz, kiedy ostrożnie zaczął rozkładać swoje wielkie skrzydła, jego ręce przypominały bardziej szpony. Szarpnęło i poczuła, że miast spadać swobodnie, wisi głową w dół. Nie potrafiła utrzymać nóg wyprostowanych. Kiedy pozwoliła im opaść, obydwoje złapali równowagę i kołysali się pod wzniesionymi olbrzymimi skrzydłami.