Tytanie lubiły specjalnie przyozdabiać siedzibę Czarodziejki w czasie Karnawału. Na ziemi rozścielono kilka warstw ręcznie tkanych dywanów o trochę monotonnym wzornictwie, inspirowanym motywem koła o sześciu szprychach. Pod ścianami piętrzyły się stosy poduszek. Pod trzecią pysznił się Śnieżny Tron. Był zbudowany z dwudziestu kilku przezroczystych worków zrobionych z liści pnączy zawierających Górski Proszek — najlepszą kokainę we wszechświecie i główny towar eksportowy Gai. Tytanie co roku na Karnawał stawiały nowy tron, piętrząc cenny towar niczym worki z piaskiem na wale przeciwpowodziowym.
Dwa niskie stoły uginały się pod ciężarem najlepszych wytworów sztuki kucharskiej tytanii, buchających parą lub pokrywających się mgiełką w srebrnych kubełkach napełnionych łupanym lodem. Tytanie przychodziły i wychodziły, wynosząc potrawy, które wystygły i zastępując je nowymi frykasami.
— Powinieneś spróbować któregoś z tych przysmaków — poddała Gaby. Widziała, że Chris zadarł głowę i uśmiechnął się. Hyperion tak właśnie działał na przybyszów. Dzień nigdy się tu nie kończył i ludzie nie spali czasem 40 albo 50 godzin, nawet tego nie zauważając. Zastanawiała się, ile snu zaznał ten biedny dzieciak od początku Karnawału. Pamiętała swoje początki na Gai, kiedy razem z Cirocco maszerowały do upadłego. Ale to było tak dawno… Pamiętała, że czuła się wtedy bardzo stara. Teraz zastanawiała się, czy kiedykolwiek była młoda.
Pewnie tak, kiedyś na brzegu Missisipi, w pobliżu Nowego Orleanu. Był tam stary dom z zakurzonym poddaszem, gdzie mogła się zawsze schować na noc, próbując uciec od wrzasków matki. Dach miał mansardowe okno, które mogła otwierać, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Wtedy gwizdki przepływających holowników zagłuszały dźwięki dochodzące z parteru. Można było spokojnie popatrzyć w gwiazdy.
Później, kiedy mama umarła, a ojciec poszedł siedzieć, wuj z ciotką zabrali ją do Kalifornii. W Górach Skalistych po raz pierwszy zobaczyła Drogę Mleczną. Astronomia stała się jej obsesją. Pochłaniała wszystkie książki na ten temat, jakie jej wpadały w ręce, wdrapywała się na Mount Wilson, uczyła się matematyki na przekór kalifornijskiemu systemowi szkolnemu.
Nauczyła się nie przejmować ludźmi. Kiedy ciotka się wyprowadziła, wzięła ze sobą czwórkę swoich dzieci, ale Gaby zostawiła. Wuj jej nie chciał, poszła więc z kobietami z opieki społecznej, nie oglądając się za siebie ani razu. Kiedy miała czternaście lat, bez zastanowienia poszła do łóżka z chłopakiem, który miał teleskop. Kiedy go sprzedał, zerwała z nim bez chwili wahania. Seks ją nudził.
Wyrosła na spokojną, piękną młodą kobietę. Uroda była zawadą w życiu, jak zatrute powietrze czy nędza. Były sposoby na wszystkie te trzy sprawy. Wypracowała szczególne spojrzenie, które skutecznie zniechęcało chłopaków. W górach powietrze było czyste, nauczyła się więc wędrować z teleskopem na plecach. Politechnika Kalifornijska przyjmowała studentów bez grosza przy duszy, również i kobiety, jeżeli tylko reprezentowały najwyższy poziom. Tak samo było na Sorbonie, Mount Palomar, Zelenczukskaja i na Koperniku.
Gaby nie przepadała za podróżami. Na Księżyc poleciała tylko dlatego, że warunki do obserwacji przewyższały tam wszystko, co można było znaleźć na Ziemi. Kiedy zobaczyła plany teleskopów, które mieli wysłać na Saturna, wiedziała, że musi kiedyś na nich pracować. Potem była Gaja i katastrofa. Przez sześć miesięcy załoga „Ringmastera” pogrążona była we śnie i wyzbyta wszelkich zmysłów w czarnej czeluści Okeanosa, ambitnego bożka Gai. Dla Gaby to było dwadzieścia lat. Przeżyła każdą chwilę całego tego okresu. Miała masę czasu, by podsumować całe swoje życie i uznać je za kiepskie. Było tego czasu dość, by zrozumieć, że nigdy nie miała przyjaciół, że nikogo nie kochała i że jej też nikt nie kocha. I że to było istotne.
To było przed 75 laty. Od tego czasu nie widziała ani jednej gwiazdy i nigdy nie czuła z tego powodu żalu. Komu potrzebne gwiazdy, gdy ma się przyjaciół?
— Co to było? — spytała Robin.
— Przepraszam. Po prostu tłukłam się po wybojach mojego mózgu. Starym ludziom czasami się to zdarza.
Robin rzuciła jej zirytowane spojrzenie i napotkała szeroki uśmiech. Gaby lubiła Robin. Rzadko kiedy spotykała kogoś tak uparcie dumnego i o tak kanciastym charakterze. Była bardziej obca niż tytanie; niewiele wiedziała o tym, co powszechnie nazywano „ludzką” kulturą, ale była świadoma swojej ignorancji i przedziwnie łączyła w sobie ślepy szowinizm z wielką żądzą wiedzy. Rozmowa z Robin była zawsze drażliwą sprawą. Była niepewnym kompanem, póki się nie pozyskało jej zaufania.
Gaby lubiła także Chrisa, jednak podczas gdy Robin trzeba było bronić przed nią samą, Chrisa pragnęła bronić raczej przed szalonym światem, który ich otaczał. Na pewno nie znajdował w nim wiele sensu, a jednak dzielnie walczył, przy czym jego pogląd na świat był dodatkowo wypaczony przez trwającą całe życie dominację rozmaitych złych duchów, które mówiły jego głosem, patrzyły jego oczami, a czasami tłukły jego rękami. Nie mógł sobie pozwolić na uczuciowe zaangażowanie, ponieważ jedno z jego wcieleń rychło by je zdradziło. Kto miałby do niego zaufanie, gdyby raz odkrył wielkie albo małe tajemnice miłości?
Chris zauważył, że Gaby przygląda mu się, i uśmiechnął się niepewnie. Jego proste brązowe włosy zsuwały się ciągle, zasłaniając lewe oko i zmuszając go do potrząsania głową. Był średniej budowy ciała, mierzył około 185 — 190 centymetrów wzrostu i miał kanciastą twarz, która mogłaby być uznana za okrutną, gdyby nie ślady bólu wokół oczu. Pierwsze wrażenie surowości powodował lekko spłaszczony nos i krzaczaste brwi.
Mógłby uchodzić za osiłka, ale w szortach i z tą swoją strasznie bladą skórą wydawał się tak przeraźliwie smutny, że nie sposób było pomyśleć, że mógłby być groźny. Miał mocne ręce i nogi i krzepkie bary, ale także wyraźnie otłuszczony brzuch. Nie był jednak specjalnie obrośnięty. Gaby lubiła takich.
W sumie więc Gaby mogła sobie wyobrazić, dlaczego Valiha uznała go za atrakcyjnego mężczyznę. Zastanawiała się, czy Chris był świadomy wrażenia, jakie sprawiał.
Do namiotu wsunęła się Cirocco, a za nią specjalnie dobrana para tytanii. Rozejrzała się dookoła, wycierając twarz wilgotnym ręcznikiem, i ruszyła w stronę jednego z rogów namiotu.
— Gdzie jest Valiha? — spytała. — A poza tym, czy nie miało tu być tytanii dla Robin? — Zrzuciła swoje poncho i przeszła za sięgający ramion parawan. Z sitka podwieszonego u góry zaczęła tryskać woda. Podstawiła twarz pod strumień i potrząsnęła głową. — Wybaczcie mi jeszcze chwilkę, kochani. Tam jest tak cholernie gorąco.
Valiha jest ciągle ze swoją grupą — wychylił się Chris.
Nie mówiłaś, że mam ją tu przyprowadzić.
Chyba się niepotrzebnie śpieszysz, Rocky — zaprotestowała Gaby. — Dlaczego nie zacząć od początku?
— Przepraszam — powiedziała. — Masz rację. Z Robin się jeszcze nie spotkałam. Chrisa widziałam, ale on tego nie pamięta. Rzecz w tym, że Gaja powiedziała Gaby, że wysyła waszą dwójkę tu do nas.
— Wysyła? — zapiszczała Robin. — Ona mnie po prostu zrzuciła.
— Wiem, wiem — powiedziała Cirocco pojednawczo. — Musisz mi uwierzyć, że mnie się to wcale nie podobało. Protestowałam na wszelkie możliwe sposoby, ale niewiele to dało. Nie zapominaj, że to ja pracuję dla niej, a nie odwrotnie.