Nie chodziło jej o jego jedyne oko, ale o organ położony znacznie niżej.
16. Klub Obieżyświata
Przy ładowaniu tytanii Cirocco dwa razy spadła, chociaż podtrzymywało ją silne, pomocne ramię Piszczałki. Uparła się, że da sobie radę sama.
Zgodnie z umową sprzęt, który zakupił Chris, czekał nań w szopie za La Gata, podobnie jak dobytek pozostałych członków ekipy. Tytanie miały juki, opasujące ich grzbiety i przechodzące dołem w rodzaj popręgu. Valiha obróciła się i umocowała swoje oporządzenie, w którego skład wchodziły dodatkowe pojemne torby ze skóry i płótna po obu stronach jej końskiego tułowia, pozostawiając jednakże trochę miejsca dla Chrisa. Wskoczył na jej grzbiet i otworzył torby, w których były już rzeczy, przyniesione przez Valihę. Podała mu, sztuka po sztuce, jego bagaż, by mógł go dobrze rozłożyć. Kiedy skończył, w torbach zostało jeszcze dużo miejsca. Powiedziała, że to bardzo dobrze, ponieważ po zakończeniu żeglugi rzeką będą potrzebowali miejsca na zapasy, które czekają na nich w łodziach.
Kiedy Chris się pakował, obserwował Gaby i Piszczałkę, które bezskutecznie próbowały uspokoić Cirocco i umieścić ją na grzbiecie tytanii. Widok był wzruszający i w znacznym stopniu niepokojący. Zauważył, że Robin klęczy na grzbiecie Obój i z odległości kilku metrów również obserwuje z zacięciem przedstawienie. Było niemal całkiem ciemno, a jedyne światło dawały oliwne lampy tytanii. Mimo to widział, że Robin marszczy brwi.
— Masz jakieś wątpliwości co do podróży? — spytał.
Zaskoczona, podniosła wzrok. Dotąd nie mieli okazji rozmawiać, a w każdym razie nie przypominał sobie rozmowy, więc oczywiście był ciekaw, co o nim sądzi. Sam uważał, że Robin jest osobą zdecydowanie dziwną. Wiedział już, że to, co brał z początku za malowidła, było w istocie tatuażem. Węże o mieniącej się wszystkimi kolorami łusce oplatały swoje ogony wokół prawego dużego palca nogi, małego lewego palca dłoni i owijały nogę i rękę, znikając gdzieś pod ubraniem. Zastanawiał się, jak wyglądają ich ukryte tam główki i czy Robin uprawia również inne gatunki sztuki.
Kobieta wróciła do pakowania.
— Kiedy się na coś zdecyduję, trzymam się tego — powiedziała. Włosy spadały jej na oczy; kiedy odrzuciła je ruchem głowy, odkryła jeszcze jeden znak szczególny. Większą część lewej połowy głowy miała ogoloną dla odsłonięcia skomplikowanego pięciokątnego wzoru wokół ucha. Wyglądała, jakby się jej zsunęła peruka.
Jeszcze raz zerknęła na Cirocco, a potem na Chrisa, z wyrazem twarzy, który można byłoby uznać za przyjazny uśmiech, gdyby nie tatuaż, który mocno utrudniał wszelką ocenę.
— Myślę jednak, że wiem, co masz na myśli — przyznała. — Mogą ją nazywać Czarodziejką, proszę bardzo, ale ja, kiedy widzę pijaka, nazywam go pijakiem.
Kiedy Chris i Valiha wynurzyli się z mroku pod drzewem Titantown, pozostała szóstka była już daleko w przodzie. Przez chwilę Chris mrugał nerwowo, zaskoczony intensywnością światła, a później uśmiechnął się. Dobrze było się ruszyć. I nawet nieważne było dokąd.
Pozostałe trzy zespoły wyglądały nader malowniczo, kiedy po pokonaniu pierwszego wzgórza ruszyły spieczoną, piaszczystą drogą wśród pól dojrzałego, złotego zboża. Gaby posuwała się na czele, odziana w swój zielono-szary strój Robin Hooda, na czekoladowo-brązowym Psałterium z pomarańczowym snopem włosów. Za nimi szedł Piszczałka z Cirocco rozciągniętą płasko na jego grzbiecie. Spod brudnoczerwonego poncho wystawały tylko nogi. W przyćmionym świetle włosy Piszczałki wydawały się zupełnie czarne, teraz zaś, rozwiane do tyłu, połyskiwały jak górski kryształ. Nawet brązowo-oliwkowe sploty Obój w blasku słońca wyglądały wspaniale. Robin jechała wyprostowana, z nogami na sakwach; była ubrana w luźne spodnie i lekką koszulę z dzianiny.
Chris rozłożył się wygodnie na szerokim grzbiecie Valihy. Oddychając głęboko, czuł ten nieuchwytny zapach w powietrzu, który często poprzedza letnią burzę. Na zachodzie widać było ciemne chmury nadciągające znad Okeanosa. Chmury przypominały grube kłęby waty; rozciągały się na północ i na południe. Czasami nadpływały sznurem niczym kiełbaski. Wyższe i mniejsze, nadpływając, układały się jakby w równą, białą warstwę. Cokolwiek to było, miało to coś wspólnego z efektem Coriolisa. Był to wspaniały dzień, by wyruszyć. Obojętnie dokąd.
Chris nie był przekonany, czy będzie mógł spać na grzbiecie tytanii, okazało się jednak, że nie jest to wcale takie trudne. Obudziła go Valiha.
Psałterium szedł długim pomostem wrzynającym się głęboko w rzekę Ophion. Valiha szła za nim i wkrótce jej kopyta załomotały po drewnianych deskach. Do pomostu przycumowane były cztery duże łodzie. Ich drewniane szkielety obciągnięte były połyskującym srebrzyście materiałem. Przypominały nieco aluminiowy sprzęt, który od ponad dwustu lat używano powszechnie na ziemskich jeziorach i strumieniach. Ich dna były wzmocnione deskami. Pośrodku każdej łodzi piętrzyły się zapasy, przykryte czerwonym brezentem i zabezpieczone sznurami.
Łodzie były lekko zanurzone, ale kiedy Psałterium wszedł do jednej z nich, wyraźnie osiadła głębiej. Chris z podziwem przyglądał się, jak tytanie żwawo poruszają się po wąskim pokładzie, układając juki na dziobie. Nigdy by nie pomyślał o nich jako o rasie z wodniackimi talentami, ale wyglądało, że dla Psałterium żegluga nie była pierwszyzną.
— Teraz będziesz musiał zejść — powiedziała Valiha z głową wykręconą o sto osiemdziesiąt stopni. Ten widok zawsze przyprawiał go o ból w karku. Próbował jej pomóc przy rozplątywaniu rzemieni, wkrótce jednak przekonał się, że świetnie sobie radzi sarna. Sądząc po łatwości, z jaką dźwigała ciężkie torby, Chris wnioskował, że musiały chyba zawierać same puchowe poduszki.
— Każda z łodzi może unieść dwie tytanie z odrobiną bagażu albo czterech ludzi — powiedziała Gaby. — Możemy też rozmieścić mieszane zespoły, takie, jakie są teraz po jednym w każdej łodzi. Jak wolicie?
Robin stała na skraju — pomostu, z namysłem przyglądając się łodziom. Wciąż nachmurzona, odwróciła się i wzruszyła ramionami. Potem wetknęła ręce w kieszenie i łypnęła ponuro ku wodzie, wyraźnie z czegoś niezadowolona.
— Nie wiem — powiedział Chris. — Myślę, że wolałbym… — Zauważył, że Valiha mu się przygląda, i szybko odwrócił głowę. — Myślę, że zostanę z Valihą.
— Nie robi mi to żadnej różnicy — powiedziała Gaby — dopóki przynajmniej jedna osoba w każdej łodzi będzie miała jakieś pojęcie o żegludze. Jak tam z tobą?
— Trochę pływałem, ale ekspertem nie jestem.
— To bez znaczenia. Valiha pokaże ci, które linki trzeba pociągać. Robin?
— Nie mam o tym pojęcia. Chyba wolałabym trochę lepiej się poznać…
— A więc popłyniesz z Obój. Potem będziemy mogli się wymieniać, żeby się lepiej poznać. Chris, czy możesz mi pomóc przy Rocky?
— Chciałabym coś zaproponować — powiedziała Robin. — Jest teraz sztywna. Dlaczego jej tu nie zostawić? Połowa całego jej bagażu to wóda, sama widziałam. To pijaczyna i będziemy z nią mieli…
Nie zdołała dokończyć, bo Gaby przygwoździła ją do pomostu, zanim Chris zdążył się zorientować. Gaby ściskała Robin za gardło, odchylając do tyłu jej głowę.
Nieznacznie drżąc z wściekłości, Gaby powoli rozluźniła uścisk i usiadła. Robin odkaszlnęła, ale nie próbowała żadnego ruchu.
— Nigdy nie mów o niej w ten sposób — wyszeptała Gaby. — W ogóle nie wiesz, co mówisz.