Nikt się nie ruszył. Chris przesunął stopę i usłyszał głośny skrzyp deski pomostu. Gaby wstała. Kiedy odwróciła się z opuszczonymi ramionami, wyglądała na starą i zmęczoną. Robin wstała, otrzepała się z lodowatą godnością i odchrząknęła. Jedną rękę oparła na rękojeści swojego pistoletu.
— Stój — powiedziała. — Stój tam, gdzie stoisz. — Gaby zatrzymała się, a potem odwróciła się, jak gdyby całe wydarzenie przestało ją interesować.
— Nie zabiję cię — powiedziała Robin spokojnie. — To, co zrobiłaś, wymaga rozliczenia, choć pewnie z twoim niewolniczym charakterem na nic więcej cię już nie stać. Ale dobrze sobie to zapamiętaj: ostrzegam cię! Nie mów potem, że nie wiedziałaś! Jeżeli jeszcze raz mnie tkniesz, jedna z nas umrze.
Gaby zerknęła na broń u boku Robin, kiwnęła ponuro głową i znowu się odwróciła.
Chris pomógł jej załadować Cirocco na dziób jednej z łodzi. Cała sytuacja była dla niego zagadkowa, wiedział jednak, kiedy trzymać język za zębami. Patrzył, jak Gaby wchodzi na łódź i okrywa bezwładne ciało Czarodziejki kocem. Ułożyła jej głowę na poduszce i w ten sposób miała przydać jej wygląd kogoś śpiącego zupełnie niewinnie i naturalnie. Całe wrażenie jednak prysło, gdy tamta wstrząsnęła się, chrapnęła i skopała koc. Gaby wygramoliła się z powrotem na pomost.
— Lepiej idź na dziób — powiedziała Valiha, gdy Chris dołączył do niej w przeznaczonej im łodzi. Wszedł do środka i usiadł; poszukał wiosła i na próbę zanurzył je w wodzie. Pasowało do jego dłoni idealnie. Podobnie jak wszystkie rzeczy, które robiły tytanie, było bardzo pięknie wykończone, z postaciami małych zwierząt wyrzeźbionymi w polerowanym drewnie. Poczuł kołysanie łodzi, kiedy na pokład weszła Valiha.
— Jak znajdujecie czas, żeby wszystko tak dobrze wykonać? — spytał, pokazując wiosło.
— Jeśli już coś robić — powiedziała Valiha — to robić to pięknie. Zresztą wiele innych rzeczy również robimy inaczej niż ludzie. Nie robimy rzeczy, które można natychmiast wyrzucić. Produkujemy sprzęty w miarę, jak zużywają się stare, a nie na zapas. Tytanie nie znają taśmowej roboty.
Odwrócił się.
— Czy tylko o to chodzi? Odmienny wygląd? Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
— To oczywiście wszystkiego nie tłumaczy. Pewne znaczenie ma tu również fakt, że w ogóle nie śpimy. Wy, ludzie, trzecią część życia spędzacie, nic nie robiąc, nawet nie myśląc. To straszna strata czasu.
— To musi być bardzo dziwne uczucie. — Wiedział, że nie śpią, ale nigdy się nie zastanawiał, jakie to ma konsekwencje.
— Dla mnie nie. Podejrzewam, że mamy odmienne od was poczucie czasu. Nasz czas jest ciągły. Oczywiście odmierzamy go, ale raczej jako ciągły przepływ niż następujące po sobie kolejne dni.
— Taak… ale co to ma wspólnego z poziomem rzemiosła?
— Po prostu mamy więcej czasu. Nie śpimy, ale czwartą część życia spędzamy na odpoczynku. Siedzimy, śpiewamy, a ręce muszą mieć zajęcie. Trochę się tego nazbiera.
Podróżujący po Ophionie często zwracali uwagę na poczucie bezczasowości, jakie dawała rzeka. Ophion był zarówno źródłem, jak i kresem wszelkiej rzeczy na Gai, kręgiem wód, który wszystko spajał. Wytwarzał aurę starej rzeki, ponieważ sama Gaja czuła się stara.
Ophion był stary, ale i to określenie było względne. Dorównując wiekiem samej Gai, był oczywiście młodzieniaszkiem w porównaniu z wielkimi rzekami Ziemi. Trzeba było również pamiętać, że większość ludzi widziała go tylko na terenie Hyperionu, gdzie rozlewał się szeroko i gdzie bez trudu można było nim podróżować. W innych częściach czterech tysięcy kilometrów swojej długości był tak bystry i kapryśny jak Kolorado.
Chris nastawiał się na bystrą żeglugę. Tak się żeglowało kajakiem: szukało się szybkiego nurtu i walczyło ze spienionymi falami.
— Możesz się spokojnie odprężyć — dobiegł głos z tyłu. — Za szybko się zmordujesz i zaśniesz. We śnie ludzie są straszliwie nudni. Znam dobrze tę część rzeki. Stąd do Aglai nie ma się czego obawiać. Tutaj Ophion jest dobrotliwy.
Położył wiosło na dnie łodzi i odwrócił się. Valiha spokojnie siedziała zaraz za przykrytym brezentem stosem zapasów. Jej wiosło było dwa razy większe niż jego. Wyglądała na zupełnie rozluźnioną, z wszystkimi czterema nogami podkulonymi pod siebie. Chris mocno zdziwił się tym widokiem. Nie spodziewał się, by istota tak podobna do konia lubiła siedzieć w takiej pozycji.
— Zdumiewacie mnie — powiedział. — Kiedy pierwszy raz zobaczyłem tytanie włażącą na drzewo, myślałem, że mi się przywidziało. Teraz z kolei okazuje się, że jesteście również ludem żeglarskim.
— A mnie z kolei zadziwiają ludzie — odparowała Valiha. — Weźmy choćby rzecz tak zagadkową, jak utrzymywanie równowagi. Kiedy ruszacie do biegu, wpierw padacie przed siebie, a potem wasze nogi próbują nadążyć za resztą ciała. Ciągle ocieracie się o katastrofę.
Chris roześmiał się.
— A wiesz, że masz rację. W każdym razie w odniesieniu do mnie. — Przyglądał się jej, jak wiosłuje i przez chwilę nie odzywał się, wsłuchany w cichy plusk wody.
Chciałbym jakoś ci pomagać. Chyba powinniśmy zmieniać się przy wiośle, prawda?
Oczywiście. Ja powiosłuję trzy czwarte obrotu, a ty możesz pomachać do jego końca.
— To chyba niezbyt sprawiedliwe?
— Wiem, co robię. To właściwie nie jest praca.
— Ale płyniemy całkiem szybko.
Valiha puściła do niego oko i zaczęła wiosłować naprawdę. Łódź prawie fruwała, odbijając się od wody niczym kamień puszczony kaczką. Pomachała tak jeszcze kilkadziesiąt razy, a później wróciła z powrotem do poprzedniego wypoczynkowego rytmu.
— Mogłabym tak przez cały obrót — powiedziała. — Weź pod uwagę, że jestem od ciebie znacznie silniejsza. A poza tym nie jesteś teraz w formie. Wciągaj się stopniowo, dobrze?
— Chyba masz rację… A jednak mam uczucie, że powinienem coś robić.
— Zgoda, ale na razie oprzyj się i pozwól mi odwalać całą czarną robotę.
Tak też zrobił, wolałby jednak, żeby użyła innego eufemizmu. Dotknęła czegoś, co w skrytości ducha go męczyło.
— Czuję się niezręcznie — powiedział. — Właściwie wszystko sprowadza się do tego, że my, to znaczy… ludzie używają tytanii jako… no więc, jako zwierząt pociągowych.
— Ależ my rzeczywiście możemy uciągnąć znacznie więcej niż wy.
— W porządku, to już wiem. Ale ja nie mam nawet plecaka. I… no cóż, czuję się jakoś niezręcznie, czuję, że cię wykorzystuję, gdy…
— Jazda na mnie cię denerwuje, prawda? — wyszczerzyła zęby w uśmiechu i wywróciła oczy. — Zaraz zaproponujesz, że od czasu do czasu pójdziesz piechotą, by dać mi odpocząć, co?
— Coś w tym rodzaju.
— Chris, spacer z człowiekiem jest najnudniejszą rzeczą, jaką znam.
— Nudniejszą niż towarzystwo śpiącego człowieka?
— Tu mnie masz. To jeszcze nudniejsze, fakt.
— Wydaje się, że uważasz nas za nieciekawy gatunek.
— Ależ nie, jesteście nieskończenie frapujący. Nigdy się nie wie, co człowiek zaraz zrobi albo z jakiego powodu. Gdybyśmy mieli uniwersytety, najbardziej uczęszczanym kierunkiem byłby Wydział Studiów nad Człowiekiem. Ja jestem młoda i niecierpliwa, jak słusznie powiedziała Czarodziejka. Jeśli chcesz, możesz iść, a ja spróbuję iść wolno. Nie wiem jednak, czy spodoba się to innym.
— Zapomnij o tym — powiedział Chris. — Po prostu nie chcę być dla ciebie ciężarem. Tylko tyle.
— Nie jesteś — zapewniła go. — Kiedy mnie dosiadasz, moje serce rośnie, a nogi mkną jak wicher. — Patrzyła mu w oczy z dziwnym wyrazem twarzy. Trudno mu go było odczytać, ale poczuł, że musi zmienić temat.