— Myślę, że przede wszystkim powinnam cię przeprosić — powiedziała. No więc przepraszam. Żałuję tego, co zrobiłam. Nie było po temu żadnego powodu, przepraszam.
— Przeprosiny przyjęte — powiedziała Robin. — Ale ostrzeżenia nie wycofuję.
— W porządku. Rozumiem. — Gaby dobierała słowa, jak tylko mogła najostrożniej. Należało się coś więcej niż przeprosiny, ale musiała być pewna, że nie zostanie to odebrane jako ton protekcjonalny.
— To, co zrobiłam, było błędem nie tylko w świetle zasad mojej, ale i twojej kultury — powiedziała. — Przeprosiny dotyczyły pogwałcenia przeze mnie własnego kodeksu moralnego. Opowiadano mi o jakimś obowiązującym was, czarownice, systemie zobowiązań, ale wyleciała mi z głowy jego nazwa.
— Labra — powiedziała Robin.
— O, właśnie. Nie będę udawała, że rozumiem, o co tam chodzi. Myślę jednak, że na pewno i ten system pogwałciłam, chociaż nawet nie jestem pewna, w jaki sposób. Teraz potrzebuję twojej pomocy. Czy jest jakiś sposób, żeby między nami znów było wszystko w porządku? Czy mogę zrobić coś, co mogłoby sprawić, że uznamy całą sprawę za niebyłą?
Robin zmarszczyła brwi.
— Nie sądzę, żebyś chciała na to pójść…
— Ależ tak, chcę to naprawdę zrobić. Czy jest coś takiego?
— Taak. Ale…
— Co?
Robin zamachała rękami.
— Tak jak to się odbywa w każdej prymitywnej kulturze. Pojedynek. Sam na sam.
— Jaka stawka? — spytała Gaby. — Śmierć?
— Nie jesteśmy aż tacy prymitywni. Celem jest zgoda, a nie morderstwo. Gdybym sądziła, że potrzebujesz mordu, to po prostu bym cię zatłukła i potem bym się martwiła, czy moje siostry wesprą mnie przed trybunałem. Będziemy walczyć gołymi rękami.
Gaby zastanowiła się.
— A co będzie, jak wygram?
Robin wydała westchnienie pełne rezygnacji.
— Nie rozumiesz. Nieważne, kto zwycięży, nie o to chodzi. Nie będziemy próbowały udowadniać, która z nas jest lepszą kobietą. Walka ma tylko pokazać, która z nas jest silniejsza i szybsza, a to nie ma nic wspólnego z honorem. Godząc się na walkę bez dążenia do zabicia drugiej, uznajemy się wzajemnie za honorowych przeciwników. — Przerwała i przez chwilę miała niemal minę figlarną. — Nie przejmuj się — powiedziała. — Na pewno nie wygrasz.
Gaby powściągnęła uśmiech i jeszcze raz pomyślała, że lubi to dziwne dziecko. Bardziej niż kiedykolwiek zapragnęła mieć ją przy sobie w trudnych chwilach.
— A więc jak? Warto ze mną walczyć?
Robin długo zwlekała z odpowiedzią. Od chwili, gdy padła propozycja walki, Gaby przychodziły do głowy różne myśli. Zastanawiała się, czy Robin myśli teraz o tym samym. Czy ma pozwolić Robin wygrać? Mogłoby to być ryzykowne, gdyby tamta zaczęła podejrzewać, że Gaby nie bije się na serio. A jeśli Robin przegra, czy rzeczywiście zakopie topór wojenny? Gaby musiała wziąć to, co mówiła tamta, za dobrą monetę. Sądziła, że rozumie małą wiedźmę dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że jej koncepcja honoru nie pozwoli jej tego zasugerować, gdyby nie spisała się tak, jak to zapowiedziała. Walka będzie więc poważna i prawdopodobnie bolesna.
— Jeśli tego naprawdę chcesz — powiedziała Robin.
Robin zdjęła ubranie i Gaby poszła w jej ślady. Do rzeki miały pół kilometra. Z tej odległości obozowe ognisko było ledwie widoczne w strugach lejącego deszczu. Na miejsce walki wybrały płytkie obniżenie w pagórkowatym terenie. Trawa rosła tu dość skąpymi kępkami, ale ziemia była dostatecznie ubita; spieczona słońcem, dopiero teraz zaczęła podmakać po sześciu godzinach ciągłego deszczu. Nie było to najlepsze oparcie dla nóg. Gdzieniegdzie stały kałuże i błoto.
Spojrzały na siebie i Gaby zmierzyła przeciwnika. Były niemal tego samego wzrostu. Gaby była kilka centymetrów wyższa i o kilka kilogramów cięższa.
— Czy powinnyśmy przestrzegać jakichś form? Jakiegoś rytuału?
— Tak, ale to skomplikowana sprawa, a dla ciebie i tak nic to nie znaczy, więc możemy się bez tego spokojnie obejść. Membo, jumbo i alagazm, ty kłaniasz się mnie, ja tobie i uznajemy, że dopełniłyśmy rytuału, dobra?
— Prawidła?
— Co? Och, pewnie jakieś reguły powinny być, prawda? Tylko że ja naprawdę nie wiem, na ile się znasz na walce.
— Umiem zabić gołymi rękami — powiedziała Gaby.
— Powiedzmy sobie w takim razie, że żadna z nas nie uczyni niczego, co mogłoby przeciwnika narazić na trwałe kalectwo. Przegrana musi być zdolna do poruszania się jutro o własnych siłach. Poza tym, wszystko dozwolone.
— W porządku. Zanim zaczniemy, powiedz mi, co oznacza ten tatuaż na brzuchu. Po co ci to? — Wskazała na talię Robin.
Mogło być lepiej — Robin powinna raczej patrzeć na siebie niż na rękę Gaby — ale kiedy Gaby wymierzyła kopniaka stopą, którą starannie ulokowała w błotnistej kałuży, Robin stała trochę niepewnie. Robin zrobiła unik, ale pacyna błota klapnęła jej z boku na twarz, zaklejając jedno oko.
Gaby spodziewała się, że tamta odskoczy, i była przygotowana, by to wykorzystać, ale Robin miała trochę szybszy refleks i kopnęła Gaby w bok. To przyhamowało ją na tyle, że teraz Robin mogła zrobić swój zaskakujący ruch.
Odwróciła się i puściła pędem.
Gaby ruszyła za nią, ale do tej taktyki nie była przyzwyczajona. Ciągle spodziewała się podstępu i dlatego nie biegła w takim tempie, na jakie było ją stać. Po chwili Robin odsądziła się na wygodną odległość. Kiedy miała dziesięć metrów przewagi, zatrzymała się i odwróciła z okiem znowu szeroko otwartym. Gaby sądziła, że tamta nie będzie widzieć tak dobrze jak przedtem, ale deszcz spłukał błoto z oka Robin. Gaby była pod wrażeniem. Kiedy ruszyła na młodszą przeciwniczkę, zrobiła to z zachowaniem wszelkiej ostrożności.
Miała uczucie, że zaczynają od nowa. Gaby, która rzadko toczyła walkę w tym stylu, czuła, że tamta ma przewagę. Ćwiczyła się w dawnych latach i chociaż jeszcze nie zardzewiała, nie bardzo pamiętała, co na tych lekcjach robiła. W ciągu ostatnich trzydziestu lat toczyła wyłącznie poważne walki, to znaczy takie, w których zawsze mogła stracić życie. Dla Robin natomiast takie starcia stanowiły prawdopodobnie chleb powszedni; sama jej osobowość musiała jej pewnie dostarczać wystarczająco wiele okazji.
Na dobrą sprawę nie było powodu, by walka trwała dłużej niż kilka minut, nawet bez użycia pięści. Gaby jakoś nie myślała, że tak to się potoczy. Zbliżając się zaryzykowała i wstrzymała się od ciosu czy kopniaka, zostawiając tamtej inicjatywę. Gaby liczyła, że złapie ją na błędzie i umiejętnie to wykorzysta. Przeliczyła się jednak i obie wzięły się za bary. Porozumiały się bez słów. Formalizując walkę dalej, niż tego wymagały uzgodnione reguły, Robin dawała do zrozumienia, że nie chce, by któraś z nich doznała bólu. Oznaczało to, że Gaby była honorowym przeciwnikiem, który nie zasługuje na to, by mu zadawać ból.
Trwało to dość długo. Gaby zrozumiała, że ten sposób walki pozbawia ją wszelkiej przewagi, jaką miała na początku. Nie dbała o to. Wiedziała, że przegra, ale walczyła całym sercem. Robin musi poczuć, że to nie przelewki.
— Dosyć! — wrzasnęła Gaby. — Wujku, ciociu i wszyscy kuzynkowie!
Robin zwolniła chwyt i ból, który przeszył bark Gaby, stopniowo zelżał. Podniosła głowę z błota i ostrożnie przewróciła się. Zaświtała jej nadzieja, że któregoś dnia znowu będzie władała ręką.