Robin siedziała z głową między kolanami, dysząc jak maszyna parowa.
— Dwa do trzech? — poddała Gaby.
Robin zaczęła śmiać się głośno i bez opamiętania.
— Gdybym przez chwilę sądziła, że mówisz poważnie — wykrztusiła wreszcie — związałabym cię i trzymała w klatce. Ale wtedy pewnie przegryzłabyś kraty.
— Parę razy mało brakowało, prawda?
— Nigdy nie wiadomo.
Gaby zastanawiała się, dlaczego tak dobrze się czuje, zważywszy, że bolą ją wszystkie kości. Podejrzewała, że musi to być coś w rodzaju euforii maratończyka, owo totalne odprężenie, które przychodzi po wysiłku angażującym wszystkie siły. Poza tym była cała. Owszem, miała trochę zadrapań, ramię też na razie było zdrętwiałe, ale była obolała przede wszystkim z samego wysiłku, a nie od ciosów.
Robin powoli podniosła się i wyciągnęła rękę.
— Chodźmy do wody, trzeba się umyć.
Gaby przyjęła pomoc i zdołała się jakoś podnieść. Robin trochę utykała, ale Gaby też posuwała się chwiejnie, więc przez pierwsze sto metrów podtrzymywały się wzajemnie.
— Naprawdę chciałam cię spytać o ten tatuaż — powiedziała Gaby, kiedy dotarły do brzegu.
Robin przetarła dłonią brzuch, ale bez rezultatu.
— Teraz nie widać, za dużo błota. Spodobał ci się? Gaby chciała powiedzieć coś uprzejmego i niezobowiązującego, ale się rozmyśliła.
— Myślę, że to jedna z najbardziej szkaradnych rzeczy, jakie w życiu widziałam.
— Dokładnie. Daje za to dużo labry.
— Możesz to wyjaśnić? Czy wszystkie czarownice tak się oszpecają?
— Tylko ja. W tym właśnie tkwi labra.
Ostrożnie zeszły do wody i usiadły. Deszcz ustał; w powietrzu unosiła się tylko delikatna mgiełka, a na północy pojawiła się nawet przerwa w pokrywie chmur, przez którą sączyła się odrobina światła.
Gaby nie widziała teraz tatuażu, ale nie potrafiła przestać o nim myśleć. Był groteskowy, niemal przerażający. Odtworzony na podobieństwo rysunku z atłasu anatomicznego, przedstawiał porozcinane tkanki, odchylone z chirurgiczną precyzją i odsłaniające znajdujące się pod spodem organy. Jajniki przypominały zepsute owoce rojące się od robaków. Jajowody były poskręcane w węzły. Najgorszy był obraz macicy. Była napuchnięta, wylewała się z wyrysowanego nacięcia, krew ciekła z poszarpanej rany. Było oczywiste, że uszkodzenie nastąpiło od środka, zupełnie jakby coś wyrwało się przemocą z tego łona. W środku błyszczały czerwone, złe oczy.
Podczas powrotu po ubrania znowu zaczęło solidnie padać. Kiedy Robin upadła, Gaby nie zdziwiła się zanadto, ponieważ grunt był śliski, a obie szły jeszcze niepewnie, obolałe po walce. Kiedy jednak tamta upadła po raz czwarty, Gaby pomyślała, że coś jest nie tak. Dziewczyna zataczała się, drżąc i zaciskając szczęki.
Może ci pomogę — powiedziała w końcu Gaby, nie mogąc tego dłużej znieść.
— Nie, dziękuję. Dam sobie radę.
Po chwili po raz kolejny upadła i nie podnosiła się. Ręce i nogi drżały powolnym rytmem, niezbyt gwałtownie; spojrzenie znieruchomiało. Gaby uklękła i położyła jej rękę pod kolana, drugą pod plecy.
— Nnnn…iee. Nniee.
— Co? Bądź rozsądna, przyjaciółko. Nie mogę cię zostawić na tym deszczu.
— Mmmomomożesz… Tatakk… Zzosstaw mmmnie…
To dopiero był problem. Gaby położyła ją i stała nad nią, drapiąc się w głowę. Spojrzała w stronę ogniska, teraz znacznie bliższego, a potem znowu na Robin. Znajdowały się na niewysokim pagórku, nie groziło im więc zalanie w razie przyboru wód rzeki. Trudno byłoby również utonąć w deszczu. W tej części Hyperionu nie było drapieżników, których można by się na serio obawiać, chociaż mniejsza zwierzyna mogłaby trochę pokąsać.
Trzeba się tym będzie zająć. Trzeba z tym coś potem zrobić. Gaby odwróciła się i ruszyła w stronę obozu.
Kiedy Gaby wróciła sama, Obój wstała zaniepokojona. Gaby pamiętała, że tytania widziała, jak odchodzą razem. Najpewniej wiedziała również po co. Gaby uspokoiła ją, zanim ta zaczęła wyciągać wnioski.
— W porządku. Nic jej nie będzie, przynajmniej tak sądzę. Ma atak i nie chce, bym jej pomagała. Weźmiemy ją, kiedy będziemy ruszali. Gdzie idziesz?
— Przyniosę ją do namiotu, to chyba oczywiste.
— Nie spodoba jej się to. Obój wyglądała na wściekłą.
— Ludzie i ich durne zabawy — parsknęła. — Nie muszę się stosować do jej reguł, ani zresztą do twoich.
Robin przez kurtynę deszczu dostrzegła nad sobą potężną sylwetkę centaura. O cholera, wyglądało na to, że Gaby wysłała kawalerię.
— Przyszłam z własnej woli — powiedziała tytania, podnosząc dziewczynę z błota. — Jeżeli jest jakaś ludzka abstrakcja, której próbujesz bronić tym szalonym czynem, możemy uznać, że pozostaje ona nienaruszona, ponieważ nie zabiera cię stąd działanie ludzkie.
Połóż mnie, ty przerośnięty kucyku — próbowała wykrztusić Robin, ale usłyszała tylko bulgotanie i skrzek dochodzący ze ściśniętego gardła i bezwładnie obwisłej szczęki.
— Zajmę się tobą — powiedziała Obój delikatnie. Robin uspokoiła się, kiedy tytania ułożyła ją na śpiworze.
Przestań walczyć, poddaj się, przeczekaj i tak w końcu to ty zwyciężysz. Teraz jesteś bezsilna, ale później dorwiesz się do nich.
Obój wróciła z wiadrem ciepłej wody. Umyła Robin, wytarła, podtrzymała jak zepsutą mechaniczną lalkę i ubrała w koronkową koszulę. Podniosła ją jedną ręką, jak piórko wsunęła w śpiwór i otuliła wylot wokół szyi.
Zaczęła śpiewać.
Robin poczuła palący ból w gardle. To wszystko było przerażające, to całe otulanie, mycie, ubieranie… To była straszna obraza jej godności. Powinna zdobyć się na więcej złości, niż faktycznie odczuwała. Powinna już składać jadowitą napaść słowną, którą poczęstuje to stworzenie, skoro tylko odzyska władzę nad swoim ciałem. A jednak miast tego ze ściśniętym gardłem czuła, jak ogarnia ją dawno zapomniane uczucie.
W żadnym wypadku nie mogła pozwolić sobie na płacz. Gdy raz na to przystać, człowiek już zawsze będzie się nad sobą litować. Tego bała się najbardziej. Strach był tak potężny, że nie śmiała nawet nazwać jego źródła. Czasami płakała w samotności. Ale nigdy nie wolno jej było zrobić tego przy kimś!
A jednak w pewnym sensie była sama. Obój sama to powiedziała. Ludzkie zasady, abstrakcje z Konwentu nie znajdowały tu zastosowania. Chodziło też o jeszcze coś innego.
Konwent nie wymagał od niej nigdy, by nie płakała. To był wymóg dyscypliny, którą sama sobie narzuciła.
Usłyszała jęk i wiedziała, że wydobył się on z jej ust. Z kącików oczu pociekły łzy. Ciężar w gardle nie dawał się połknąć. Musiała więc go z siebie wyrzucić.
Robin poddała się i uderzyła w szloch. Zasnęła, płacząc w ramionach tytanii.
Chris ułożył się na śpiworze w tym cholernym półmroku i zadrżał. Od czterech godzin miał uczucie, że przychodzi na niego atak. A może już go ogarnął? Jak powiedział Gaby, nie jemu było oceniać, kiedy go chwyta. Była to prawda, ale nie cała. Gdyby miał atak, nie wiedziałby o tym, jego umysł zupełnie spokojnie mógłby funkcjonować jak maszyna o zużytych przekładniach, ale na pewno nie byłby tak rozstrojony jak teraz.
Powiedział sobie, że to wszystko przez to światło i deszcz bębniący po dachu. Światło było rzeczywiście okropne. Kiedy przebijało się przez ścianki namiotu, mógł to być równie dobrze wczesny poranek i pora wstawania, jak i późny wieczór, kiedy do snu pozostawało jeszcze dużo czasu. Przyzwoitej nocy w ogóle tu nie było.