Kiedy mamy do czynienia z ludźmi, którzy nie mogą uprawiać zadniego seksu, sprawa wygląda nieco inaczej. Bardziej liberalne grupy tytanii utrzymują, że przedni seks z człowiekiem uprawiany dla zabawy jest rzeczą moralną. Powinien się odbywać w odosobnieniu, ale nie wymaga się tu już miłości albo bliskiej przyjaźni! Piszczałko!
— To prawda — powiedziała tytania.
— A może byś teraz ty trochę poopowiadał? — poddała Cirocco. — Rozbolała mnie głowa.
Kiedy Chris się odwrócił, Piszczałka na chwilę przestał wiosłować i rozłożył ręce.
— Niewiele mogę dodać. Cirocco właściwie wyczerpała temat.
— Powiadacie więc, że jajko jest po prostu pamiątką. Valiha wydała się mocno speszona faktem, że zapomniałem o wszystkim, co zaszło. A więc nie jest we mnie zakochana.
— O nie, nic takiego nie powiedziałem. Valiha jest dziewczyną staromodną, która nigdy nie uprawiała seksu z człowiekiem. Kocha cię rozpaczliwie.
W czasie burzy na Gai obszar nocy rozszerzał się. Kiedy grupa przepłynęła ujście Melpomeny, wkroczyła na teren, który normalnie zaliczany był do strefy zmierzchu. Teraz zalegała nad nim noc.
Sama noc jednak nigdy nie była na Gai absolutną ciemnością. Przy dobrej pogodzie nawet w głębi Rei było tak jasno, jak podczas księżycowej nocy na Ziemi. Przy dużym zachmurzeniu mrok gęstniał, ale nigdy nie stawał się nieprzenikniony. Teren u podnóża Gór Asterii był oświetlony miękkim odblaskiem spoza warstwy chmur. W osłoniętych miejscach na tyle łodzi umieszczono latarnię. Podróż trwała dalej.
Na brzegu zaczęły się pojawiać wysokie drzewa, zrazu pojedyncze, by wkrótce przejść w gęsty las. Bardzo przypominały sosny, miały proste pnie i wąskie liście. Podszycie lasu było raczej skąpe. Chris dostrzegł stadko sześcionogich stworzeń, które poruszały się olbrzymimi skokami na podobieństwo kangurów. Cirocco wyjaśniła mu, że teren ten stanowił pozostałość pradawnego lasu zrodzonego przez Gaję, kiedy była młodym Tytanem, i że prymitywne rośliny i zwierzęta przypominające te, które tu widzieli, ciągle jeszcze w najlepsze rozwijały się na wyżynach.
Kiedy zaczęli się zagłębiać w wąski kanion, Chris doznał złudzenia optycznego. Wydało mu się, że płynie czółnem pod górę. Otaczające ich wzgórza wyginały się ku wschodowi. Drzewa o kilka stopni odchylały się od pionu, a wierzchołki były przesunięte o dwadzieścia metrów na wschód od korzeni. Kiedy się na nie patrzyło przez dłuższą chwilę, oko odbierało je jako wyznaczające nowy pion, a wtedy rzeka zdawała się przeczyć prawom ciążenia. Był to jeden z żartów Gai.
Kiedy tytanie wyciągnęły łodzie niedaleko wylotu wąwozu o stromych ścianach, zaczęło padać. Powietrze wypełniały różne dźwięki. Chrisowi przywodziły na myśl ogromny wodospad albo długie fale, bijące o brzeg.
— Aglaja — powiedziała Gaby, pomagając Chrisowi i tytanii wyciągnąć czółno na brzeg. — Raczej jej nie zobaczycie, jeśli chmury się nie rozejdą.
— Co to jest Aglaja?
Podczas gdy Gaby opisywała pracę trzech pomp rzecznych, tytanie rozebrały łodzie. Praca postępowała szybko naprzód. Srebrzysta powłoka została obluzowana i zdjęta z drewnianej ramy, złożona w niewielkie tobołki i umieszczona w sakwach. Zastanawiał się, co zrobią z wręgami, stępkami i deskami pokładu. Wyglądało na to, że je po prostu zostawią.
— Bez problemu zbudujemy nowe łodzie, kiedy będziemy ich potrzebować — wyjaśniła Valiha. — Ale to będzie dopiero wtedy, gdy przepłyniemy Morze Północne i będziemy wędrować po Kriosie.
— To jak przepłyniemy morze? Chwycimy Czarodziejkę za rączkę i pójdziemy piechotą?
Valiha nie raczyła odpowiedzieć.
Ludzie dosiedli wierzchowców i ruszyli w gęstniejący mrok.
— Kiedyś, dawno temu, zbudowałam tę drogę — powiedziała Gaby.
— Naprawdę? A po co? I dlaczego w takim razie jej się nie konserwuje?
Wędrowali jednym z odcinków Autostrady Transgajańskiej, którą Gaby przyjechała do Sklepu z Melodiami. Tytanie na zmianę przebijały drogę wśród splątanych pnączy.
— Jednym z wyjaśnień jest właśnie widok Obój z maczetą w ręce. Wszystko rośnie tu dość szybko, więc utrzymanie drogi byłoby bardzo pracochłonne i nikt nie chciałby się tym zajmować. Niewielu ludzi pokonało tę drogę w całości.
To był szalony projekt od samego początku. Nikt go nie pragnął za wyjątkiem Gai, ale ponieważ jej życzenia mają tutaj niemal wagę rozkazu, wybudowałam ją.
— W jaki sposób?
— Przeważnie przy pomocy tytanii. Kiedy budowałam mosty, przewoziłam sterowcem po kilkaset sztuk. Kiedy prowadziłam prace niwelacyjne i kładłam asfalt…
— Asfalt? Chyba żartujesz.
— Wcale nie. Kiedy widoczność będzie lepsza, zobaczysz go w niektórych miejscach. Gaja chciała jednopasmową nawierzchnię, dostatecznie szeroką, by mógł nią przejechać wóz szeroki na dwa metry i ze spadkiem nie większym niż 10 procent. Postawiliśmy 57 mostów wiszących na linach i 122 na podporach. Wiele z nich ciągle stoi, ale trzeba się dobrze zastanowić, czy na nie wchodzić. My nie będziemy mieli wyboru.
Gaby mówiła już przedtem o autostradzie. Stwierdził, że pewnie dla jakiegoś powodu chciała o niej mówić, ale potrzebowała zachęty. Wyszedł jej więc naprzeciw.
— Nie chcesz chyba powiedzieć, że… że przewoziłaś asfalt sterowcami? Powiedziałaś przecież, że nie mogę zbliżać się do ognia, a poza tym… poza tym musiało być tego asfaltu sporo?
— Bo było. Nie, Gaja dała nam coś, kilka rzeczy, które znacznie ułatwiły pracę. Niezbyt przyjemnych, co prawda. Był na przykład stwór wielkości tyranozaura, który pożerał drzewa. Miałam do dyspozycji pięćdziesiąt takich monstrów. Wyżarły przesiekę poprzez las, zostawiając za sobą olbrzymie kupy miazgi drzewnej. Myślę, że zdolne były strawić tysięczną część tego, co pożerały, pochłaniały więc ogromne ilości drzew. Było jeszcze coś i przysięgam ci, że nie łżę. Bestia wielkości wagonu metra, która zjadała miazgę drzewną, wydalając asfalt. Nie wyobrażasz sobie tego zapachu. Nie był to dobry, czysty asfalt, który jak sobie przypominam, też za ładnie nie pachnie. To… to gówno było nasycone estrami i ketonami i Bóg wie czym jeszcze. Wyobraź sobie zdechłego przed trzema tygodniami wieloryba. I to tylko jako namiastkę. Na szczęście nikt nie musiał przebywać zbyt blisko tych wszystkich rzeczy. Młyny drzewne, jak nazwaliśmy naszych pożeraczy drewna, nie były specjalnie mądre, ale za to posłuszne. Poza tym można je było tak wyćwiczyć, by pożerały tylko drzewa spryskane odpowiednią substancją zapachową. Posuwaliśmy się przodem, wyznaczając trasę, a za nami te tartaki. Potem przenosiliśmy się do tyłu i układaliśmy miazgę drzewną na projektowanej trasie. Później wkraczały destylatory, to znaczy stwory asfaltowe. Ustawialiśmy je na wstędze miazgi, a one ruszały do roboty. Wtedy nie trzymaliśmy się bliżej niż dziesięć kilometrów pod wiatr. Niebezpieczeństwo zabłądzenia „asfaltowców” było niewielkie, ponieważ żywiły się wyłącznie miazgą drzewną. Zresztą nawet nie każdą miazgą drzewną, a jedynie materiałem, który przeszedł przez żołądek „tartaków”. Miały mózg ślimaka.