Po dwóch czy trzech tygodniach, kiedy trujące substancje ulotniły się, wkraczałam z ekipą 40 — 50 tytanii z wielkimi walcami do ubijania masy. I tyle. Autostrada. Oczywiście, przy całej swojej głupocie czasami asfaltowce trochę się gubiły, na przykład wtedy, gdy zostawiliśmy gdzieś po boku resztki miazgi drzewnej. Wtedy blokowały się i zawodziły niczym dwustutonowy szczeniak. Ciągnęliśmy losy, by wyznaczyć tego, kto pójdzie naprowadzić je na właściwy szlak. Zdarzyło się to kilkakrotnie i ten, kto wyciągnął los, musiał sporo przejść, możesz mi wierzyć. Potem i to rozwiązałam.
— W jaki sposób?
— Znalazłam tytanie, która dostała mieczem w twarz w czasie wojny z aniołami — powiedziała Gaby z wyraźnym zadowoleniem. — Przy tej okazji przecięli jej nerwy i zupełnie nie czuła zapachów. Szła tam i prowadziła bestię na sznurku. Kiedy było po wszystkim, byłam tak wdzięczna, że namówiłam Rocky, aby na następnym Karnawale przyznała jej zadnie macierzyństwo.
Oczywiście, nie na całej długości jest twarda nawierzchnia. Byłoby to głupsze niż zwykle, nawet jak na tutejsze warunki. Nie ma sensu asfaltowanie piasku pustyni czy lodu. Takie tereny zajmują jedną trzecią powierzchni Gai. Tutaj wyznaczaliśmy tylko drogę i pozostawialiśmy po drodze stacje. Gdy kiedykolwiek znajdziesz się w opałach i trafisz do chaty z napisem „Spółka Budowlana Plauget” nad drzwiami, będziesz wiedział, kto ją postawił.
— Jak zatem przeciągacie wozy po lodzie? — spytał Chris.
— Co? Och, tak samo jak wy. Nie chcę powiedzieć, że wielu ludziom udało się z taborem przebyć całą Drogę Transgajańską. Po prostu przesiadasz się na sanie i jedziesz zamarzniętym Ophionem na terenie Tei. Zresztą jest to bodaj jedyna droga przez góry. Okeanos jest jednym wielkim zamarzniętym morzem, gładkim i płaskim, a więc z jazdą nie ma problemu, jeśli w ogóle cokolwiek może tam przebiegać bezproblemowo. Na terenie pustynnym musisz sobie radzić, jak umiesz. Wybudowaliśmy kilka oaz.
Chris dostrzegł dziwny wyraz na twarzy Gaby. Trochę złośliwy, ale przede wszystkim szczęśliwy. Wiedział, że z przyjemnością wspominała dawne czasy, dlatego bardzo niechętnie zadał kolejne pytanie. Po chwili jednak pomyślał, że przede wszystkim właśnie dlatego to opowiadała.
— Dlaczego ją zbudowałaś?
— Co?
— Po co to wszystko? Sama powiedziałaś, że nie ma zapotrzebowania na drogę. Nikt jej nie konserwuje i nie ma też na niej ruchu. Po co ją było budować?
Gaby podniosła się ze swojej zwykłej pozycji i spojrzała do tyłu, opierając się na grzbiecie Psałterium. Chris nie mógł się przyzwyczaić do tej pozycji. Lubił wiedzieć, dokąd zmierza. Problem polegał jednak na tym, że tytanie były zbyt wysokie i zbyt szerokie w piersiach, by można było spoza ich korpusu obserwować trasę.
— Robiłam to dlatego, że tak mi poleciła Gaja, a raczej, bo mnie do tego najęła. Już ci mówiłam.
Tak. Mówiłaś również, że nie była to miła robota.
Przeważnie tak — zastrzegła się — ale budowa mostów była wielkim wyzwaniem. Lubiłam to. Nie byłam specjalistą od dróg, zresztą nie byłam w ogóle inżynierem, chociaż w obliczeniach nietrudno się było połapać. Na początek więc wykorzystałam kilkoro ludzi z ambasady. Na pierwszych pięciuset kilometrach uczyłam się od nich. Potem dorobiłam się własnych rozwiązań. — Przez chwilę milczała, a potem popatrzyła na niego. — Masz jednak rację. Nie robiłam tego dlatego, że chciałam. Płacono mi, zresztą tak samo jak za wszystkie prace, które robię dla Gai. Może tę akurat chętnie bym sobie podarowała, ale wynagrodzenie, jak się okazało, było zbyt dobre, by je zlekceważyć.
— Co to było?
— Wieczna młodość. — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. — Albo przynajmniej coś, co było jej bardzo bliskie. Rocky ma to za darmo z racji swej funkcji Czarodziejki. Wkrótce potem, jak tu przybyłam, zorientowałam się, że mnie to nie dotyczy. Opracowałam więc taką umowę z Gają: dostaję nieśmiertelność w systemie ratalnym. Kiedy jesteś wolnym strzelcem, nie dostajesz takich zasiłków jak ci, którzy są na etacie. Kiedy Gaja wyczerpie wreszcie pomysły na zadania dla mnie, będę załatwiona. Pewnie przez jeden dzień zrobi się ze mnie pomarszczona staruszka.
— Nie mówisz tego poważnie.
— Chyba nie. Spodziewam się, że po prostu zacznę się starzeć. Być może w przyspieszonym tempie. Ale na razie mam robotę. Hej, a gdzie Rocky?
Chris spojrzał do tyłu, a potem zrozumiał, że Piszczałka przeszedł do przodu, by przecierać szlak. Opadła mgła, jeszcze bardziej pogarszając widoczność. Niemalże nie dostrzegał teraz Robin i Obój, a Piszczałkę mgła pochłonęła całkowicie.
Psałterium pospieszył do przodu, a Valiha przyspieszyła kroku, by zrównać się z Obój. Oba zespoły szybko dołączyły do Gaby, która pogrążona była w ożywionej rozmowie z Piszczałką.
— Powiedziała, że idzie do tyłu, by porozmawiać z tobą i…
— Czy jesteś tego zupełnie pewien, Piszczałko?
— Co masz zamiar… Och. Nie, naprawdę. Powiedziała, że ma zamiar pojechać trochę z tobą. Może stała jej się krzywda. Może upadła i…
— Cholernie mało prawdopodobne. — Gaby zasępiła się i potarła czoło. — Możesz tu zostać i trochę się rozejrzeć, może gdzieś tu ją znajdziesz. Reszta pójdzie dalej. Jestem prawie pewna, że wiem, gdzie jest.
Macchu Piechu wystawał wysoko ponad kłębiaste chmury. Można było stanąć na frontowym tarasie Sklepu z Melodiami, oświetlonym niewiarygodnym niebiańskim reflektorem, i patrzeć ponad niezmierzonym morzem mgły, które rozciągało się z północy na południe pomiędzy stromymi krawędziami wyżyny. Mgła wylewała się z niewidocznej stąd gardzieli szprychy ponad Okeanosem i waliła kłębami na Hyperion. Gdzieniegdzie ustępujące prądy skręcały ją w puszyste, płaskie tuleje, przechodzące przez wyższe i dlatego poruszające się wolniej rejony atmosfery. Rury te były rodzajem zawirowań podobnych do cyklonu o wyraźnie odgraniczonych brzegach. Stopniowo wytracały pęd, tak że wreszcie przypominały odwrócone trąby powietrzne. Nazywano je tu walcami mgły. Czasami gwałtowne burze unosiły je z Okeanosa i wtedy nazywano je walcami parowymi.
Chris zatrzymał się, obserwując chmury, kiedy reszta weszła do środka w poszukiwaniu Cirocco. Wreszcie usłyszał brzęk tłuczonego szkła i odgłos jakiegoś ciężkiego przedmiotu uderzającego o podłogę. Ktoś krzyknął. Usłyszał tupot nóg na schodach, a za nim dziwny odgłos stąpania kopyt tytanii po dywanie. Po chwili trzasnęły drzwi i wszystkie hałasy ucichły. Wrócił do obserwacji mgły.
Wreszcie pojawiła się Gaby z przyciśniętym do twarzy mokrym ręcznikiem.
— No cóż, wygląda na to, że pobędziemy tu jeszcze jeden dzień, bo musimy ją postawić na nogi. — Stanęła obok Chrisa, łapiąc oddech. — Czy coś się stało?
— Nie, dlaczego, wszystko w porządku — skłamał Chris.
— Załatwiła to dość sprytnie — powiedziała Gaby. — Zadzwoniła do Titantown za pomocą radiowego ziarna, które udało się jej schować. Nikt nie wie, co tam nagadała, ale chodziło mniej więcej o to, że ma problemy, ponieważ powiedziała przyjacielowi, by przyleciał sterowcem i poczekał na nią przy drodze. To ona wywołała mgłę. Powiedziała Gai, że potrzebuje osłony. Wymknęła się i spotkała z tytanią, która przywiozła ją aż tutaj. Jest tu już od trzech obrotów, a to dostatecznie długo, by można się było potężnie napić. Będziemy więc musieli… Hej, jesteś pewien, że się dobrze czujesz?
Nie miał czasu jej słuchać. Mgła zaczęła się podnosić niczym potworna fala. W suterenie czaiły się ohydne bestie. Słyszał je. Gdy na oślep wyciągnął rękę, złapał sczerniałe ramię bladego, przeraźliwie zawodzącego ciała, z którego ust wypełzało robactwo, sięgając po niego…