Miękkoloty i łodzie podwodne miały ze sobą niewiele do czynienia. Mogłyby się nawet nigdy nie spotkać, gdyby nie dwie ważne okoliczności. Po pierwsze, istniał gatunek wodorostu, który rósł wyłącznie na dużych głębokościach i bez którego sterówce nie były zdolne do życia. Po drugie zaś, drzewa tytanowe, olbrzymie wyrosła samego ciała Gai, sięgające sześciu kilometrów wysokości i rosnące tylko na wyżynach, wypuszczały przy wierzchołku liście, które stanowiły z kolei niezbędny składnik diety łodzi podwodnych.
Przyjazne stosunki leżały więc w interesie obu płci.
Coś upadło z wici, które zwieszały się spod wybrzuszenia wielkiego korpusu sterowca, i chlupnęło w wodę. Prawie natychmiast znikło, zagarnięte mackami łodzi. Z głębokim westchnieniem sterowiec upuścił wodoru i opadł na wyciągnięte ramiona kochanki.
Później już nie bardzo było co oglądać. Wici splątały się i oba potężne cielska zetknęły się na powierzchni morza, pozostając tak przez dłuższy czas. Dopiero kiedy fale zaczęły kołysać tratwą, Chris zdał sobie sprawę, jak intensywną aktywność przesłania odległość.
— Tam dzieje się mnóstwo rzeczy — potwierdziła Cirocco. — A tak przy okazji, jest sposób, by się temu przyjrzeć naprawdę z bliska. Podróżowałam kiedyś miękkolotem, któremu zebrało się na amory. Mogę ci powiedzieć… Zresztą, mniejsza z tym. To niełatwa przejażdżka.
Cirocco zniknęła tak samo cicho, jak się pojawiła. Chris został jeszcze chwilę, żeby popatrzeć. Po chwili usłyszał stukot kopyt o deski pokładu. Okrążywszy kabinę, podeszła do niego Valiha. Siedział teraz na krawędzi tratwy, z nogami zwieszonymi aż nad samą wodę. Valiha usiadła tak samo i przez chwilę układ cieni spowodował, że końska część jej ciała jakby znikła. Podobna była teraz do dużej kobiety z podkurczonymi, wrzecionowatymi nogami, moczącej swoje czarcie kopytka w wodzie. Ten widok wydał mu się tak irytujący, że musiał odwrócić głowę.
— Piękne, prawda? — spytała po angielsku tak śpiewnie, że przez chwilę pomyślał, że śpiewa w języku tytanii.
— Ciekawe. — Tak naprawdę to zaczynało go to nudzić. Miał już właśnie wstawać, gdy ujęła jego rękę, podniosła do ust i pocałowała.
— Och.
— Cooo? — Popatrzyła na niego, ale nie przyszło mu do głowy nic, co mógłby w tej sytuacji powiedzieć. Zresztą najwyraźniej nie miało to żadnego znaczenia. Pocałowała go w policzek, w kark, w usta wreszcie. W przerwie zdołał zaczerpnąć głęboko powietrza.
— Poczekaj, Valiha, poczekaj. — Posłuchała, patrząc na niego wielkimi, naiwnymi oczami. — Myślę, że nie jestem do tego gotowy. To znaczy… Nie wiem, co powiedzieć. Po prostu nie sądzę, bym mógł sobie z tym poradzić. Nie teraz. — Ciągle szukała jego spojrzenia. Zastanawiał się, czy szukała w nim błysku szaleństwa, zdecydował jednak, że podpowiada mu to raczej jego własny lęk. W końcu ścisnęła na krótko oburącz jego dłoń, kiwnęła głową i puściła go. Wstał.
— Powiedz mi, kiedy będziesz gotowy, dobrze? — powiedziała i umknęła.
Nie czuł się po tym wszystkim dobrze. Chociaż próbował poddać analizie powody, dla jakich ją odrzucił, żaden go nie zadowolił. W jakiejś mierze Valiha przypomniała mu coś, co robił, kiedy był opanowany przez swoją przypadłość. Przeważnie był wtedy znacznie bardziej odważny z wyjątkiem razów, gdy popadał w głęboką nieśmiałość. Wyglądało na to, że tym razem miał swój okres odważny, a jednak mimo wszelkich starań nie potrafił znaleźć zadowalającej odpowiedzi na jedno pytanie: co właściwie robiły tytanie i ludzie? A także i na następne: czy i na ile jest to dla niego niebezpieczne?
Valiha była taka wielka. Śmiertelnie go przestraszyła.
Po jakichś piętnastu minutach Gaby obeszła kabinę i przyłączyła się do niego na dziobie. Chciał być sam ze swymi myślami, a tymczasem jego schronienie przemieniło się w plac defilad.
Pogwizdując oparła się o barierkę, a potem trąciła go łokciem.
— Jesteś smutny, chłopie? Wzruszył ramionami.
— To było zwariowane osiem godzin. Nie wydaje ci się, że coś wisi w powietrzu?
— Na przykład?
— Nie wiem. Wszyscy są zakochani. Tam nieopodal niebo kocha się z morzem. Na brzegu raptem złapałem się na tym, że postępuję głupio wobec Robin. Gaby zagwizdała.
— Biedaczek.
Tak. Zaledwie przed kilkoma minutami Valiha chciała nawiązać do czegoś, co robiło moje szalone alter ego. — Westchnął. — Coś musi być w tym powietrzu.
No dobrze, wiesz, co mówią w takich razach. Wokół tego kręci się cały świat. To znaczy wokół miłości. A pamiętaj, że Gaja kręci się dużo szybciej niż Ziemia.
Popatrzył na nią podejrzliwie.
— Nie chcesz chyba… Podniosła ręce i potrząsnęła głową.
— Nie ja, przyjacielu. Nie mam zamiaru cię napastować. Nie bój się. Ja robię to rzadko, niezwykle rzadko. I to raczej z dziewczętami. Zresztą nie odpowiadają mi romanse. Lubię stałe związki. I dotyczy to wszystkich siedemnastu dotychczasowych. — Zrobiła minę.
— Podejrzewam, że patrzysz na to trochę inaczej — powiedział ostrożnie. — Przy twoim wieku…
— Tak myślisz, co? Otóż wcale nie. To zawsze boli. Zawsze pragnę, aby to trwało wiecznie, a nic przecież wieczne nie jest! I to jest właśnie mój błąd. Zawsze w końcu przykładam do nich miarę Cirocco i zawsze okazuje się, że to nie to. — Zakaszlała nerwowo. — No dobra, a teraz posłuchaj. Nie chciałam się w to mieszać. Ale skoro już wsadziłam nos w twoje sprawy… Nie musisz się obawiać Valihy. W każdym razie nie w sensie uczuciowym, jeżeli to cię męczy. Na pewno nie będzie zazdrosna czy władcza, nie będzie oczekiwać, że to będzie trwało zbyt długo. Tytanie nie znają pojęcia wyłączności.
— Czy to ona prosiła cię, żebyś mi to powiedziała.
— Skąd, byłaby wściekła, gdyby się dowiedziała. Tytanie same załatwiają swoje sprawy i nie lubią, jak się w nie wtrącać. To wszechwiedząca, wtrącalska Gaby. Powiem tylko jedno i już mnie nie ma. Jeśli masz zastrzeżenia natury moralnej — może sodomia, co? — to daruj je sobie, przyjacielu. Nie słyszałeś? Nawet kościół katolicki powiada, że wszystko w porządku. Wszyscy papieże się z tym zgodzili. Tytanie mają duszę, choć są poganami.
— A jeśli mam zastrzeżenia natury fizycznej? Gaby zaśmiała się wesoło i poklepała go po policzku.
— No, chłopcze, a więc czeka cię jeszcze niejedna przyjemna niespodzianka.
22. Oko bóstwa
Łódź podwodna nie miała ochoty przerywać błogostanu, w którym się pogrążyła po pożyciu ze sterowcem, dla podholowania tratwy do Minerwy. Cirocco stanęła na dziobie, próbując zwabić ją w języku, który łączył najmniej przyjemne odgłosy astmy i kokluszu, ale światła wielkiego, żywego batyskafu stawały się coraz słabsze. Łódź pogrążała się w otchłani. Jak się okazało, miękkolot, który mógłby choćby na krótko pomóc, miał do załatwienia sprawy na zachodzie. Sterówce zawsze były chętne do podwiezienia, ale pod warunkiem, że było im po drodze.
Nie miało to wszakże większego znaczenia. Po kilku godzinach z zachodu zerwała się bryza. Wkrótce dobili do podstawy centralnego pionowego kabla Rei.