Robin przyglądała mu się uważnie, kiedy się zbliżali. Cirocco wcale nie przesadziła. Minerwa w istocie nie była wyspą, a raczej rodzajem okrągłej półki, obiegającej kabel w miejscu, w którym przebijał lustro wody, zbudowanej na przestrzeni lat przez omułki, pseudonóżki, rodzaj korali i inne miejscowe odpowiedniki osiadłych mięczaków i skorupiaków. Problem polegał na niskim poziomie wody — faktycznie w ciągu milionów lat stopniowo się obniżał w miarę wyciągania się kabla, co było jednym z objawów starzenia się Gai. Ten efekt nakładał się na sezonowe wahania stanu wody przebiegające w krótkim cyklu siedemnastodniowym i długim cyklu trzydziestoletnim. Właśnie teraz trafili na dolny punkt długiego cyklu. „Wyspa” obiegała kabel niczym obwarzanek przyczepiony pięćdziesiąt metrów ponad poziomem wody. Jej szerokość była rozmaita w różnych punktach. W niektórych miejscach sterczała na ponad sto metrów od kabla, w innych warstwa muszli i piachu pod wpływem fal czy też własnego ciężaru oderwała się i kabel wznosił się pionowo. W zasięgu wzroku pokryty był nieprzerwaną skorupą osadów. Na wysokości dwóch kilometrów leżały szczątki organizmów, które żyły w czasie, gdy na Ziemi trwała era pliocenu.
Robin zastanawiała się, w jaki sposób „Konstancja” zdoła przybić do wyspy, skoro najbliższe odpowiednie miejsce znajdowało się pięćdziesiąt metrów ponad nimi. Sprawa wyjaśniła się, kiedy tratwa skierowała się ku południowej stronie kabla. Po tej stronie jedno z setek włókiem pękło w pobliżu poziomu wody. Górna część skręciła się wysoko w powietrzu. Organizmy tworzące rafy zabudowały dolną część włókna w rodzaj zatoczki, która otaczała płaski krąg lądu na wysokości zaledwie pięciu metrów.
Wkrótce „Konstancja” przycumowała, a Robin wraz z Gaby i Psałterium przeszli przez postrzępioną rozpadlinę, stąpając po metrowych muszlach, nadal kryjących w swym wnętrzu żywe organizmy, aż na płaski koniec urwanego włókna o średnicy dwustu metrów.
Było to dziwaczne wybrzeże wyrosłe u stóp nieskończonego ogromu wznoszącej się nad nim ściany kabla. Z naniesionego piachu wyrastały szkieletowe drzewa, a w samym środku lśniła kryształowo czysta sadzawka. Cały teren był usiany wypłukanymi na kość, białymi kawałami drewna.
— Zatrzymamy się tu na parę dni — powiedziała Obój, mijając Robin z ogromnym tobołem płachty namiotowej na plecach. — Lepiej się czujesz?
— Nic mi nie jest, dziękuję. — Uśmiechnęła się do tytanii, ale tak naprawdę ciągle jeszcze trzęsła się po ostatnim ataku paraliżu. Obój dobrze się nią opiekowała. Bez tej opieki Robin z pewnością zrobiłaby sobie krzywdę.
Kiedy Gaby przechodziła obok, Robin złapała ją za łokieć i ruszyła razem z nią.
— Dlaczego się tu zatrzymujemy?
— To jest ogród Rei — powiedziała, zataczając krąg ręką. Wydawało się jednak, że sili się na dowcip. — Właściwie to Rocky ma tu pewne interesy. Z góry można przewidzieć, że nie załatwi ich wcześniej niż za dwa dni. Może trzy. Zaczynasz być nami zmęczona?
— Nie. Po prostu jestem ciekawa. A powinnam być zmęczona?
— Byłoby lepiej, żebyś nie była. Ona ma coś do zrobienia, a ja nie mogę ci powiedzieć, co. To dla twojego dobra, możesz mi wierzyć lub nie. — Gaby uciekła z powrotem na tratwę.
Robin usiadła na kawałku drewna i przyglądała się, jak tytanie z Chrisem przygotowują obozowisko. Jeszcze miesiąc temu zmusiłaby się, by wstać i próbować im pomóc. Wymagałby tego honor, ponieważ bezczynne siedzenie oznaczało przyznanie się do słabości. No i co, do cholery. Pewnie, że była słaba.
To Obój zawdzięczała, że może się do tego przyznać. Tytania śpiewała jej przez cały ostatni atak, zarówno po angielsku, jak i w swoim języku. Nie pozwoliła Robin odwracać się od swojej niemocy, zmusiła ją, by zaczęła szukać sposobów walki z nią, wykraczających poza samą odwagę. Kiedy Robin zaczęła odzyskiwać panowanie nad sobą, stwierdziła ze zdziwieniem, że to, co mówiła tytania, nie budzi w niej gniewu. Przekonała się, że Obój rzeczywiście była uzdrowicielem. W pojęciu tym mieścił się zarówno lekarz, jak i internista, psychiatra, doradca i pocieszyciel, a również i pewne inne rzeczy. Robin miała wrażenie, że Obój chętnie kochałaby się z nią przednim, intymnym sposobem, gdyby miało to jakoś pomóc. Cokolwiek robiła, działała na Robin bardziej kojąco niż wszystko, czego doświadczyła od… nie pamiętała już, od jak dawna. Pomyślała, że musiała wyjść z łona matki przygotowana do walki z całym światem.
Nasu miotała się, domagając się wypuszczenia z worka. Robin otworzyła go i pozwoliła jej wyśliznąć się na piasek, pewna, że nie odpełznie zbyt daleko. Pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła kawałek twardego karmelka zawiniętego w liść; odwinęła go i zaczęła ssać. Piasek był zbyt chłodny, więc wąż owinął się wokół kolana Robin.
Cirocco stała samotnie pod ścianą kabla, bez ruchu obserwując pęknięcie. W górze Robin przyjrzała się i stwierdziła, że była to przestrzeń pomiędzy dwoma włóknami kabla. Dwa włókna stykały się z wyspą, która sama była kiedyś zewnętrznym włóknem, zanim stała się półkolistą zatoczką. Taka sama szczelina oddzielała środkowe włókno od lewego. Poniżej poziomu wody z pewnością rozszczepiały się jeszcze szerzej. Pamiętała obraz stożkowatej góry i porastające ją lasy na Hyperionie. Tutaj szczeliny pomiędzy włóknami były nie szersze niż dziesięć metrów, częściowo zresztą zapchane były rozmaitymi żyjątkami.
Zobaczyła, że Gaby wraca z tratwy z olejną lampą. Podeszła do Cirocco. Hałas dobiegający z dołu zagłuszał słowa ich rozmowy i Robin nie mogła nic zrozumieć. Cirocco mówiła niewiele; za to Gaby sporo i to z widocznym podnieceniem. Nie wyglądała na zadowoloną; Cirocco ciągle kręciła głową.
Wreszcie Gaby dała za wygraną. Stały przez chwilę twarzą w twarz. Potem obie kobiety objęły się; Gaby musiała wspiąć się na place, by pocałować starą przyjaciółkę. Cirocco uściskała ją jeszcze raz, a potem weszła w przerwę między pasmami. Przez chwilę widać było światło jej lampy, a potem zapadł mrok.
Gaby podeszła do brzegu okrągłej zatoki, jakby chciała być możliwie najdalej od wszystkich. Usiadła i ukryła twarz w dłoniach. Przez dwie godziny nawet nie drgnęła.
Podczas nieobecności Cirocco trwały zabawy i ogólne odprężenie. Tytaniom to nie przeszkadzało, Chrisowi również. Gaby denerwowała się bez przerwy, a Robin zaczęło to wszystko nudzić.
Tytanie nauczyły ją strugać w drewnie, ale nie miała do tego cierpliwości. Chciała poprosić Chrisa, żeby nauczył ją pływać, ale miała uczucie, że nie powinna się przed nim znowu obnażać.
Gaby rozwiązała problem, proponując, by po prostu ubrała się w kostium kąpielowy. Wymyśliły coś naprędce. Sama idea kostiumu kąpielowego była dla Robin tak niewyobrażalna, jak zakładanie butów pod prysznic, ale spełniła swoją rolą. Wzięła trzy lekcje w sadzawce na środku zagłębienia. W rewanżu podszkoliła Chrisa w walce, o której miał dotąd raczej słabe pojęcie. Na pewien czas musieli jednak przerwać naukę, kiedy i ona czegoś się nauczyła; tego mianowicie, że cios w jądra jest niesamowicie bolesny dla ich właściciela. Nie wiedziała już, jak przepraszać i naprawdę było jej przykro, ale skąd miała wiedzieć?
Senną atmosferę tych dwóch dni ożywiły tylko dwa incydenty. Jeden nastąpił wkrótce po odejściu Cirocco, gdy Gaby najwidoczniej miała ochotę trochę się rozruszać. Poprowadziła ich wąską ścieżką prowadzącą od obozowiska na wysoką półkę obiegającą kabel. Cała siódemka spędziła następną godzinę, stąpając ostrożnie po nierównym gruncie, pochylonym ku pięćdziesięciometrowej przepaści zawieszonej nad morzem. Obeszli kabel do połowy, do punktu, w którym półka się oberwała. Niedaleko znajdowało się niewielkie zagłębienie pomiędzy dwoma włóknami kabla. Wewnątrz stał przysadzisty kamienny słupek z umieszczoną na nim złotą statuetką jakiejś nieznanej istoty.