Robin pomyślała, że postać przypomina jej Królewnę Żabkę z dziecinnej bajki. Było to z pewnością wodne stworzenie — trzy pary nóg kończyły się foczymi płetwami. Przykucnęło, patrząc w stronę morza, przygarbione i przysadziste. Posążek omijały żywe istoty, chociaż przybrany był w girlandy wyschłych wodorostów. Jego jedyne oko było płytkim zagłębieniem.
— To stoi tutaj od przynajmniej dziesięciu tysięcy lat — powiedziała Gaby. — Kiedyś w tym oczodole było oko, diament wielkości mojej głowy. Widziałam go kiedyś. Wyglądał tak, jakby płonął w środku. — Tupnęła nogą w piach i Robin ze zdumieniem zobaczyła stworzenie wielkości długiego psa, które wyskoczyło i umknęło na sześciu nogach zakończonych płetwami. Było żółte i raczej brzydkie; sama skóra i kości. Można było w nim dostrzec pewne, chociaż słabe, podobieństwo do posążka. Odwróciło się, otworzyło paszczę z kilku tysiącami długich żółtych zębów, sapnęło i uciekło.
Od kiedy pamiętam, to było zawsze takie paskudne, że nawet rosomak dostałby ataku serca na sam widok. Były tak szybkie, że wybebeszyłyby cię, zanim byś je w ogóle spostrzegł. Chowały się w piasku tak jak ten tutaj. Wyskakiwały z niego ze wszystkich stron. Widziałam kiedyś sztukę, która dostała siedem śmiertelnych trafień ze strzelby, a jeszcze była na tyle żywotna, by zatłuc prześladowcę.
— Co się z nimi stało? — spytał Chris.
Gaby podniosła wielką muszlę i cisnęła nią tak, że roztrzaskała się o posąg. Z piasku natychmiast wychynął tuzin głów z otwartą paszczą. Robin sięgnęła po broń, ale jej użycie nie było potrzebne. Stwory rozglądały się zmieszane, a potem znowu się skryły.
— Zostały tu umieszczone po to, by chronić oka bóstwa — powiedziała Gaby. — Rasa, która je stworzyła, dawno już wymarła. Tylko Gaja wie coś o nich. Możecie być pewni, że tak naprawdę nie był to bożek, ponieważ nikt tutaj nie oddawał nigdy czci nikomu prócz Gai. Jak sądzę, był to rodzaj pomnika. W każdym razie minęło przynajmniej tysiąc lat, w ciągu których nikt się tym nie interesował i nie odwiedzał tego miejsca. Zmiana nastąpiła przed pięćdziesięcioma laty. Wtedy zaczęli pojawiać się pielgrzymi, a Gaja stworzyła te stwory jako wypaczenie oryginałów. Wyposażyła je tylko w jeden instynkt życiowy: obrony oka za wszelką cenę. W tej robocie były cholernie sprawne. Oko zniknęło dopiero przed piętnastu laty. Ja wiem o przynajmniej pięciu ludziach, którzy zginęli tutaj, gdzie stoimy, a pewnie było takich o wiele więcej. Kiedy jednak oko zniknęło, strażnicy nie mieli już co robić. Gaja nie zaprogramowała ich śmierci, od czasu do czasu więc coś jedzą i stają się coraz starsze. Właściwie jednak zajmują się oczekiwaniem na śmierć.
— A więc to wszystko było dla próby? — spytała Robin.
— Nawet tego nie było tutaj, kiedy zaczęła zachęcać ludzi, by… by wyruszyli w drogę i sprawdzili się… — Nie zdołała dokończyć myśli, która z pełną siłą rozpaliła jej starą złość.
— Masz rację. Nie powiedziała wam jednak o jednym, mianowicie o tym, że Gaja jest pełna miejsc takich jak to. Na pewno wciskała wam ten cały kit o stu jeden smokach i klejnotach wielkich jak kupa miękkolota? Rzecz w tym, że od pięćdziesięciu lat to miejsce przeszukują gromady pielgrzymów, szukających dla siebie jakiegoś durnego zajęcia. Wielu z nich znalazło tylko śmierć, ale z ludźmi tak już jest, że jeżeli wystarczająco wielu weźmie się za coś, mogą dokonać wszystkiego. Najbardziej ucierpiały smoki. Zostało ich niewiele, a ludzi jest cała masa… Gaja może stworzyć smoka, kiedy tylko jej się spodoba, ale jest daleko. Starzeje się i nie nadąża już z wszystkim. Różne rzeczy psują się i długo nikt ich nie naprawia, o ile w ogóle ktoś to robi. Wątpię, czy został choć z tuzin smoków albo ze dwa tuziny nie splądrowanych pomników.
— A poszukiwania trwają od niedawna — wtrąciła Valiha i nie mogła zrozumieć, dlaczego Robin roześmiała się tak głośno.
W drodze powrotnej Chris odzywał się bardzo rzadko. Robin wiedziała, że marzyły mu się czyny, które byłyby warte opowieści; może zresztą nieświadomie. W końcu był mężczyzną uwikłanym w męskie zabawy w ołowiane żołnierzyki. Gdyby nagle zabrakło smoków, Robin niewiele by to obeszło.
Drugi wypadek był o wiele ciekawszy. Zdarzył się, gdy zbudzili się ze swojego drugiego snu. Gaby, która za pierwszym razem nie spała, obudziła się i po wyjściu z namiotu natknęła się na olbrzymie ślady na piasku. Ryknęła na tytanie, które galopem przycwałowały z tratwy. Kiedy jej dopadły, obudzili się już także Chris i Robin.
— Gdzie byliście, do cholery? — dopytywała się Gaby, wskazując odciski metrowej stopy.
— Pracowaliśmy na „Konstancji” — powiedział Piszczałka. — Obój odkryła, że fale uszkodziły ją z jednej strony i…
— Ale co z tym? Przecież mieliście…
— Zaraz, poczekaj chwilę — powiedział gwałtownie Piszczałka. — Sama mówiłaś, że nie ma się tu czego bać. Ani na lądzie, ani w wodzie…
— Dobra, dobra, przepraszam. Nie kłóćmy się. — Robin wcale się nie zdziwiła, że Gaby tak szybko się wycofała. Tytanie tak rzadko się złościły, że taki wybuch musiał podziałać trzeźwiąco. — Przyjrzyjmy się temu bliżej.
Zbadały szczegółowo odcisk, a potem następne, chcąc sprawdzić, skąd przybył ten potwór i dokąd się udał. Wyniki były wielce niepokojące. Ślady pojawiały się na skraju zatoczki, podchodziły do obozu, okrążały namiot Gaby, a potem znowu znikały w wodzie.
Jak myślisz, co to było? — spytała Valiha Gaby, która przyklękła i badała ślad przy świetle latarni.
Cholernie chciałabym wiedzieć. Wygląda jak ptasi szpon. Na Fojbe są wprawdzie takie duże ptaki, ale nie umieją ani latać, ani pływać, więc nie bardzo wiem, skąd mogłyby się tu wziąć. Może Gaja znowu coś wymyśliła. Niech mnie diabli, jeśli to nie wygląda na ogromnego kurczaka.
— Myślę, że nie chciałabym się z tym spotkać — powiedziała Robin.
— Ja też nie. — Gaby wyprostowała się, nadal marszcząc czoło. — Niech nikt tego nie zniszczy. Rocky powinna to zobaczyć po powrocie. Może ona będzie coś wiedziała.
Cirocco wróciła po ośmiu obrotach. Wyglądała na zmęczoną i głodną, ale o wiele pewniejszą niż przed wyjściem. Robin zauważyła, że śmieje się swobodniej. Obojętnie co się wydarzyło, poszło lepiej, niż można było oczekiwać.
Robin chciała coś powiedzieć, ale przychodziły jej do głowy wyłącznie pytania w stylu: „Jak poszło?” czy „Co robiłaś?” Gaby ostrzegała ją już wcześniej przed zbytnią ciekawością. Na razie będzie musiała obyć się bez odpowiedzi na te pytania.
— Może masz rację, Gaby — powiedziała Cirocco, kiedy szły w stronę obozu. — W każdym razie cholernie bym nie chciała, żeby…
— Później, Rocky. Mamy tu coś, co powinnaś obejrzeć.
Podprowadziła ją do miejsca, gdzie znajdował się ów tajemniczy trop. Nie był już tak wyraźny, ale jednak ciągle czytelny. Cirocco uklękła, przyświecając sobie latarką, a jej czoło pokryły głębokie zmarszczki. Wydawało się, że obrażają sam pomysł istnienia takiego zwierzaka.
— Zabiłaś mi ćwieka — powiedziała w końcu. — Nic takiego przedtem nie widziałam, a przecież kręcę się stale po tej cholernej obręczy. — Zaśpiewała coś do tytanii. Robin popatrzyła na Obój, która zmarszczyła brwi.