Kiedy spytała Cirocco o przebieg widzenia, Czarodziejka sprawiała wrażenie, że wszystko jest w najlepszym porządku.
— Podbudowałam jej dobre mniemanie o sobie tak ostrożnie, jak tylko umiałam. Chciałam pozostawić ją z myślą, że dalece przewyższa Gaję, że nie musi się nawet zniżać do odpowiedzi, kiedy tamta się odezwie. Jeśli się nie odezwie, nie powie jej też, że u niej byłam.
— Mam nadzieję, że nie powiedziałaś jej, że ma nie mówić?
— Za kogo mnie masz? Myślę, że rozumiem ją jak nikt inny. Nie, wszystko prowadziłam możliwie otwarcie i rutynowo, zważywszy, że mam na połowie ciała oparzenia drugiego stopnia od ostatniego razu. A przy okazji, możesz ją oznaczyć dużym czarnym X, o ile jeszcze tego nie zrobiłaś.
— Żartujesz? Nawet jej nie wciągnęłam na listę. Cirocco na chwilę zamknęła oczy i potarła czoło.
— Potem kolej na Kriosa i pewnie znowu X. Nie sądzę, by to miało dokądkolwiek zaprowadzić, Gaby?
— Nigdy nie mówiłam, że to się uda, ale musimy przynajmniej spróbować.
Początkowo wiatr popychał ich wzdłuż długiego łańcucha małych wysp rozsianych na centralnym Noxie, potem jednak zamarł zupełnie. Niemal przez cały dzień panowała kompletna cisza morska. Ciągle nie było wiatru, więc Gaby zagnała wszystkich, włącznie z Cirocco, do wioseł.
Męczyli się już od dwudziestu obrotów, kiedy zasuwa zaczęła się otwierać. Wbrew oczekiwaniom z gwałtownie otwierającej się dziury nad nimi wcale nie zaczęły się wylewać potoki wody. Zawór działał jak gąbka. Wchłonął wody wielkiej odwilży, a potem stopniowo je uwalniał. Woda płynęła miliardem strumyków, które rozbijały się na niezliczone kropelki. Dalej zachodził złożony proces, w toku którego zimna woda i lodowate powietrze zderzały się z ciepłymi masami powietrza na dole, prąc niepowstrzymanie w dół. Ponieważ znajdowali się na wschód od zaworu, chociaż odchylenie było niewielkie, najgorsze uderzenie burzy i ulewnego deszczu zrazu ich ominęło, przesuwając się tak samo, jak odchylała się Robin w czasie swojego wielkiego upadku: na zachód, w stronę Hyperionu. Nie sposób było stwierdzić, kiedy wiatr staje się niebezpieczny.
Lot rumowiska, zaśmiecającego górną, wewnętrzną powierzchnię zaworu, można było określić prostymi równaniami fizycznymi. Gdyby trafiło, mogłoby niewąsko chlupnąć. Niektóre szczątki były całymi drzewami większymi od sekwoi. Gaby wiedziała, że nie powinno być z tym problemu, ponieważ zawirowania w atmosferze nie miały większego wpływu i śmieci spadną na zachodzie.
Wiosłowali zawzięcie, nawet wówczas, gdy oczekiwany powiew przybrał na sile, i obserwowali schodzącą w dół burzę. Spadała godzinami. Uderzyła w powierzchnię morza i zaczęła przesuwać się jak odwrócony grzyb wybuchu.
Zaczęli napotykać fale i zabłąkane porywy wiatru, które smagały mocną materię żagla. Gaby widziała nadchodzący deszcz, słyszała nasilający się pomruk. Kiedy w nich uderzył, mieli uczucie, że zderzyli się ze ścianą wody. Jej ojciec dawno temu nazwał taki deszcz „dusicielem żab”.
Wiatr nie był tak silny, jak się obawiała, ale wiedziała, że w każdej chwili może przybrać na sile. Nadal byli o wiele kilometrów od najbliższego lądu. Ci, którzy akurat nie wiosłowali, próbowali wyczuć dno tyczkami. Kiedy na nie natrafili, tytanie zostawiły wiosła ludziom i zaczęły popychać tratwę w stronę brzegu. Przybycie do niego było operacją niebezpieczną, bowiem fale sięgały teraz dwóch metrów wysokości, ale na szczęście nie było tu skał czy raf przybrzeżnych. Wkrótce Piszczałka wskoczył do wody z liną w ręce, podpłynął do brzegu i zaczął przyciągać tratwę.
Gaby zaczęła już myśleć, że mimo wszystko będzie to normalka, kiedy jedna z fal podrzuciła rufę i zmyła Robin z pokładu. Chris był najbliżej. Wskoczył do wody i po chwili był już przy niej. Gaby ruszyła, żeby pomóc mu wejść z powrotem na łódź, ale zdecydowała, że w tym punkcie łatwiej będzie wyciągnąć Robin prosto na brzeg. Wraz z nią Chris dopłynął na fali na płyciznę, pomógł jej stanąć na nogi, a potem razem upadli, powaleni siłą przyboju. Przez chwilę Gaby straciła ich z oczu; potem pojawił się Chris, obejmujący Robin. Szybko przeniósł ją poza zasięg fali. Postawił ją na nogi, ale znów upadła na kolana, kaszląc i odganiając go ruchem ręki.
Tytanie wyciągnęły „Konstancję” na plażę i pięć minut uwijały się wśród wzmagających się fal, zdejmując z niej wszystko, co się dało. Kiedy próbowały zwinąć żagiel, podmuch zdarł go z masztu. Poza tym wszystko się uratowało.
— No cóż, mieliśmy trochę szczęścia — powiedziała Cirocco, kiedy znaleźli miejsce sposobne do rozbicia obozu na małym wzniesieniu porośniętym drzewami chroniącymi od wiatru. — Czy oprócz żagla coś zginęło?
— Mój tobół otworzył się z jednej strony — powiedziała Valiha. — Woda się wdarła i myślę, że w namiocie Chrisa zamieszkują teraz ryby. — Wyglądała tak ponuro, że Chris nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
— Możemy mieszkać we dwójkę — powiedziała Robin. Gaby nie spodziewała się tego. Popatrzyła na Robin, która nie podnosiła oczu znad gorącej filiżanki kawy w swojej ręce. Siedziała przy małym ognisku rozpalonym przez tytanie, z kocem zarzuconym na ramiona, i wyglądała jak zmokła kura.
— Wyobrażam sobie, że tym razem wolicie zostać w namiotach! — zasugerowała Cirocco, wodząc wzrokiem po tytaniach.
— Jeśli nas przyjmiecie — powiedział Psałterium. — Chociaż podejrzewam, że będziecie bardzo nudnym towarzystwem.
Gaby ziewnęła.
— Podejrzewam, że masz rację. Co wy na to, maluchy? Włazimy do łóżka i będziemy nudni?
Gaby stała się przywódcą wyprawy, od kiedy okazało się, że Cirocco nie chce mieć z tym nic do czynienia. Od momentu złożenia funkcji kapitana Cirocco nigdy za bardzo się nie paliła do przejmowania odpowiedzialności, chociaż wtedy, gdy ją już do tego zmuszono, sprawowała się zupełnie dobrze. Teraz jednak nie było żadnej dyskusji; Gaby kierowała ekipą i koniec. Gaby pogodziła się z tym i nawet przestało ją to irytować, że tytanie, kiedy im coś zlecała, bezwiednie popatrywały na Cirocco. Nie mogły się po prostu oprzeć. To ona była Czarodziejką, ale oczywiście były gotowe wypełniać wszelkie polecenia Gaby, o ile było jasne, że Cirocco nie ma nic przeciwko temu.
Stan Cirocco poprawiał się. Najgorsze nadal były poranki. Ze względu na to, że spała znacznie dłużej niż inni, musiała pokonać więcej poranków. Kiedy się budziła, wyglądała jak śmierć. Trzęsły się jej ręce, a rozbiegane oczy szukały pomocy, która znikąd nie nadchodziła. Jej sen był niewiele lepszy. Gaby słyszała, jak Cirocco krzyczy w nocy.
Był to jednak problem, z którym musiała sobie poradzić sama. Podstawową troską Gaby było teraz wyznaczenie tras. Wylądowali na północnym łuku Długiej Zatoki. Zawsze, kiedy żeglowała przez Nox, płynęła Zatoką Węży, wcinającą się w ląd ku ujściu Ophionu. Obie zatoki dzielił skalisty grzbiet. Lądem w linii prostej do rzeki mieli zaledwie pięć kilometrów, wzdłuż brzegu natomiast przynajmniej dwadzieścia pięć kilometrów. Gaby niezbyt dobrze znała ten region, nie pamiętała, czy rzeczywiście plaża na całej linii da się przebyć. Sądziła, że pomiędzy skałami na północy jest przejście, ale również i tego nie była pewna. I do tego jeszcze ta burza. Jeśli pójdą plażą, wiatr może być bardzo dokuczliwy. Z kolei gdy pójdą na przełaj, będą się musieli męczyć na błotnistych, śliskich ścieżkach, i to w mroku lasu.
Poczekała kilka godzin, licząc na to, że burza osłabnie, naradziła się z Cirocco, która nie powiedziała jej nic, czego by nie wiedziała, a potem zarządziła zwijanie obozu i nakazała Psałterium, by ruszał na przełaj.