Выбрать главу

Tym razem miał się rozpocząć sto dwadzieścia obrotów od pierwszego spotkania z miejscowymi tytaniami, tak aby miały czas się zebrać. Wcześnie rozbijali obóz i późno wstawali. Robin czuła się coraz lepiej w śpiworze. Przestała zwracać uwagę na tysiące odgłosów życia na Gai i polubiła nawet szmer wody, kiedy odprężona czekała na sen. W końcu nie był znowu tak bardzo odmienny od szumu wentylacji, który słyszała całe życie.

Nie zdarzyły się już żadne wypadki z jedzeniem, nie było również wizyt nieznanych istot. Na jednym z biwaków jednak, kiedy Robin czuła szczególnie dotkliwą nudę, namówiła Chrisa na polowanie z zasadzki. Sądziła, jak się okazało słusznie, że nie będzie podawał w wątpliwość jej twierdzenia, że tytanie potrzebują parę bekasów do wieczornego posiłku. Sądziła również, że sprawdzona metoda łapania bekasów nie wyda mu się dziwna. Zresztą co na Gai nie było dziwne?

Zabrała go więc dość daleko od obozu i pokazała, jak się trzyma sak, ostrzegając go, że powinien go zawiązać, kiedy małe bestie będą już w środku, a potem zeszła z niewysokiego wzgórza, by je wypłoszyć z podszycia.

Trochę gryzło ją sumienie. Był tak łatwowierny, że znaczna część radości z kawału gdzieś się ulotniła. Zastanawiała się również, zresztą nie po raz pierwszy, czy było to etyczne płatać figle towarzyszom podróży zgodnie uważanej za niebezpieczne przedsięwzięcie. Kłopot polegał na tym, że jak na razie nie bardzo było widać te niebezpieczeństwa, a poza tym doszła do wniosku, że i tak nie jest w stanie się powstrzymać.

Stał tam blisko dwie godziny. Już się zbierała, żeby go sprowadzić z powrotem do obozu, kiedy pojawił się sam. Wszyscy siedzieli wokół ogniska i kończyli właśnie kolejny znakomity posiłek. Usiadł i sięgnął po miskę, a Gaby i Cirocco spojrzały nań ze zdziwieniem.

— Myślałam, że jesteś w swoim namiocie — powiedziała Cirocco.

— Ja też — dodała Gaby, a potem popatrzyła z namysłem na Robin. — Ale kiedy teraz sobie to przypominam.

Robin wcale tego nie powiedziała. Po prostu sprawiła, że byłam przekonana, że tam jesteś.

— Przepraszam — powiedziała Robin, adresując to do Chrisa.

Wzruszył ramionami i zdobył się na uśmiech.

— Udało ci się mnie nabrać. Pamiętam, co powiedziałaś. To o wiedźmach, które potrafią docenić łgarstwo. — Ucieszyła się, widząc, że nie jest rozgoryczony. Oczywiście, był zmartwiony, ale najwidoczniej ludzie z Ziemi, tak samo jak wiedźmy, czuli się zobowiązani nie okazywać złości. W każdym razie Chris tak reagował.

Historia wyszła na jaw stopniowo, bo Robin nie za bardzo miała się czym szczycić, a i Chris nie palił się, by przyznać się do swej łatwowierności. W miarę rozwoju opowieści Obój poszukała wzrokiem spojrzenia Robin i mrugnęła ostrzegawczo. Tytania uważnie obserwowała Cirocco. Nagle dała znak, a Robin przesadziła kamień, na którym siedziała, i rzuciła się do ucieczki.

— Olbrzymi kurczak! — ryknęła Cirocco. — Olbrzymi kurczak? Dam ja ci kurczaka, że nie usiądziesz przez miesiąc.

Cirocco miała dłuższe nogi, ale Robin była za to szybsza. Nigdy nie udało się sprawdzić, czy Czarodziejka faktycznie by ją dognała, bo w pościg rzucili się wszyscy. Wkrótce osaczono Robin, która śmiała się histerycznie. Mimo bohaterskiej obrony bez trudu wrzucili ją do rzeki.

Nazajutrz zabrali autostopowicza. Był to pierwszy człowiek, jakiego spotkali od chwili opuszczenia Hyperionu. Niewysoki, nagi mężczyzna z rozwianą czarną brodą stał na brzegu rzeki. Kiedy się zbliżyli, pozdrowił ich i podpłynął do łodzi Cirocco, a po uzyskaniu zgody przelazł przez burtę. Chris tak manewrował łodzią, by lepiej przyjrzeć się przybyszowi. Nieco obwisła, blada zniszczona skóra wskazywała na wiek ponad sześćdziesięciu lat. Mówił slangową wersją angielskiego z silnym akcentem śpiewnego języka tytanii. Zaprosił ich, by zjedli w jego siedzibie, na co Cirocco przystała w imieniu grupy.

Miejsce nazywało się Brazelton. Było tu kilka kopuł, stojących wśród pól uprawnych. Kiedy dobili do brzegu, Chris dostrzegł nagiego mężczyznę, który prowadził pług ciągnięty przez zaprzęg tytanii.

Osada liczyła około dwudziestu mieszkańców. Ich nagość wynikała z wymogów religii. Brodę mieli zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Na Ziemi zarost u kobiet był przejściową modą, która pojawiła się kilkakrotnie w XXI wieku. Teraz była to już rzadkość, widząc jednak brodatą kobietę, Chris przypomniał sobie dzieciństwo i matkę ze schludną capią bródką. Nawet mu się to podobało.

Gaby niewiele wiedziała o osadzie za wyjątkiem tego, że grupa uprawiała kazirodztwo. Człowiek, którego wzięli na pokład, nazywał się Dziadek i nie był to bynajmniej pseudonim. Inni nosili imiona w stylu Matka 2 czy Syn 3. Była też Wielka Babka, nie widać było natomiast jej męskiego odpowiednika. Kiedy rodziło się dziecko, wszyscy zmieniali swoje imiona.

Robin uznała cały ten układ za bardzo dziwny. Chris podsłuchał jej rozmowę z Gaby na ten temat.

— Zgoda — powiedziała Gaby. — Nie są jednak bardziej pomyleni niż cała masa innych małych grup wygnańców rozrzuconych po całej Gai. Tobie w szczególności wypadałoby też pamiętać, że z początku i twój Konwent mógł wyglądać na zdrowe wariactwo. Do licha, pewnie jeszcze i dziś budzi zdziwienie, jeśli zapytać o niego kogoś na Ziemi. Wasze matki ruszyły do Punktu Sargassowego; teraz takie grupy odchyleńców, jeżeli są dostatecznie małe, by uzyskać zezwolenie Gai, lądują tutaj.

Grupa była dziwna nie tylko ze względu na oryginalne obyczaje. Byli tu również osobnicy sami w sobie niezwykli. Chris po raz pierwszy miał okazję ujrzeć mieszańca człowieka i tytanii. Jedna z kobiet, która poza tym niczym szczególnym się nie wyróżniała, miała długie uszy tytanii oraz nagi ogon, sięgający jej do kolan. Były też duże tytanie z ludzkimi nogami, zakończonymi normalną stopą. W tym czasie tak się już przyzwyczaił do nóg tytanii, że ta nowa wersja wydawała mu się jakimś kalectwem.

Podzielił się tymi wrażeniami z Cirocco, nie był jednak dostatecznie biegły w genetyce, by zrozumieć wywód, którym go uraczyła. Podejrzewali zresztą, że sama Czarodziejka pokrywa uczonym frazesem własną niewiedzę. Faktem było jednak, że Gaja nigdy nie pozwoliła ludziom na badanie materiału genetycznego tytanii, nigdy też żaden mieszaniec nie opuścił Gai. Skrzyżowanie dwóch tak odmiennych gatunków było nadal niewyjaśnioną zagadką.

Inglesina była płaską wyspą o długości ośmiu kilometrów i szerokości trzech kilometrów. Była położona na wschodnim obrzeżu Kriosa, blisko Fojbe, Morza Zmierzchu. Pośrodku znajdował się doskonały krąg o średnicy dwóch kilometrów ze starannie pielęgnowanych drzew. Cały obszar na zewnątrz tego kręgu był szczelnie zastawiony namiotami uczestników karnawału.

Na wyspę można było się dostać przez jeden z sześciu drewnianych mostów, które teraz przystrojone były wstążkami i chorągiewkami. Na południe i na północ ciągnęły się przystanie, do których przycumowano szeroko pokładowe barki tytanii. Obok były plaże, gdzie mogły dobijać mniejsze łódki, od których roiło się na całej szerokości rzeki. Miejscowe tytanie spędzały na wodzie o wiele więcej czasu niż ich hyperiońscy pobratymcy.

Goście mieli tu zostać dwa tradycyjne hektoobroty — dziewięć ziemskich dni. Valiha rozbiła dla Chrisa namiot zaraz za zwiewną białą tkaniną przygotowaną dla Czarodziejki, a namioty Robin i Gaby wyrosły tuż obok. Chris przeszedł się, żeby odetchnąć świątecznym nastrojem.