Выбрать главу

Kiedy wysunęła głowę ponad powierzchnię i otworzyła oczy, ujrzała, że Obój też tkwi w wodzie po pas, stojąc na dnie rzeki. Przeciągnęła czółno na względnie spokojną wodę bliżej brzegu, a potem wdrapała się na skalną półkę, unosząc w górę rufę łodzi.

— Wszystko w porządku? — zawołała, a Robin zmusiła się do kiwnięcia głową. Kiedy podniosła wzrok, ujrzała Gaby i Psałterium.

Po dokonaniu przeglądu sprzętu i naradzie prowadzonej krzykiem zdecydowały, że łódka zostanie spuszczona w dół progu. Na szczęście, bo druga byłaby niebezpiecznie przeciążona z dwiema tytaniami i dwojgiem ludzi. Robin miała jechać z Gaby, a Obój miała sprowadzić uszkodzoną łódź w dół rzeki. Robin nie sprzeczała się, ale weszła do łodzi Gaby z uczuciem klęski.

— Nie mogę tego naprawić — powiedziała Obój po obejrzeniu połamanych wręg czółna. — Musimy zdjąć chociaż powłokę i poczekać, aż znajdziemy następną kępę drzew.

— Robin może jechać ze mną i Valihą — zaproponował Chris.

Robin zawahała się przez chwilę, a potem kiwnęła głową.

Wylądowali na szerokiej błotnistej mieliźnie u zbiegu Ophionu i rzeki Arges, blisko centrum Fojbe. Ląd był pogrążony w ciemności, tylko gdzieniegdzie widać było pajęczynę drzew, srebrzącą się i prześwitującą w blasku księżyca. W istocie było tutaj trochę jaśniej niż na Rei, a to za sprawą Morza Zmierzchu, którego część była skąpana w blasku słońca. Lepiej odbijało ono światło niż tereny, wznoszące się po obu stronach Noxu. Sam kraj był jednak znacznie bardziej ponury. Rea była przynajmniej pofałdowana, podczas gdy centrum Fojbe pokrywało bagno.

Robin pomyślała, że trudno wyobrazić sobie bardziej odpychający krajobraz. Stała w błocie po kostki i przyglądała się pejzażowi, który musiał być rajem dla węgorzy czy żab. Jakże tęskniła do spienionych wodospadów! Była przemoczona do suchej nitki, bez perspektyw na rychłe wysuszenie. Wcale nie pomagała jej myśl o tym, że gdyby to nie ona płynęła na dziobie czółna, do wypadku pewnie by nie doszło. Znowu zastanawiała się, co tu właściwie robi.

Nie tylko jej się tutaj nie podobało. Nasu nieustannie wiła się w torbie, którą zawiesiła pod pachą. Kiepsko znosiła podróż. Robin wiedziała, że powinna była zostawić demona w Konwencie. Tak zresztą zamierzała zrobić, ale w ostatniej chwili nie była w stanie się z nim rozstać. Kiedy rozluźniła sznurek, Nasu wystawiła głowę i wysunęła język, badając miejscowe zapachy. Szybko schowała się z powrotem, kiedy stwierdziła, że na zewnątrz jest równie zimno i mokro jak w torbie.

Obój i Psałterium rozmontowywali uszkodzone czółno, przenosząc jego ładunek do trzech pozostałych. Trochę dalej reszta ekipy stała na czymś, co mogło tu uchodzić za wzniesienie, co oznaczało, że woda sięgała im prawie do stóp. Cirocco siedziała na kamieniu, zwrócona w stronę centralnego kabla Fojbe, który wyrastał nad nimi ciemnym ogromem; reszta grupy spoglądała ku północy. Robin nie dostrzegała tam niczego godnego uwagi, ale poczłapała przez błoto, by do nich dołączyć.

— Jest coś ciekawego? — spytała.

— Jeszcze nie wiem — powiedział Chris. — Czekam na Piszczałkę, żeby się do tego dostać.

Piszczałka uparcie udeptywał grunt.

— Może nie powinienem tego mówić — powiedział.

— Na pewno nie powinieneś — zgodziła się Valiha, patrząc nań groźnie. Piszczałka zawzięcie robił swoje.

— No cóż, jesteś tu po to, żeby znaleźć sposób na wykazanie się swoim bohaterstwem przed Gają. Po prostu pomyślałem, że powinienem wskazywać ci sposobności. Możesz skorzystać albo nie.

— Raczej nie — powiedziała Robin. Popatrzyła na Chrisa. — Nie mówisz poważnie, prawda?

— Naprawdę nie wiem — przyznał się. — Poszedłem, ponieważ Gaby powiedziała, że lepsze to niż siedzieć i czekać, aż cię okazja sama złapie, i wydawało mi się to sensowne. Nigdy naprawdę nie podjąłem decyzji, że odrzucam reguły Gai. Jestem tu, nie mogę więc ich tak zupełnie odrzucać. Przyznaję jednak, że niewiele dotąd myślałem o starcie na własną rękę.

— I bardzo dobrze — powiedziała Valiha.

— Tak czy owak, powinienem dowiedzieć się, co tam jest. Robin parsknęła, ale i ona była ciekawa.

— Ta góra — powiedział Piszczałka. Robin dostrzegła w oddali stożkowaty czarny kształt. — Jest blisko północnego skraju — ciągnął. — To zły teren, pod każdym względem, prawie pozbawiony życia. Nigdy tam nie byłem. Wiem tylko, że żyje tam Kong.

— Co to znaczy Kong? — spytał Chris.

— Olbrzymia małpa — powiedziała Gaby, która dołączyła do nich. — Jeszcze coś? Ruszamy, ludzie. Czółna gotowe.

— Chwileczkę — powiedział Chris. — Chcę coś więcej usłyszeć.

— A o czym tu opowiadać? Siedzi tam… — Popatrzyła na niego podejrzliwie. — Ejże, nie myślisz chyba, że… No dobrze. Chodź no tu, Chris, opowiem ci o Kongu. — Odprowadziła go kilka metrów na bok, popatrując na Cirocco. Robin poszła za nimi, a tytanie zostały. Gaby opowiadała przyciszonym głosem.

— Rocky nie lubi słuchać o Kongu — powiedziała i skrzywiła się. — Właściwie trudno jej się dziwić. Kong jest stworzeniem „jednorazowym” i ma około stu lat. Trochę przypomina smoki, o których ci opowiadała Gaja: każdy inny, brak możliwości rozmnażania się. Kiedy Gaja je stwarza, wynurzają się po prostu z ziemi, żyją tyle lat, na ile są zaprogramowane, przeważnie dość długo, a potem umierają. Pomysł Konga został zaczerpnięty z filmu, podobnie jak gigantyczny robak żyjący w piaskach Mnemozyny. Jest tu kilka podobnych stworów. Oczywiście ciągną do nich pielgrzymi. Strach pomyśleć, ilu ludzi zatłukła już ta małpa. Sam jest niezniszczalny, chyba żeby strzelić weń z działa wielkości drzewa lub podłożyć pod niego górę dynamitu. Wierzcie mi, już wielu ludzi próbowało go zabić.

— Musi być sposób — powiedział Chris. Gaby wzruszyła ramionami.

— Myślę, że na wszystko jest sposób, jeśli tylko wystarczająco długo próbować. Mimo wszystko jednak nie sądzę, byś ty był na to przygotowany. Wiem na pewno, że ja się na to nie piszę. Daj spokój, Chris. Są prostsze sposoby na samobójstwo.

— Dlaczego Cirocco się go lęka? — spytała Robin. — A może zresztą słowo „lęk” jest tu nie na miejscu?

— To jest jak najwłaściwsze słowo — powiedziała Gaby prawie szeptem. — Kong zjada wszystko, co się rusza. Jedynym wyjątkiem jest Czarodziejka. Gaja wbudowała mu swoisty tropizm. Wyczuwa ją na sto kilometrów i tylko jej zapach może go sprowadzić z jego góry. Nie sądzę, żeby to można było nazwać miłością, choć na pewno jest to silny zew. Będzie za nią szedł aż do skraju strefy mroku. Cokolwiek można by powiedzieć o Gai, trzeba przyznać, że zwykle pozostawia jakąś furtkę, a więc w tym przypadku wbudowała Kongowi światłowstręt, podobnie jak piaskowemu robakowi uczulenie na chłód. Nie pójdzie za nią na Tetydę czy Kriosa.

Gdyby jednak wiał wiatr z południa, nie byłoby nas teraz na Fojbe. Rocky przechodzi, jeśli tylko może, blisko południowego skraju, kiedy już w ogóle musi odwiedzić Fojbe, ponieważ jeśli Kong ją wyczuje, pojawi się w te pędy. Jeśli ją złapie, zabierze ją na swoją górę. Raz już się tak zdarzyło, mniej więcej przed pięćdziesięciu laty. Dopiero po sześciu miesiącach udało jej się uwolnić.

— A co z nią zrobił? — spytała Robin.

— Nie chciała powiedzieć. — Gaby uniosła brwi i przyjrzała im się po kolei, a potem odwróciła się i odeszła.

Robin popatrzyła znowu w stronę góry, Chris poszedł w jej ślady.