Zostali tam przez dziesięć obrotów, czekając, by ciało odpłynęło. Nie mieli nic do roboty, nie mieli również ochoty na rozmowę. Tytanie łkały, śpiewając cicho. Kiedy Chris poprosił Cirocco, by przetłumaczyła mu te pieśni, odparła, że wszystkie dotyczyły Psałterium.
— To nie są jakieś szczególnie smutne pieśni — powiedziała. — Żadna z tych trzech tytanii właściwie nie była blisko związana z Psałterium. Ale tu nawet najlepsi przyjaciele nie są opłakiwani na naszą modłę. Pamiętaj, że dla nich po prostu go już nie ma. Nie istnieje. Ale kiedyś istniał i jeżeli ma żyć w jakimkolwiek sensie, to na pewno w pieśniach. Śpiewają więc o tym, kim był dla nich. Śpiewają o tym, co sprawiało, że był kimś dobrym. Nie jest to tak znowu bardzo odmienne od tego, co my robimy, za wyjątkiem wiary w życie pozagrobowe. Myślę, że dlatego właśnie jest to dla nich jeszcze ważniejsze.
— A ja jestem ateistą — powiedział Chris.
— Ja również. Ale to co innego. Oboje musieliśmy odrzucić koncepcję życia po śmierci, nawet jeśli nie byliśmy wychowani w wierze w nie, ponieważ wszystkie cywilizacje ludzkie pogrążyły się w tej idei. Napotykasz ją wszędzie, dokąd się nie zwrócisz. Myślę więc, że gdzieś w zakamarku naszych umysłów, choćbyśmy się nie wiem jak zapierali — tkwi jakaś cząstka nas, która żywi się nadzieją, że jednak jesteśmy w błędzie, albo zgoła jest pewna, że takie rozumowanie jest błędne. Nawet ateiści doznają wrażeń pozacielesnych, kiedy umierają i z powrotem są przywracani życiu. W twojej duszy też tkwi to gdzieś głęboko, a w ich po prostu nie istnieje. Właśnie dlatego zadziwia mnie, że są one tak pogodnym gatunkiem. Ciekawe, czy Gaja i to w nie wbudowała, czy też to ich własny wynalazek. Nie będę jej pytać, ponieważ tak naprawdę wcale nie chcę wiedzieć. Wolę myśleć, że to ich szczególny talent pozwala im wznieść się ponad daremność tego wszystkiego, kochać życie tak mocno i nic więcej od niej nie żądać.
Chris nigdy nie myślał o korzyściach z „przyzwoitego pochówku”. Nie mógł się powstrzymać, by nie myśleć na swój ludzki sposób o ciele jako o osobie. Ten związek kazał ludziom zamykać umarłych w skrzyniach, by nie dobrały się do nich robaki, albo spalać ich i usuwać w ten sposób wszelką możliwość dalszej grabieży.
Pochówek w rzece ma w sobie pewną sielską poetyczność, ale Ophion nie przejmował się wcale zachowaniem przyzwoitości wobec śmierci. Rzeka wyrzuciła Psałterium na mulistą łachę o trzy kilometry dalej w dół rzeki. Kiedy przepływali obok jego okaleczonego ciała, tytanie nawet nań nie spojrzały. Chris nie mógł się powstrzymać. Widok ciała rojącego się od rozmaitych padlinożerców jeszcze długo w nocy nie dawał mu spać.
28. Triana
Na mapach Gai sześć nocnych regionów najczęściej było oznaczonych ciemnym kolorem dla podkreślenia, że nigdy nie oświetla ich słońce. Dzięki temu o wiele wyraźniej odcinały się od nich strefy dnia. Tetyda była zwykle przedstawiana na żółto albo jasnobrązowo dla zaznaczenia, iż jest to region pustynny. Sprawiało to, że niekiedy podróżnicy byli przekonani, iż pustynia zaczyna się w strefie zmierzchu pomiędzy Fojbe i Tetydą. W rzeczywistości jednak było inaczej. Twarda naga skała i ruchome piaski ciągnęły się na północ i południe oraz na zachód aż w rejon centralnych kabli.
Ophion płynął na wschód poprzez środkową część wschodniej Fojbe, żłobiąc stukilometrową trasę znaną jako Kanion Pomieszania. Jak sama nazwa wskazywała, na Gai spotykało się kilka formacji geologicznych. Kanion istniał, ponieważ Gaja tego chciała; przez te trzy miliony lat woda nie wcięłaby się na taką głębokość. Była to dość udana imitacja, przypominająca niektóre fragmenty Wielkiego Kanionu w Arizonie. Powodu, dla którego Gaja zdecydowała się na imitację takiej geologii, nikt nie znał.
Płynąc z biegiem rzeki, Robin miała szansę stanąć wreszcie na szczycie kanionu i spojrzeć w dół na drogę, którą przybyła. Podobnie jak i na Rei umożliwiały to pompy podnoszące wody rzeki. W dwóch miejscach przenosili łodzie w trudnym terenie, co dało Robin możliwość doskonalenia jej alpinistycznych umiejętności. Autostrada zbudowana kiedyś przez Gaby biegła przez płaskowyż rozciągający się ku północy, jednak korzystanie z niej zbytnio by ich naraziło na ataki wyjących bomb. Zatem mimo iż pokonywanie urwiska kosztowało ich sporo sił, błogosławili osłonę, którą dawało przed powietrznym napastnikiem.
Wyjście z kanionu zajęło im w sumie trzy hektoobroty. Tak wolno jeszcze się dotąd nie poruszali. Nie znajdowali również w okolicy świeżych owoców, które były najsmaczniejszym składnikiem ich posiłków. Żywili się suchym prowiantem z juków niesionych przez tytanie. Od czasu do czasu jednak udawało im się coś upolować. W pewnym momencie, kiedy znaleźli się na płaskowyżu obfitującym w małe, pokryte łuskami dziesięcionogi, tytanie ubiły ich ponad setkę i całe trzy dni strawiły na wędzeniu ich w dymie z dodatkiem ziół i korzeni.
Robin czuła się mocna jak nigdy dotąd. Ze zdziwieniem przekonała się, że surowe warunki życia odpowiadają jej. Wcześnie się budziła, dużo jadła i zasypiała snem sprawiedliwego przy końcu dnia. Gdyby nie śmierć Psałterium, mogłaby się właściwie czuć szczęśliwa. Było to uczucie, którego od dawna już nie doświadczała.
Niesamowicie dziwny i zaskakujący był widok Ophionu kończącego swój bieg na krawędzi dnia, ale tak właśnie było. Jego wschodnie zakończenie uchodziło do małego, ciemnego jeziora znanego jako Triana. Jak dotychczas rzeka towarzyszyła im cały czas, odchodzili od niej tylko po to, by ominąć pompy. Nawet Nox i Morze Zmierzchu można było uznać po prostu za rozszerzenie rzeki. Koniec biegu rzeki Robin odbierała jako złą wróżbę.
Widok, jaki otworzył się przed nimi, kiedy wyprowadzili swoją okrojoną flotyllę na brzeg Triany, był znacznie gorszy od przewidywań. To było po prostu cmentarzysko. Biały piasek plaży zaścielały szczątki miliarda stworzeń; kości tworzyły zamarłe fale i wydmy, gdzieniegdzie urastając do wymiarów klekoczącej Golgoty. Kiedy dobili do brzegu, stanęli w cieniu pojedynczej kości o wysokości ośmiu metrów, a pod stopami chrzęściły im żebra stworzeń mniejszych niż mysz.
Wyglądało to jak miejsce, w którym wszystko dobiega swego kresu. Robin, która nie uważała się za przesądną, nie mogła się otrząsnąć ze złych przeczuć. Rzadko zauważała blade światło Gai. Wszyscy mówili, że na obręczy panuje wieczne popołudnie, zresztą Robin mogła sobie spokojnie wyobrazić, że jest to poranek. Nie tu jednak. Brzegi Triany zostały zamrożone w jednej chwili na krótko przed końcem czasu. Góry kości wyznaczały horyzont śmierci w ogromnej brunatnej pustyni Tetydy.
Przypomniała sobie, że Gaby mówiła coś o Ophionie jako o szambie. Patrząc na to, zdawała się znajdować potwierdzenie tego zdania. Wszyscy umarli z wielkiego pierścienia kończyli na brzegach jeziora. Już miała coś powiedzieć do Gaby, ale w porę się rozmyśliła. Pewnie i Psałterium tutaj skończy.
— Źle się czujesz, Robin?
Podniosła głowę i spojrzała w twarz Czarodziejki. Otrząsnęła się, by pozbyć się uczucia melancholii, które nią owładnęło. Nie na wiele się to zdało. Cirocco położyła jej rękę na ramieniu i poprowadziła ją plażą. Jeszcze przed kilkoma tygodniami Robin strząsnęłaby dłoń Rocky, teraz jednak była jej wdzięczna. Piasek był tak drobny jak cukier puder, a stopy wyczuwały przyjemne ciepło.
— Nie poddawaj się pierwszemu wrażeniu — powiedziała Cirocco. — To nie jest to, na co wygląda.