— Nie, powinnaś tylko…
— Tak — oświadczyła Valiha z typową dla tytanii szczerością w sprawie śmierci. — Szanse są raczej niewielkie.
Gaby zdławiła chrapliwy szloch.
— Nie chcę umierać — jęknęła. Ponownie usiłowała usiąść. Walczyła z nimi, czerpiąc energię z histerycznej siły. — Jeszcze nie jestem gotowa. Proszę, nie pozwólcie mi umrzeć, nie chcę umrzeć, ja… nie chcę… nie pozwólcie mi umrzeć! — Nagle przestała im się opierać i bezsilnie opadła na posłanie. Długo płakała gorzko, tak długo, że kiedy znowu usiłowała się odezwać, mówiła urywanymi słowami, ledwie dającymi się zrozumieć. Robin przyłożyła ucho do ust Gaby.
— Ja nie chcę… umierać — powtórzyła Gaby. A po dłuższej chwili, kiedy Robin miała nadzieję, że już śpi, wyszeptała: — Nie wiedziałam, że to może aż tak boleć.
W końcu jednak zapadła w nieświadomość.
Odezwała się ponownie po jakichś ośmiu godzinach. A może po szesnastu. Robin nawet nie próbowała liczyć. Żadne z nich nie spodziewało się, że Gaby będzie żyła jeszcze tak długo.
Przez następne kilka godzin opowiedziała im całą historię do końca. Siły uciekały z niej w zastraszającym tempie; ledwie była w stanie unieść głowę, by upić łyk wody, której potrzebowała coraz częściej, aby w ogóle móc cokolwiek powiedzieć. Popalone płuca pracowały urywanym rytmem, oddech rzęził. Co chwila opadały ją majaki. Rozmawiała ze swoją matką i innymi ludźmi, którzy najprawdopodobniej od dawna już nie żyli; wzywała nawet Cirocco. Wciąż jednak wracała do opowieści o swej bluźnierczej krucjacie, o swej prometejskiej, od początku skazanej na porażkę misji przeciwko despotycznej władzy, która zdominowała jej własne życie i życie jej najbliższych.
Skarżyła się na sprawy wielkie i małe, często na zwykłe drobiazgi, krzywdy niewielkiej skali, które dla niej znaczyły więcej niż śmiertelne grzechy. Mówiła o prawie heroicznej próbie i o tym, jak z każdym rokiem czuła coraz to większe obrzydzenie, gdy oglądała nieszczęśliwych ludzi, zmuszanych, by walczyli i umierali, gdyż trzeba było dostarczyć rozrywki Bogu, któremu znudziły się pośledniejsze pasje. Drobiazgowo opisała okrutny żart uczyniony Czarodziejce i tytaniom, wymieniła po kolei wszystkie makabryczne zabawki Gai: długą i haniebną listę, ukoronowanie której stanowiły bomby.
Aż wreszcie któregoś razu odważyła się zakwestionować to wszystko. Nieuchronną konsekwencją musiało być poszukiwanie alternatywy. Z początku nie mogła powiedzieć o tym nikomu, nawet Cirocco. Później, kiedy przy jakiejś okazji Cirocco oburzała się na machinacje Gai, ostrożnie próbowała podzielić się z nią swoimi myślami, ale nie spotkała się ze zrozumieniem i przez następne pięć lat nie wracała do tej sprawy. Stopniowo jednak Cirocco musiała dojść do tych samych wniosków. Najpierw był to zwykły problem teoretyczny: czy ktokolwiek lub cokolwiek może zająć miejsce Gai? A jeżeli tak, to co wtedy? Żaden z ziemskich komputerów nie był dostatecznie duży ani wystarczająco złożony. Wszystkie inne rozwiązania również były niezadowalające. W końcu na liście potencjalnych sukcesorów niebiańskiego tronu pozostało jedynie jedenaście mózgów regionalnych Gai.
Przez jakiś czas Cirocco była skłonna zostawić całą sprawę na tym etapie. Wydawało się możliwe, że któryś z nich, ewentualnie kilka, będzie mógł przejąć funkcje Gai w razie jej śmierci. Każdej z tych możliwości towarzyszyły tysiące problemów, ale przynajmniej były to problemy możliwe do rozwiązania. Dalej Cirocco nie odważyła się posunąć. Gaby nie uważała tego za objaw tchórzostwa, zwłaszcza, że był to okres najgorszego alkoholizmu Cirocco, tyle tylko, że nie w tym tkwił największy problem. Z wszystkich ich dyskusji wynikała jasno konieczność unicestwienia Gai. Ktoś jednak musiał wykonać całą brudną robotę. Ale to właściwie nie był problem. Z doświadczenia wiedziała, że świat jest pełen głupich bohaterów i zdawała sobie sprawę, że sama też do nich należy. Cirocco nie była inna. To one obydwie zniszczą Gaję.
Wyniknął jednak problem, który zdawał się nie posiadać rozwiązania.
W jaki sposób mają tego dokonać?
— To mnie zupełnie dobiło — wyznała Gaby. — W tym punkcie cała sprawa stanęła i nie wracałyśmy do niej przez dobre siedem lub osiem lat. Rocky łatwo o wszystkim zapomniała, ale ja nie potrafiłam. Cały czas dręczyło mnie sumienie, czułam, że coś muszę zrobić. Do głowy przychodziło mi tylko jedno… Powiem wam, bo to chyba odpowiednia chwila na szczerą spowiedź. Doszłam w końcu do wniosku, że mnie samej na to nie stać. Tylko Cirocco mogłaby to zrobić. Ja zaś musiałam podpowiedzieć jej ten pomysł, sprawić, by uznała go za realny. Przez kilka lat dręczyłam ją, żeby cokolwiek zrobiła, z takim skutkiem, że prawie nie chciała ze mną rozmawiać, bo byłam taka nudna. W końcu jednak udało mi się poruszyć jej sumienie, bo ona też miała już dosyć tego wszystkiego, o czym wam opowiadałam. Ostatecznie, dała się przekonać.
Wykorzystałyśmy was wszystkich. Uprzedziłam, że to jest spowiedź, czy nie tak? Sądziłyśmy, że nie narażamy was na większe niebezpieczeństwa niż te, które i tak na was czyhały. Myliłyśmy się. Byłoby wam łatwiej, gdybyście się zajmowali własnymi sprawami. Bowiem Gaja wyczuła coś albo też może zwyczajnie stwierdziła, że sobie już nie życzy mojej samodzielności. Być może nie mogła znieść myśli, że jest ktoś, kto jest od niej zupełnie niezależny. Wprawdzie musiałam się odmładzać, ale wierzcie mi albo nie: powiedziałam jej, że jestem gotowa z tego zrezygnować. Jestem przekonana, że mogłabym się zestarzeć i umrzeć z godnością. Nigdy nie dowiem się tego na pewno, ale takiej śmierci się nie bałam.
Tak więc Rocky zaczęła prowadzić negocjacje z kolejnymi mózgami, ani słowem jednak nie wspominając o ewentualnej rewolucji. Musiałaby być zupełnie szalona, żeby otwarcie proponować im głowę Boga na srebrnym półmisku. Ona tylko badała nastroje, szukając czegoś, co mogłybyśmy wykorzystać. Połowę mózgów od razu wyeliminowałyśmy, ale postanowiłyśmy się spotkać z wszystkimi. Dzięki temu udało się wmówić Gai, że to tylko badanie nastrojów, słuchanie tego, co w trawie piszczy. — Usiłowała się zaśmiać, ale z jej gardła wydobył się tylko suchy kaszel. — Gaja jest jedynym miejscem, gdzie można to robić w sensie dosłownym.
Nie wiem, jak miał wyglądać następny etap. Nie miałyśmy szczęścia. Rea jest donosicielem, a Krios lizusem, chociaż nieoczekiwanie zrobił kilka uwag… Zresztą, nieważne. Przedsięwzięcie upadło, a my przegrałyśmy. Dlaczego, do diabła, nie pozwoliłam jej pominąć Tetydę?
Oblizała wyschnięte wargi, ale nie przyjęła wody.
— Przyda wam się jeszcze. Czy teraz rozumiecie, że Rocky musi koniecznie to wiedzieć? Że odpowiedzialność ponosi Gene i że działał w myśl rozkazów Gai? Jeśli Gaja wie, co miałyśmy zamiar zrobić, to Rocky jest w niezłych tarapatach. Dlatego musi wszystko wiedzieć, by wymyślić, co teraz robić. Obiecajcie, że jej powiecie.
— Obiecujemy, Gaby — powiedziała Valiha.
Gaby znużonym ruchem skłoniła głowę na pierś i zamknęła oczy. Gdy po chwili otworzyła je znowu, widać w nich było zakłopotanie. Jej głos stał się prawie niesłyszalny.
— Wiecie — wyszeptała — tak naprawdę to żałuję tylko tego, że Rocky nie ma tu przy mnie. Chris, czy… nie. — Spojrzała na Robin, która ujęła ją za rękę. — Robin, kiedy ją zobaczysz, ucałuj ją ode mnie.
— Zrobię to.
Gaby znowu skinęła głową i natychmiast zasnęła. Wkrótce jej oddech zaczął się rwać i po chwili ustał. Kiedy Valiha usiłowała odnaleźć jej puls, nie usłyszała już nic.