Выбрать главу

— Zauważyłem, że mogłaś mówić — powiedział spokojnie. — Uznałem, że to dziwne. Okay?

— Okay — powiedziała i zamknęła oczy.

— Przedtem nie mogłaś — powiedział, gdy nadal milczała. — To znaczy innym razem. Tylko mamrotałaś.

— To dlatego, że ataki oddziałowują na mięśnie prążkowane, te które są podległe woli. Ja wtedy wiedziałam, że to nie jest atak. To było coś innego. — Czekała, aż on to nazwie, ponieważ wydawało jej się, że on ma prawo do formułowania oskarżeń, ale najwyraźniej wcale nie miał zamiaru.

— To był strach — wyznała w końcu.

— No niemożliwe! — powiedział. — Co ty nie powiesz. Spojrzała na niego chmurnie.

— Mnie to wcale nie śmieszy.

— Przepraszam. Zawsze sobie żartuję wtedy, kiedy nie trzeba. Świetnie, więc czego chcesz? Jestem zdumiony, wstydzę się za ciebie, nigdy nie podejrzewałem, że okażesz się takim tchórzem i czuję się upokorzony, bo myślałem, że poznałem idealną, nieustraszoną kobietę, a tu się okazało, że ty nią nie jesteś.

— A może byś się odpieprzył i zostawił mnie samą?

— Zgoda, tylko najpierw wysłuchasz diagnozy doświadczonego chirurga i psychologa amatora.

— Jeśli to będzie równie zabawne, jak ten ostatni tekst, to może jednak zachowasz to dla siebie?

— Aha! Zabolało!

— Idź sobie, proszę.

— Najpierw mnie do tego zmuś. Widzisz, jeszcze kilka dni temu wyprułabyś mi flaki, gdybym się odważył powiedzieć coś takiego, jak przed chwilą. Niepokoję się, gdy widzę, jak tak sobie leżysz i przyjmujesz wszystko spokojnie. Ktoś musi pomóc ci odzyskać poczucie własnej wartości i chyba tym kimś muszę być ja.

— Czy to jest twoja diagnoza?

— Raczej jej część. Nieuleczalny brak poczucia własnej wartości i strach przed strachem. Jesteś fobiofobikiem, Robin.

Sama nie wiedziała, czy chce jej się śmiać, czy płakać.

— Czy wreszcie dokończysz to, co masz do powiedzenia i zostawisz mnie w spokoju?

— Masz dziewiętnaście lat.

— Nigdy temu nie zaprzeczałam.

— Stwierdzam po prostu, że chociaż wydaje ci się, że jesteś twarda, nie miałaś w życiu zbyt wiele okazji, aby się sprawdzić. Weszłaś to Tetydy, myśląc, że nic nie jest w stanie cię przestraszyć, ale myliłaś się. Posiusiałaś się w majtki, oklapłaś i rozpłakałaś się, jak małe dziecko.

— Doceniam twoją delikatność.

— Najwyższy czas, by ktoś ci przytarł nosa. Prawie całe życie żyłaś ze swoimi atakami i dotąd nie nauczyłaś się na nie godzić.

— Nie poddaję się im.

— Jasne, że nie. Ale nie umiesz się przystosować. Ledwie się przyznajesz, że one występują. Stałaś na warcie przy bardzo ważnych urządzeniach na Konwencie i robiąc to, narażałaś cały świat i swoje siostry na niebezpieczeństwo.

— Skąd ty to… — Przyłożyła dłoń do ust i tak długo gryzła się w palec, dopóki z jej twarzy nie zniknął rumieniec wstydu.

— Mówisz przez sen — wyjaśnił. — Robin, epileptykom nie pozwala się prowadzić samolotu. To nie fair wobec ludzi, na których taki samolot może spaść.

Westchnęła i pokiwała głową.

— Nie będę się z tobą sprzeczać. Ale co to ma wspólnego z tym, co się wydarzyło na pustyni?

— Moim zdaniem wszystko. Odkryłaś w sobie coś nieprzyjemnego. Przestraszyłaś się i to cię sparaliżowało. I podchodzisz do tego tak samo, jak do swoich ataków, czyli jakby ich wcale nie było. Nie, cofam to. Kiedyś odcięłaś sobie palec. Co teraz sobie odetniesz? Gdybyś była mężczyzną, miałbym dość ponurą propozycję, ale nie wiem doprawdy, który z kobiecych członków ma równie heroiczne znaczenie. Masz jakieś pomysły? Uczę się właśnie chirurgii. Przydałoby mi się trochę praktyki.

Nie mogła ścierpieć jego słów, niczego bardziej nie pragnęła, jak tylko, by przestał mówić i wreszcie sobie poszedł. Daleko, jak najdalej. Gdzieś w jej wnętrzu wrzał ogromny gniew połączony z potwornym napięciem i była pewna, że jeśli on nie odejdzie jak najszybciej, to wulkan w jej wnętrzu eksploduje i wtedy ona go zabije. Nie była nawet w stanie na niego patrzeć.

— To co radziłbyś mi zrobić?

— Już powiedziałem. Pogódź się z tym. Uznaj, że to się stało i mimo iż nie przysparza ci to dumy, to może się jednak powtórzyć. Najwyraźniej chcesz udawać, że nic się nie stało, ale ci to nie wychodzi, więc tylko tak tu leżysz i nie umiesz nic zrobić. Przyznaj się sama przed sobą, że okazałaś się tchórzem w tym jednym przypadku, bo takie były okoliczności, i to będzie twój punkt wyjścia. Potem może jakoś wymyślisz, jak nie dopuścić, by to się powtórzyło. Albo zrozum, że zrobisz to samo następnym razem.

— Zawsze jest takie ryzyko.

Zmusiła się wreszcie, by na niego spojrzeć. Ku jej zdziwieniu, na widok jego twarzy wcale nie poczuła gniewu. Nie dostrzegła w niej szyderstwa. Wiedziała, że jeśli go poprosi, to on nigdy już nie powie o tym ani słowa i nie powtórzy nikomu. Z niewiadomego powodu to już przestało być takie ważne jak dotychczas.

— Ty bardzo wierzysz w godzenie się na różne rzeczy — powiedziała. — Ja bym wolała z nimi walczyć. To… przynosi większą satysfakcję. — Wzruszyła ramionami. — Tak jest łatwiej.

— Czasami.

— Łatwiej byłoby mi obciąć sobie jeszcze jeden palec, niż zrobić to, co mówisz.

— Z tym chyba również mogę się zgodzić.

— Przemyślę to. Czy teraz zostawisz mnie samą?

— Chyba nie. Niedługo będę nastawiał nogi Valihy. Teraz chwilę sobie poczytam i przygotuję narzędzia, a ty w międzyczasie zrób nam coś do zjedzenia. W plecaku Valihy jest jeszcze sporo zapasów. Po drugiej stronie tej skały jest woda. Zabierz lampę, ja zrobiłem sobie latarkę i to mi wystarczy.

Patrzyła na niego uparcie.

— To wszystko?

— Nie. Kiedy pójdziesz po wodę, rozejrzyj się, czy tam nie ma czegoś, co się nada do zrobienia łupków. Większość roślin, które tu widziałem jest niska i poskręcana, ale może jednak coś znajdziesz. Powiedzmy około pięciu czy sześciu palików metrowej długości.

Przetarła twarz. Miała ochotę zasnąć na kilka lat i raczej się nie obudzić.

— Paliki, woda, kolacja. Coś jeszcze?

— Tak. Jeśli znasz jakieś piosenki, to idź i jej pośpiewaj. Ona cierpi na potworne bóle i nie ma niczego, co mogłoby jej pomóc. Oszczędzam środki, żeby mieć jej co dać podczas operacji. — Już prawie ruszał, ale zatrzymał się. — I możesz się pomodlić do czegoś. W życiu nie robiłem nic takiego i jestem pewien, że zrobię to źle. Potwornie się boję.

Z jaką łatwością on to mówi — pomyślała.

— Pomogę ci.

37. Zachodni kraniec

Nasu uciekła na samym początku ich pobytu w jaskini. Chris nie był w stanie określić, kiedy to się dokładnie stało, czas stał się wielkością zupełnie irracjonalną.

Podczas poszukiwań Robin przeżyła piekło. Nie potrafiła się wyzbyć poczucia winy. Chris nie umiał ukoić jej bólu, bo wiedział, że ona ma rację. Gaja nie była odpowiednim miejscem dla anakondy. Nasu cierpiała prawdopodobnie bardziej niż inne stworzenia, zwinięta w torbie Robin i na krótko tylko uwalniana. Mimo iż miała przedtem złe przeczucia, Robin wypuściła ją, kiedy badała teren obozowiska. Skały były ciepłe i myślała, że jej demon nie odpełznie zanadto od światła niewielkiego ogniska. Chris miał pewne wątpliwości. Czuł, że Robin zabobonnie wierzy w inteligencję i lojalność węża, tylko dlatego, że uważa go za swojego demona, cokolwiek to nie oznaczało. Chris uważał, że trudno jest oczekiwać od węża aż tyle i Nasu udowodniła, że miał rację. Kiedy obudzili się któregoś ranka, anakondy już nie było.