Zastanawiał się niezobowiązująco, czy tego właśnie lekarstwa Gaja nie miała na myśli. Tu na dole szaleństwo nie miało znaczenia. Chris zupełnie na własną rękę znalazł drogę do sytuacji, w której był równie normalny i zdrowy jak każdy.
Valiha bez słowa przejęła obowiązek wycinania kalendarza po każdej jego „nocy”. Oprócz innych objawów to dodatkowo upewniło go, że istotnie owładają nim jego maniakalne stany.
Nie wiedział, co wtedy z nim się działo. Nie pytał o to Valihy, a ona nigdy o tym nie mówiła.
Rozmawiali za to o wszystkim innym. Codzienne prace nie zajmowały więcej niż „godzinę” i zostawało od dziewięciu do czterdziestu dziewięciu godzin, podczas których nie było nic innego do roboty oprócz rozmowy. Na początku opowiadali o sobie, ale wynik był taki, że tytania wkrótce nie miała już o czym mówić. Zapomniał, że jest tak niesamowicie młoda. Mimo że fizycznie była zupełnie dorosła, miała za sobą niezwykle skromne doświadczenia. Jednakże życiorys Chrisa nie był o wiele bogatszy, więc zaczęli poruszać inne tematy. Rozmawiali o swoich nadziejach i obawach, o filozofii tytanii i filozofii ludzi. Wymyślali gry i różne opowieści. Valiha okazała się miernym partnerem w grach, ale za to wspaniale opowiadała. Posiadała wyobraźnię i horyzonty zupełnie odmienne od ludzkich, dzięki czemu potrafiła go co jakiś czas zadziwić swą niepokojąco beztroską przenikliwością w stosunku do rzeczy, których nie powinna była rozumieć. Jak nigdy dotąd, zaczął pojmować, co to znaczy być prawie człowiekiem, a jednak nie człowiekiem. Ni stąd, ni zowąd pożałował wszystkich tych miliardów ludzi, którzy umarli, zanim doszło do nawiązania kontaktu z Gają i przez to nigdy nie mogli bliżej poznać tej niezwykle ujmującej rasy.
Cierpliwość Valihy go zdumiewała. On sam wariował, mimo że miał znacznie większą swobodę ruchów niż ona. Zaczynał rozumieć, dlaczego dobija się konie z połamanymi nogami: ich układ kostny nie dawał się leczyć. Nogi tytanii były znacznie giętsze od kończyn ziemskiego konia, ale i tak potwornie cierpiała. Przez połowę kiloobrotu mogła leżeć tylko na boku. Kiedy kości zaczęły się zrastać, próbowała siadać, ale nie mogła wytrzymać zbyt długo w tej pozycji, ponieważ jej usztywnione w łupkach nogi musiały być ułożone prosto.
Po raz pierwszy zrozumiał, jak bardzo ona cierpi, kiedy wspomniała mimochodem, że w szpitalu chore tytanie leżały w wyciągu, w którym ich zranione nogi zwisały w dół. Był zdumiony.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej? — zapytał.
— Nie sądziłam, że tak trzeba, bo…
— Końskie gadanie — powiedział i czekał, aż się uśmiechnie. Było to jego ulubione powiedzonko, przy pomocy którego zazwyczaj się z nią łagodnie droczył. Tym razem jednak nie uśmiechnęła się. — Chyba mógłbym sklecić coś takiego — powiedział. — Stałabyś na tylnych nogach, tak? Byłby to więc rodzaj pasa, który oplatałby twoje przednie nogi… Chyba bym potrafił to zrobić. — Czekał, ale wciąż nic nie mówiła. Nawet na niego nie spojrzała. — O co chodzi, Valiha?
— Nie chcę sprawiać kłopotów — powiedziała ledwie słyszalnie i zaczęła płakać.
Nigdy dotąd nie widział jej płaczącej. Był jednak strasznym idiotą, jeśli zakładał, że skoro ona nie płacze, to wszystko musi być w porządku. Podszedł do niej, a ona skwapliwie dała się objąć. Z początku pocieszanie kogoś tak wielkiego wychodziło mu trochę niezgrabnie i z pewnością nie ułatwiała tego pozycja, w jakiej leżała Valiha. Wkrótce jednak Chris się rozluźnił i tulił ją, uświadamiając sobie jednocześnie, że przez cały ten czas prosiła o tak niewiele, a on nie dał jej nawet tego.
— Nie przejmuj się — wyszeptał do podłużnej, cylindrycznej muszli jej ucha.
— Jaka ja byłam głupia — jęknęła. — Jak ja mogłam połamać nogi.
— Nie możesz się za to obwiniać, to był nieszczęśliwy wypadek.
— Ale ja go pamiętam. Nie pamiętam wiele, ale tyle pamiętam. Tak się bałam. Nie wiem, co się tam wydarzyło… tam na stopniach. Pamiętam straszliwy ból i wrażenie, że cały czas biegłam. Biegłam bez końca, a kiedy dobiegłam do tego wąwozu, skoczyłam, choć dobrze wiedziałam, że nie dam rady go pokonać.
— Wszyscy robimy głupstwa, kiedy się czegoś boimy — zauważył.
— Tak, ale utknęliśmy tu przeze mnie.
— Obydwoje tu utknęliśmy — przyznał. — Nie będę udawał, że mam ochotę tu być; to byłoby kłamstwo. Żadne z nas nie chce tu być. Ale ja cię nie opuszczę tak długo, jak będziesz chora. I nie winię cię za to, co się stało. To po prostu nie twoja wina.
Przez dłuższy czas nic nie mówiła, choć jej ramiona lekko drżały. Kiedy przestała płakać, głośno pociągnęła nosem i spojrzała mu w oczy.
— A ja chcę być właśnie tutaj — oświadczyła.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — Odsunął się odrobinę, ale przytrzymała go.
— Chcę powiedzieć, że bardzo cię kocham.
— To niemożliwe, żebyś naprawdę mnie kochała. Potrząsnęła głową.
— Wiem, co masz na myśli, ale to nie jest prawda. Kocham cię kiedy jesteś spokojny i kiedy jesteś zły. Jesteś taki zmienny. Myślę, że jestem chyba jedyną osobą, która cię dokładnie poznała. I kocham cię takiego, jakim jesteś.
— Kilku lekarzy twierdziło, że wiedzą o mnie wszystko — stwierdził nieszczęśliwym tonem. Kiedy Valiha nie odpowiadała, zadał pytanie, które od dawna bał się wypowiedzieć. — Czy ja się z tobą kocham, kiedy owłada mną szaleństwo?
— Kochamy się jak szaleńcy. Ty jesteś męskim ogierem, a ja twoją androgeniczną erotomanką. Swawolimy od tyłu i łączymy się od przodu, a potem baraszkujemy od środka. Twój penis…
— Przestań, przestań! Nie pytałem o wulgarne szczegóły.
— Nie powiedziałam nic ryparograficznego — powiedziała skromnie Valiha.
— Nie rozu… Coś ty zrobiła, pożarłaś słownik? — spytał.
— Muszę znać wszystkie angielskie słowa, bo tego wymaga eksperyment — wyjaśniła.
— Jaki… nieważne, powiesz mi to później. Wiem, że raz się z tobą kochałem. Chciałem się dowiedzieć, czy robię to nadal.
— Ostatni raz przed dwudziestoma albo trzydziestoma obrotami.
— A nie przeszkadza ci to, że robię to tylko wtedy, gdy jestem szalony?
Zamyśliła się.
— Naprawdę trudno mi zrozumieć, co oznacza dla ciebie słowo szalony. Czasami pozbywasz się niektórych hamulców psychicznych, co zresztą jest kolejnym terminem, którego nie rozumiem. Przez to pakujesz się w kłopoty z samicami ludzkiego gatunku, które nie chcą z tobą kopulować, a także z każdym, kto próbuje okiełznać twoje pożądania. Ja nie miewam takich kłopotów, bo kiedy stajesz się krnąbrny, po prostu podnoszę cię za włosy i trzymam na odległość wyciągniętego ramienia. Uspokajasz się i wtedy przemawiam ci do rozsądku. Bardzo dobrze na to reagujesz.
Chris zaśmiał się, ale nawet w jego uszach ten uśmiech zabrzmiał dziwnie pusto.
— Zadziwiasz mnie — powiedział. — Badali mnie najlepsi lekarze na Ziemi. Nic ze mną nie mogli zrobić, dawali mi pigułki, które prawie wcale nie skutkowały. Byliby zafascynowani, gdyby usłyszeli, jakie jest twoje lekarstwo. Podnieście go za włosy, przytrzymajcie na odległość wyciągniętego ramienia i przemówcie mu do rozsądku. Ach, słodko przemówcie.