— Ale to działa — powiedziała zaczepnie. — Sądzę, że ta metoda byłaby skuteczna w społeczeństwie złożonym z osobników większych od ciebie.
— Czy moje zachowanie w takich chwilach cię nie odstręcza? — spytał. — Tytanie nigdy nie atakują się nawzajem, prawda? Moim zdaniem powinienem być dla ciebie… cóż, odrażający, kiedy się tak zachowuję. Tytanie tak nie postępują.
— Uważam, że ludzie na ogół postępują odwrotnie niż tytanie — powiedziała Valiha. — Twoje zachowanie, kiedy robisz się „szalony” jest może odrobinę bardziej agresywne, niż kiedy jesteś normalny, ale twoje namiętności wzmagają się, zarówno miłość jak i agresja.
— Ale ja cię nie kocham, Valiha.
— Ależ kochasz mnie. Nawet ta część ciebie, która jest zdrowa kocha mnie niegasnącą miłością tytanii, lecz ta miłość jest zbyt wielka, by obdarzyć nią tylko jedną osobę. Powiedziałeś mi to, kiedy byłeś szalony. Powiedziałeś mi, że twoja zdrowa psychicznie osobowość nie przyzna się do tej miłości.
— On cię okłamał.
— Nie okłamałbyś mnie.
— Ale ja tu jestem, żeby się z tego wszystkiego wyleczyć! — krzyknął. Jego wzburzenie rosło.
— Wiem — jęknęła, znowu gotowa się rozpłakać. — Tak się boję, że Gaja cię wyleczy i nigdy się nie dowiesz, że mnie kochasz! — Chris pomyślał, że jest to najbardziej zwariowana rozmowa, jaką kiedykolwiek słyszał. Może jego szaleństwo było nieuleczalne. To wszystko nie mieściło się w granicach zdrowego rozsądku. Nie chciał jednak patrzeć na jej łzy, naprawdę ją lubił i nagle ta sprzeczka przestała mieć sens. Pocałował ją. Zareagowała natychmiast, zatrważając go swą siłą i namiętnością. Potem wyszeptała mu do ucha:
— Nie martw się, będę delikatna. Uśmiechnął się.
Nie było to łatwe, ale w końcu zrobił wyciąg, na którym mogła się wygodnie ułożyć. Znalezienie trzech żerdzi dostatecznie długich i mocnych pośród karłowatych krzaków, które porastały jaskinię, zabrało mu trochę czasu, ale kiedy już je miał, mógł wykonać wysoki trójnóg. Mieli wystarczająco dużo liny, by zrobić wyciąg i wyścielić go ubraniami, których nie potrzebowali w ciepłej jaskini. Po skończeniu dzieła Valiha ostrożnie uniosła się na rękach i Chris umocował jej nogi w pętlach. Umościła się i westchnęła z zadowoleniem. Odtąd większość czasu spędzała machając kopytami w odległości kilku centymetrów nad ziemią. Nie robiła jednak tego cały czas. Nie mogli kochać się od przodu, kiedy była zawieszona na wyciągu, a czynność ta wkrótce stała się bardzo ważnym elementem ich życia. Chris zaczął się zastanawiać, jak wytrzymywał tak długo, a potem pojął, że przecież przez cały czas się z nią kochał. Czuł teraz, że najprawdopodobniej poddałby się rozpaczy i najzwyczajniej sczezł, głodząc się na śmierć pośrodku tego oceanu obfitości. Nawet mleko Gai smakowało teraz trochę lepiej, ale nie wiedział, czy to dzięki jego samopoczuciu, czy też Jej Wysokości odmienił się nastrój.
Valiha nie przypominała zwykłej kobiety. Nie było sensu oceniać, czy była lepsza, czy gorsza — była po prostu inna.
Jej przednia vagina pasowała do niego dzięki swej lubieżnej przystępności, zbyt doskonałej, by mogła być tylko wynikiem kosmicznego przypadku. Prawie że słyszał chichot Gai. Zrobiła ludzkości niesamowity dowcip, tak to organizując, że pierwsza napotkana inteligentna rasa nieludzi potrafiła brać udział w tych samych zabawach, co ludzie, i przy użyciu tego samego sprzętu. Valiha przypominała ogromny, mięsisty plac zabaw, począwszy od czubka jej szerokiego nosa poprzez akry nakrapianej żółtej skóry aż do miękkości znajdujących się tuż nad kopytami tylnych nóg. Była całkowicie ludzka — z tym, że na większą skalę — w pieszczotach dłoni, kształcie piersi, smaku skóry, ust i łechtaczki. I jednocześnie była zupełnie obca w jej wystających kolanach, w gładkich, twardych mięśniach grzbietu, bioder, ud i wystającym czubku penisa, który wyłaniał się wilgotny ze swojej pochwy. Kiedy ją całował w zagłębienie za wystającymi, oślimi uszami, pachniała jak człowiek.
Z początku niechętnie akceptował istnienie jej całego ciała. Usiłował udawać, że ona istnieje tylko od głowy do przedniego krocza i ignorował cały jej seksualny nadmiar. Valiha delikatnie zapoznała go z zadziwiającymi możliwościami pozostałych dwóch trzecich jej osoby. Jego wahanie częściowo wynikało z pokutującego w nim błędnego przekonania, z którym walczył, gdy je napotykał u innych, a nie zauważał u samego siebie: niektóre części jej ciała przypominały końskie, a to oznaczało, że jest w połowie koniem, a człowiek przecież nie utrzymuje intymnych stosunków ze zwierzętami. Chris musiał o tym wszystkim zapomnieć, co jak się okazało, było niezwykle łatwe. Pod wieloma względami ona była mniej końska niż on małpi. O innej przeszkodzie wspomniała na samym początku Valiha: była androgeniczna — choć gynandroiczna byłoby może właściwszym ze słów, których przecież i tak nie wymyślono w celu opisania tytanii. Chris nigdy nie miał żadnych doświadczeń homoseksualnych. Valiha sprawiła, że przestało to dla niego mieć znaczenie. Była wszystkimi płciami i nie przeszkadzało mu, że jej tylne organy są takie ogromne. Zawsze rozumiał, że coitus to tylko drobna część miłości.
Kule dla tytanii miały postać długich, grubych kijów z wyściółkami pod pachy, nieco tylko różniących się od tych, jakich ludzie używali od tysięcy lat. Chris wykonał je bez żadnego trudu.
Z początku Valiha była w stanie pokonać bez odpoczynku zaledwie pięćdziesiąt metrów, a potem podobną odległość przy powrocie do namiotu. Wkrótce poczuła, że może zajść nieco dalej. Chris zdemontował namiot i spakował plecak. Wszystko razem było bardzo ciężkie, szczególnie trójnóg wyciągu. Nigdy by tego nie uniósł, gdyby nie niska siła grawitacji, ale nawet mimo tego ułatwienia, był to spory wysiłek.
Valiha szła kołysząc ramionami, unosiła najpierw pierwszą kulę, potem drugą, a następnie stawiała tylne nogi. Powodowało to napięcie mięśni w jej nienawykłych do takiej pracy ludzkich ramionach i szyi, bolesne wyprężenie wygiętego pod kątem prostym kręgosłupa. Chris nie miał pojęcia, jak w tym miejscu zbudowany jest jej szkielet. Był przekonany, że jej układ kostny musi się krańcowo różnić od ludzkiego, skoro potrafiła obracać głowę o sto osiemdziesiąt stopni i wykonywać inne, równie nieprawdopodobne akrobacje. Jednakże tak samo jak on była podatna na urazy kręgosłupa. Pod koniec każdego dnia wędrówki widział, jak krzywiła się z bólu. Mięśnie jej grzbietu zaczęły przypominać sztywne kable, masaż nie wystarczał, choć Chris bardzo się starał. W końcu żeby jej choć trochę ulżyć, musiał ją okładać pięściami, jakby bił mięso na kotlety.
Zahartowali się, choć wiedzieli, że ta wyprawa nigdy nie stanie się dla nich łatwa. Przez jakiś czas każdy jej etap trwał nieco dłużej niż poprzedni, aż w końcu osiągnęli maksimum, które Chris oszacował na półtora kilometra. Każdego dnia mijali liczne znaki wykonane przez Robin. Nie potrafili stwierdzić, kiedy powstały i nie było sensu dyskutować tej kwestii. Według wszelkich obliczeń powinna już dawno temu sprowadzić pomoc.
Szli mozolnie naprzód i codziennie to samo pytanie dręczyło ich coraz mocniej:
Gdzie jest Robin?
38. Brawura
To nic, że Chris miał rację. Robin wiedziała to, wiedziała już od dość dawna. Nie należało samotnie wędrować po takich miejscach.