— Jeszcze nie odpowiedziałaś na moje pytanie — powiedziała Teja. — Niby dlaczego miałabym cię nie zabijać i nie zniszczyć twojego ciała?
— Jestem zdziwiona tym brakiem lojalności — odparła Robin.
— Nie powiedziałam nic nielojalnego.
— Przecież Czarodziejka jest prawą ręką Gai, a ty proponujesz, żeby ją oszukać. Możemy zostawić na moment to pytanie i zastanowić się nad jego praktycznym aspektem. Czarodziejka, o ile żyje, wie… — Zakasłała, starając się, by wyglądało to na działanie wyziewów. Robin — powiedziała sobie w duchu — ale ty masz niewyparzony język.
— Nawet nie wiesz, czy ona jeszcze żyje? — spytała Teja i Robin odniosła wrażenie, że w pozornie słodkim tonie jej głosu kryje się jakaś groźba.
— Przedtem nie wiedziałam — odparła pośpiesznie. — Ale teraz oczywiście jestem pewna, że ona żyje. Nie rozmawiałybyśmy, gdyby tak nie było, prawda?
— Zgadzam się. Ona żyje. — Na stożkowatym kształcie Tei zaroiły się czerwone iskierki. Robin byłaby przerażona, gdyby nie widziała już podobnej demonstracji, kiedy Krios został spostponowany. Teja miała bolesne wspomnienia.
— A więc, jak już mówiłam, Czarodziejka wie, że zeszłam na dół razem z moimi przyjaciółmi. Oni wciąż żyją i nie mają zamiaru ginąć. Prędzej czy później Czarodziejka ich odnajdzie i… — Iskier przybyło. Robin zastanowiła się, co się właściwie przed chwilą stało. Być może weszła niechcący na jakiś śliski temat… W tym momencie ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że Cirocco nie zeszła na dół, aby ich poszukać. Istniała możliwość, że leży zalana w trupa na frontowej werandzie Sklepu z Melodiami, ale lepiej było nie myśleć, jakie mogą być tego skutki w obecnej sytuacji. Teja, najwyraźniej wciąż przestraszona groźbą poszukiwań, nie przestawała jej słuchać.
— Czarodziejka będzie ich szukać — powtórzyła. — Kiedy ich znajdzie, oni jej powiedzą, że tędy szłam. Powiesz pewnie, że mogłam się zgubić w tym labiryncie, ale czy myślisz, że Czarodziejka spocznie, dopóki nie znajdzie mojego ciała? I to ciała z naturalnymi obrażeniami, a nie spalonego kwasem?
Teja znowu pogrążyła się w milczeniu. Robin wiedziała, że nie ma już nic więcej do powiedzenia. Nie była pewna, czy jej ostatnie pytanie było właściwe. Czy Cirocco rzeczywiście będzie jej szukać? Dlaczego jeszcze tego nie zaczęła? Przecież nie mogła zostawić Gaby w nieszczęściu. Nie posunęła się chyba do czegoś takiego.
Teja rozwiała jej wątpliwości.
— Idź więc — powiedziała. — Odejdź jak najszybciej, zanim nie zmienię zdania. Przekaż swoją wiadomość Czarodziejce i obyś nigdy więcej nie kusiła licha takim bezczelnym bezczeszczeniem moich komnat. Idź. Odejdź natychmiast.
Robin miała ochotę napomknąć, że nigdy by tu nie przyszła, gdyby istniała jakaś inna droga, ale dosyć to dosyć. Poziom kwasu już się podnosił; przestraszyła się, że Teja wymyśli jakiś sposób upozorowania wypadku. Pobiegła po schodach, przeskakując po pięć na raz.
Nie zwolniła nawet wtedy, gdy wydostała się już poza zasięg wzroku Tei. W ogóle już nigdy nie zamierzała zwalniać, ale w końcu jej siły uległy wyczerpaniu, potknęła się i padła na kolana. Leżała na stopniach, ciężko dysząc.
Udało jej się uciec, ale tym razem nie przepełniało jej uniesienie. Poczuła w sobie coś aż nadto znajomego: przemożną chęć płaczu.
Łzy jednak nie popłynęły. Zarzuciła tylko plecak na grzbiet i zaczęła się wspinać.
Wyjście z klatki schodowej Tei było pokryte śniegiem. Robin z początku nie wiedziała, co to jest, więc zachowała pełną ostrożność. Książki twierdziły, że śnieg jest miękki i puszysty, ale ten był ubity i leżał w zaspach.
Zatrzymała się, by nałożyć sweter. Dookoła panowały egipskie ciemności, poznikały już wszystkie świecące ptaki. Ostatni, którego jeszcze miała, dogorywał w klatce. Kiedy biegła co sił w górę schodów, nie zdążyła schwytać drugiego.
Przede wszystkim należało się wydostać na otwartą przestrzeń. Jeżeli nie będzie chmur, powinna bez trudu wypatrzyć Morze Zmierzchu i w ten sposób ustalić kierunek zachodni. Poza tym niczego nie była pewna. Usiłowała sobie przypomnieć mapę, którą oglądała tak dawno temu. Czy centralny kabel Tei styka się z ziemią na północy czy na południe od Ophiona? Nie była pewna, a to było ważne. Gaby twierdziła, że najlepiej przekroczyć Teję po zamarzniętej rzece. Kiedy już zorientuje się w swym położeniu, wyruszy na południe, jednak w przypadku gdy teren zacznie się wznosić, wówczas trzeba będzie zawrócić. Wiedziała przynajmniej tyle, że kabel jest położony bardzo blisko rzeki.
Zanim wyszła z lasu porastającego jej brzeg, musiała się zatrzymać i nałożyć wszystkie swoje ubrania.” Nigdy nie wyobrażała sobie takiego zimna. Z niepokojem pomyślała, że może zrobiła błąd pozbywając się ciężkiego futra, które zdołał jej wcisnąć Chris. Wtedy uważała, że nie ma sensu dźwigać przedmiotu, który zabiera prawie połowę przestrzeni w plecaku i nie daje się dobrze złożyć. I tak przez cały czas było jej niewygodnie, pomyślała więc, że dwa swetry, cienka marynarka i reszta ubrań okaże się wystarczająca.
Na szczęście miała wysokie buty. Okazały się całkiem przydatne na najgorszych etapach wspinaczki, ale niestety wcześniej wyjęła z nich futrzaną wyściółkę, bo nadmiernie pociły jej się nogi. Buty tak jak i wszystkie jej pozostałe rzeczy były mocno zniszczone, niemniej jednak jeszcze się nie rozpadły.
Przetarła śniegiem poplamione kwasem czubki, mając nadzieję, że woda rozpuści groźną dla skóry substancję.
Już miała ruszyć w drogę, kiedy przypomniała sobie o jeszcze jednym elemencie wyposażenia, który niosła bezużytecznie tak długo, a który teraz mógł się okazać użyteczny. Pogrzebała w plecaku i wyciągnęła zeń niewielki termometr. Przyłożyła go do ciała zdychającego ptaka i zmrużyła oczy. To było wprost nie do wiary. Kiedy jednak wstrząsnęła termometrem, nadal wskazywał minus dwadzieścia stopni. Pochuchała i zapatrzyła się na cieniutki srebrny słupek, który najpierw się podniósł, a potem powoli opadł. Kolejny powód do strachu. Zamarznie na śmierć, jeśli nie będzie się ruszać.
No, to wynosimy się stąd — powiedziała do siebie, natychmiast wprowadzając zamiar w życie. Przyjemnie byłoby jeszcze trochę odpocząć i choć drzemka na schodach Tei zupełnie nie wchodziła w rachubę, przez chwilę jeszcze rozważała ten pomysł, stojąc po kolana w śniegu. Powinna zejść kawałek w dół, gdzie będzie cieplej, przespać się i ruszyć w drogę z nowymi siłami.
Rozsądek ostatecznie przeważył. Nie wiadomo, czy na tych schodach nie groziło jej coś ze strony Tei.
Spojrzała na umierającego ptaka i zrozumiała, że musi się pospieszyć. Jeśli jak najszybciej nie wyjdzie spod kabla, nie zdoła potem odnaleźć drogi w ciemnościach.
Brnęła przed siebie, dowiadując się po drodze wielu nowych rzeczy na temat śniegu i lodu. Lód był znacznie bardziej zdradziecki od kamieni, mimo iż wydawał się taki twardy. A co do śniegu… w życiu nie chciała mieć już nigdy więcej do czynienia z jego puszystą zmiennością. Miejscami wznosił się hałdami ponad jej głową; wielokrotnie gubiła drogę pomiędzy ogromnymi zaspami.
Na szczęście jednak w tej samej chwili, gdy ptak przestał świecić, dostrzegła szarą łunę. Wyrzuciła klatkę i ruszyła w stronę światła.