Przyzwyczaił się już do sytuacji i nieomal wydawało mu się, że trwa to tak od zawsze. Valiha miała coraz silniejsze ręce, ale nie szli szybciej, bo przybierała na wadze. Musieli uważać bardziej niż dotychczas, ponieważ z powodu swej ociężałości mogła się poślizgnąć i urazić wciąż wrażliwe przednie nogi. Im bliższy był termin porodu, tym rzadziej sobie pozwalali na rozkosze zadniego seksu, aż w końcu zupełnie ich zaniechali. Natomiast coraz lepiej uprawiało im się seks od przodu, odkąd jej nogi się zrosły. Chris gubił stopniowo podniecające, egzotyczne poczucie obcości, które czuł przedtem. Czasem wręcz się zastanawiał, co w jej wyglądzie dziwiło go poprzednio. Wraz z przyzwyczajeniem pojawiła się akceptacja, mocno ich do siebie zbliżając.
Valiha puchła jak dojrzewająca dynia. Coraz bardziej piękniała, a na jej skórze, nie wiedzieć czemu, pojawiały się nowe brązowe cętki.
Powodów do zdziwienia było jeszcze parę. Chris był z początku zupełnym ignorantem w kwestii tytanijnych porodów, ale tuż przed narodzinami Serpenta wiedział o nich tyle samo, co Valiha. Jego poprzednie spekulacje okazały się bezpodstawne, wprowadzały tylko zamęt.
Dowiedział się na przykład, że Valiha całkiem słusznie mówiła o swoim dziecku „on”. Płeć została zaplanowana przez pozostałą dwójkę rodziców. Wiedział — choć wciąż nie bardzo w to wierzył — że Valiha porozumiewa się z płodem, ale nigdy nie potrafiła zadowalająco opisać, jak to właściwie robi. Twierdziła, że razem z dzieckiem wymyśliła jego imię, choć niestety z powodu okoliczności ich wybór był ograniczony. Tradycja przewidywała, że nowonarodzonej tytanii dawano imię od nazwy pierwszego otrzymanego przez nią instrumentu. Obyczaj ten przestał już obowiązywać, ale Valiha była konserwatystką i dość długo pracowała nad pierwszym instrumentem dla swego syna. W jaskini miała niewiele materiałów do wyboru, więc wyrzeźbiła serpenta — krętą tubę z drewna, na której grało się jak na rogu.
Dowiedział się, że poród nie będzie bolesny i długi, a Serpent zaraz po urodzeniu będzie umiał biegać i mówić. Kiedy jednak Valiha wyraziła nadzieję, że dziecko będzie mówiło po angielsku, Chris z początku myślał, że żartuje. Nie powiedział tego wprost, ale wyraził swoje wątpliwości.
— Wiem — powiedziała Valiha. — Czarodziejka też w to wątpi. Nie po raz pierwszy została podjęta próba urodzenia dziecka, które z mlekiem matki wyssie dwa języki. Ale nawet sama Czarodziejka nie będzie utrzymywała, że tego się zrobić nie da. Nasza genetyka różni się od waszej. Zachodzi w nas mnóstwo innych procesów.
— Jakie na przykład?
— Nie potrafię tego objaśnić naukowo. Musisz jednak przyznać, że jesteśmy inne. Czarodziejce udało się laboratoryjnie skrzyżować jaja tytanii z genetycznym materiałem żab, ryb, psów i małp.
— To się kłóci z wszystkim, co czytałem na temat genetyki — stwierdził Chris. — Nie znam się na tym, ale dalej nie widzę sposobu, w jaki Serpent miałby urodzić się ze znajomością angielskiego. Nawet gdyby jego rodzice byli ludźmi, czemu ty zaprzeczasz, to człowiek po urodzeniu potrafi tylko wrzeszczeć.
— Czarodziejka nazywa to efektem Łysenki — powiedziała Valiha. — Dla własnej satysfakcji wykazała, że tytanie mogą dziedziczyć cechy nabyte. My, to znaczy te z nas, które twierdzą, że można dziedziczyć znajomość angielskiego, uważamy, że wystarczy tylko odpowiednio wzmocnić tę cechę. Spytałeś mnie kiedyś, czy ja pożarłam słownik. To nieomal prawda. Dla dobra eksperymentu rodzice muszą znać wszystkie angielskie słowa. Jest to cel, którego nigdy nie można w pełni osiągnąć, ale my jesteśmy obdarzone dobrą pamięcią.
— Mogę w to uwierzyć. — Chrisa coś zaniepokoiło w jej wypowiedzi, potrzebował jednak dłuższego czasu, żeby to określić.
— Chciałbym wiedzieć, dlaczego — spytał później — wybrałyście angielski, skoro wasz język jest taki piękny? Nie znam go niestety, ale z tego, co wiem od Cirocco i Gaby, którym go sztucznie zaszczepiono, domyślam się, że ludzie mogą go co najwyżej nieudolnie naśladować.
— To prawda. My uczymy się języka instynktownie, a ludzie, pomimo częstokroć wielkich zdolności intelektualnych, jakoś tego nie potrafią. Naszych pieśni nie można zanalizować pod względem gramatycznym i rzadko kiedy są jednakowe, nawet jeśli wyrażają tę samą myśl. Czarodziejka twierdzi, że być może są w nich zawarte elementy telepatii.
— Być może. Ja natomiast chciałbym wiedzieć, dlaczego tak bardzo wam na tym zależy. Co wam przeszkadza we własnym języku? Moim zdaniem to cudowne rodzić się ze znajomością jakiegokolwiek języka. Po co ten angielski?
— Może mnie źle zrozumiałeś — powiedziała Valiha. — Serpent będzie potrafił śpiewać. Z całą pewnością. Nawet mi się nie śniło, by odbierać mu tę umiejętność. To tak, jakbym chciała, żeby się urodził z dwiema nogami… Ojej. Proszę…
Chris roześmiał się i powiedział, że się nie gniewa.
— To była aluzja do powiedzonka o kimś, komu coś przychodzi z dużym trudem. Mówimy wtedy: „Podchodzi” do tego tak, jakby miał tylko dwie nogi”.
— Całkiem trafne.
— Obiecuję ci, że… Ty znowu się ze mnie wyśmiewasz. Mam nadzieję, że któregoś dnia przyzwyczaję się do tego.
— Albo ja przestanę. Ale jeszcze mi nie powiedziałaś, dlaczego to robicie.
— Myślałam, że to oczywiste.
— Dla mnie wcale. Westchnęła.
— No dobrze. Angielski, bo tym językiem mówili pierwsi ludzie, którzy dotarli na Gaję i tak już zostało. A jeśli chodzi o to, że to język ludzi… Od pierwszego kontaktu żyje tu ich coraz więcej. Nie są to rzesze, ale wciąż napływają. To chyba dobry pomysł wiedzieć o was jak najwięcej.
— Nieprzyjemni sąsiedzi, którzy wprowadzili się na zawsze, co?
Valiha zamyśliła się.
— Nie chcę mówić nic lekceważącego o ludziach. Jako jednostki, niektórzy z nich to najmilsze istoty, jakie zawsze chciałoby się…
— Ale jako rasa jesteśmy raczej parszywi.
— Ja nie mam prawa wygłaszać takich ocen.
— Dlaczego nie? Masz takie samo prawo, jak każdy. I zgadzam się z tobą. Jesteśmy z lekka obrzydliwi, kiedy jednoczymy nasze umysły, by wymyślać bomby atomowe i tym podobne rzeczy. A jeśli chodzi o większość jednostek… cholera. — Przyłapał się na szowinistycznej myśli, która mu się nie spodobała, ale której nie potrafił zwalczyć. Usiłował wymyślić coś, czym mógłby ją zaatakować. Nie potrafił. — Wiesz — powiedział w końcu. — Właśnie sobie uświadomiłem, że nigdy nie spotkałem żadnej tytanii, której bym nie polubił.
— Ja spotkałam takich wiele — odparła Valiha. — A znam ich znacznie więcej niż ty. Nigdy jednak nie poznałam takiej, z którą nie można się było dogadać. I nie słyszałam o przypadku, żeby jedna tytania zabiła drugą. Nigdy też nie spotkałam tytanii, do której czułabym nienawiść.
— W tym tkwi sedno sprawy, prawda? Wam żyje się z sobą znacznie lepiej, niż nam.
— Niestety, tak to chyba jest.
— Powiedz mi. Powiedz mi prawdę. Zapomnij na chwilę, że jestem człowiekiem i…
— Cały czas o tym zapominam.
Usiłowała go jakoś pocieszyć, ale bez powodzenia.
— Powiedz mi, co myślisz o obecności ludzi na Gai. Jakie jest twoje zdanie i co ogólnie myślą wszystkie tytanie? Czy może zdania są podzielone?
— Naturalnie, różnice zdań istnieją, ale zgadzam się z większością, że my powinnyśmy zachować więcej władzy. Nie jesteśmy jedyną inteligentną rasą na Gai i mówimy tylko za siebie, ale wolałybyśmy mieć coś do powiedzenia w sprawie tych, którzy wkraczają na nasze terytoria: do Hyperionu, Kriosa i Metis. Sądzę, że dziewięćdziesiąt procent nie uzyskałoby wizy.