– Bardzo dobrze, Mildzie – odparła cicho. Bardzo dobrze, powtórzyła sobie w myślach. Nie umyje się, nie zmieni ubrania, nie zdrzemnie się przed tą konfrontacją. Bardzo dobrze… Zdążyła tylko przygładzić włosy i wsunąć bluzkę w spodnie. Zanim przystąpiła do wykonania zadania, było to jej najczystsze ubranie robocze. Teraz, po pracy w zamkniętych pomieszczeniach ładowni, szorstka bawełna przepoconej bluzki lepiła się Althei do pleców i szyi, a spodnie były zapaćkane pakułami i smołą. Wiedziała również, że ma brudną twarz. No cóż, niech Kyle się cieszy ze swojej przewagi. Althea schyliła się, jak gdyby zamierzała zawiązać but, jednak zamiast na bucie, położyła otwartą dłoń na drewnie pokładu. Na chwilę zamknęła oczy i czekała, aż moc “Vivacii” przepłynie przez jej rękę.
– Och, statku – szepnęła łagodnym, modlitewnym głosem – pomóż mi stawić mu czoło. – Potem wstała, znowu absolutnie pewna swoich racji.
Kiedy szła do kwater kapitańskich po oblanym zmierzchającym światłem pokładzie, nikt na nią nie patrzył. Wszyscy marynarze nagle byli bardzo zajęci albo po prostu udawali, że jej nie widzą. Althea nie odwracała się, nie sprawdzała, czy za nią spoglądają. Wyprostowana i z podniesioną głową zmierzała ku swemu przeznaczeniu.
Zastukała głośno do drzwi kwatery kapitana i poczekała na burkliwą odpowiedź. Kiedy ją usłyszała, weszła i stanęła nieruchomo, przyzwyczajając oczy do żółtego światła latarni. Nagle poczuła straszliwą tęsknotę za domem. Bardzo tęskniła, jednak nie za lądową rezydencją Vestritów, ale za tą właśnie kajutą, taką, jaką była kiedyś. Wspomnienia przyprawiły dziewczynę o zawrót głowy. Jeszcze nie tak dawno na tamtym haku wisiał nieprzemakalny płaszcz jej ojca, a powietrze pomieszczenia wypełniał zapach jego ulubionego rumu. W tamtym narożniku ojciec zawiesił jej hamak; przed laty, gdy zgodził się, by zamieszkała na pokładzie “Vivacii”. Tu mógł się lepiej opiekować córką. Althea czuła gniew, widząc rozgardiasz, jaki Kyle wprowadził do tego pokoju. Zdusił jego domowy nastrój. Gwóźdź z buta nowego kapitana porysował wypolerowane podłogi. Ephron Vestrit nigdy nie zostawiłby tak map i nie tolerowałby widoku poplamionej koszuli przerzuconej przez oparcie krzesła. Nie zezwalał, by gdziekolwiek na pokładzie panował brud – łącznie z własnymi kwaterami. Zięć ojca Althei, Kyle, najwyraźniej nie przywiązywał wagi do tych spraw.
Dziewczyna z obrzydzeniem przestąpiła rzuconą na podłogę parę spodni i stanęła przed siedzącym przy stole kapitanem. Kyle ignorował ją przez chwilę, nadal studiując jakieś symbole na mapach. Althea dostrzegła, że symbole te zostały wyrysowane precyzyjną ręką ojca i myśl ta dodała jej siły, choć równocześnie poczuła ogromny gniew, że młody kapitan ma dostęp do rodzinnych map. Morskie mapy kupieckich rodzin należały do ich najlepiej strzeżonej części dobytku. Jakże inaczej mogliby sobie zapewnić najkrótszą trasę przez Kanał Wewnętrzny i odnaleźć handlowe porty w mniej znanych wioskach? A jednak jej ojciec powierzył te mapy Kyle'owi. Cóż, w takim razie, Althea nie zamierzała kwestionować owej decyzji.
Kyle ciągle ją ignorował, jawnie tym prowokując dziewczynę. Stała cierpliwie, milcząc i starała się panować nad wzburzeniem. Po pewnym czasie mężczyzna podniósł wzrok i przyjrzał się jej. Oczy Kyle'a były błękitne i tak niepodobne do bacznych czarnych oczu jej ojca, jak i jego niesforne blond loki niepodobne były do gładkiego czarnego warkocza Ephrona Vestrita. Po raz kolejny Althea ze zdumieniem zastanowiła się, co opętało jej starszą siostrę, że zapragnęła takiego męża. Chalcedzkie pochodzenie Kyle'a było widoczne zarówno w jego manierach, jak i w wyglądzie. Starała się, by pogarda nie ujawniła się na jej twarzy; niestety, nie do końca potrafiła nad sobą zapanować. Zbyt długo już przebywała z tym człowiekiem na morzu.
Ich ostatnia podróż przedłużała się bez końca. Kyle rozciągnął zwykle trwający dwa miesiące (wraz z załadunkiem i wyładunkiem) zwykły rejs w dół wybrzeża Chalced w pięciomiesięczną podróż, pełną niepotrzebnych postojów, z niewielką liczbą intratnych handlowych wycieczek. Althea była przekonana, że Kyle wysila się, by pokazać jej ojcu, jaki przebiegły potrafi być kupiec. Na niej postępowanie szwagra bynajmniej nie zrobiło wrażenia. W porcie o nazwie Kieł Kyle zacumował i wziął na pokład marynowane kacze jaja, które zawsze i dla wszystkich stanowią raczej niepewny ładunek; do Brygantynowa przybył w ostatniej chwili, zanim się zepsuły. Tam załadował tak wiele bel bawełny, że wypełniły nie tylko ładownie, ale także część pokładu. Althea ugryzła się w język i obserwowała, jak członkowie jej załogi ryzykują życie, szamocząc się z ciężkimi belami, a potem i tak nadeszła spóźniona burza, która zamoczyła i prawdopodobnie zniszczyła ładunek na pokładzie. Dziewczyna nawet nie spytała męża swej siostry, jaki miał z tego zysk (jeśli w ogóle), gdy zacumował w Dursay, by sprzedać materiał na licytacji. Dursay było ich ostatnim portem. Beczułki z winem znowu przesunięto, by zrobić miejsce na kolejne nieprzydatne towary. Teraz, obok wina i brandy, stanowiących podstawowy ładunek żaglowca, ładownię wypełniały skrzynie ze słodkimi orzeszkami. Kyle bez końca rozwodził się nad dobrą ceną, którą miały przynieść, oraz zastosowaniem – z ich ziaren tłoczono aromatyczny olej, a z łupin uzyskiwano śliczny żółty barwnik. Althei przyszło do głowy, że zadusi szwagra gołymi rękoma, jeśli jeszcze raz zacznie trąbić o dodatkowym zysku, jaki przyniesie mu ten rejs. Jednak w spojrzeniu, które mężczyzna skierował na nią, nie było triumfu. Wzrok Kyle'a pozostawał zimny jak morska woda, a jednocześnie jego oczy ciskały maleńkie iskierki gniewu.
Ani się nie uśmiechnął, ani nie kazał jej usiąść.
– Co robiłaś w ładowni na rufie? – spytał ostro. Najwyraźniej ktoś mu doniósł.
– Porządkowałam ładunek – odparła opanowanym głosem.
– Doprawdy.
To było stwierdzenie, prawie oskarżenie, ale nie pytanie, więc Althea nie musiała odpowiadać. Stała tylko wyprostowana niczym struna pod jego przeszywającym spojrzeniem. Wiedziała, że Kyle spodziewa się z jej strony wyjaśnień i usprawiedliwień. Keffria na pewno by się tłumaczyła. Ale Althea nie była żoną Kyle'a, nie była też jego siostrą. Mężczyzna trzasnął nagle ręką w stół i chociaż to nagłe uderzenie wstrząsnęło ciałem dziewczyny, nadal się nie odzywała. Obserwowała, jak szwagier czeka na jej słowa, a gdy wybuchnął gniewem, zawładnęło nią zastanawiające poczucie zwycięstwa.
– Ośmieliłaś się rozkazywać ludziom, by zmienili rozmieszczenie ładunku?
– Ależ nie – odparła spokojnie. – Tę pracę wykonałam sama. Ojciec nauczył mnie, że jeśli marynarz na pokładzie statku widzi robotę dla siebie, wykonuje ją. Tak właśnie postąpiłam. Rozmieściłam beczułki, tak jak ustawiłby je mój ojciec, gdyby tu był. Ten ładunek wygląda teraz jak wszystkie inne, jakie widziałam, odkąd skończyłam dziesięć lat. Zaszpuntowane i pełne beczułki, odpowiednio ustawione w narożnikach. Wino jest bezpieczne i jeśli jeszcze się nie zepsuło z powodu częstego potrząsania, powinno przynieść dobrą cenę, gdy dotrzemy do Miasta Wolnego Handlu.
Policzki Kyle'a zaróżowiły się, a Althea zapytała siebie, jak Keffria znosi przy sobie męża, który – rozgniewany – się rumieni. Naprężyła ramiona. Kiedy jej szwagier przemówił, jego głos nie był podniesiony, ale w intonacji czuło się jawne pragnienie krzyku.
– Twojego ojca tu nie ma, Altheo. Dokładnie to staram się ci powiedzieć. Jestem kapitanem tego statku i wydałem rozkazy związane z tym ładunkiem. A ty odwołałaś je za moimi plecami. Nie mogę pozwolić, żebyś stawała między mną i moją załogą. Siejesz niezgodę.
– Pracowałam sama – odrzekła spokojnie. – Nie wydawałam załodze żadnych rozkazów, nie mówiłam nawet nikomu, co zamierzam zrobić. Nie wchodziłam między ciebie i załogę. – Mocno zacisnęła szczęki, aby nie powiedzieć więcej. Powstrzymała się przed oświadczeniem Kyle'owi, że w kontaktach z załogą przeszkadza mu jego własna niekompetencja. Marynarze, którzy poszliby dla jej ojca na śmierć, teraz w dziobówce mówili otwarcie, że po powrocie do Miasta Wolnego Handlu zapewne zaokrętują się na inny statek. Kyle był o krok od zniszczenia starannie wyselekcjonowanej załogi, którą jej ojciec zbierał przez ostatnie dziesięć lat.