Выбрать главу

Kyle'a z pewnością nie obchodziły myśli starszego syna, nie obchodziła go również religia. Swoje dzieci traktował prawdopodobnie niemal jak narzędzia; po prostu osoby potrzebne mu do kontroli nad żywostatkiem. No cóż, tym razem chyba przesadził. Kiedy wrócą do Miasta Wolnego Handlu, już ona dopilnuje, żeby ojciec dokładnie się dowiedział, co planuje Kyle i jak niewłaściwie potraktował ją, Altheę. Może wtedy Ephron Vestrit przemyśli jeszcze raz swoją decyzję i zastanowi się, czy młodsza córka rzeczywiście jest zbyt młoda na kapitana jego statku. Niech sobie Kyle znajdzie zwyczajny żaglowiec i obejmie dowództwo, a “Vivacię” odda jej, bo ona potrafi zapewnić bezpieczeństwo swemu żywostatkowi i uszanować go.

Althei wydało się, że w dłoniach czuje odpowiedź statku. “Vivacia” należała do niej, niezależnie od intryg Kyle'a. Mąż Keffrii nigdy nie zdobędzie serca żywostatku.

Dziewczyna wierciła się w koi. Wyrosła już z niej. Powinna zawołać cieślę pokładowego i kazać mu przerobić kajutę. Gdyby przesunęła koję pod iluminator, zyskałaby dodatkową powierzchnię. Niewiele, ale zawsze coś. Biurko można by przestawić pod tę ścianę… Nagle Althea zmarszczyła brwi, przypominając sobie, jak cieśla ją zdradził. No cóż, nigdy nie lubiła tego mężczyzny, a on od początku nie darzył jej szacunkiem. Powinna była domyślić się, że może jej zaszkodzić.

No i nie należało podejrzewać Brashena; on nie był z tych, którzy lubią obmawiać innych. Nie, Brashen powiedział jej prosto w oczy, nie bawiąc się w uprzejmości, żeby trzymała się od niego z dala, bo uważa ją za dziecinną małą intrygantkę. Im dłużej zastanawiała się nad ową nocą w tawernie, tym więcej szczegółów jej się przypominało i tym więcej rozumiała. Brashen potraktował ją jak głupiego żółtodzioba, pouczając, że nie można krytykować decyzji kapitana w obecności jego załogi ani omawiać publicznie spraw rodzinnych. Althea przypomniała sobie, co mu na to odpowiedziała: “Nie każdy wstydzi się mówić o swojej rodzinie, Brashenie Trellu”. To wystarczyło. Potem wstała od stołu i odeszła chwiejnym krokiem.

Niech sobie siedzi i dławi to w sobie, pomyślała. Świetnie znała historię Brashena i szła o zakład, że zna ją również połowa członków załogi, choć nie ośmielali się mówić mu o tym wprost. Ojciec Althei uratował Brashena, kiedy groziło mu więzienie za długi, z którego mógł trafić na przymusowe terminowanie. Rodzina wyparła się młodzieńca i gdyby nie Ephron Vestrit, Brashen prawdopodobnie skończyłby na targu w Chalced z twarzą pokreśloną niewolniczymi tatuażami. I taki człowiek ośmielał się pouczać Altheę! Najwyraźniej ma o sobie zbyt wysokie mniemanie. Zresztą, podobnie jak większość Trellów. Na ubiegłorocznym Dożynkowym Balu Kupców jego młodszy brat odważył się dwukrotnie poprosić ją do tańca. Nawet jeśli mały Cerwin jest teraz spadkobiercą fortuny Trellów, nie powinien sobie poczynać tak zuchwale. Althea niemal się uśmiechnęła, gdy przypomniała sobie jego minę, po tym, jak mu chłodno odmówiła. Chłopiec uprzejmie i zgodnie z etykietą przyjął jej słowa, ale nie udało mu się powstrzymać rumieńca. Cerwin miał lepsze maniery niż Brashen, lecz był wiotki i słabo umięśniony, ale na pewno miał więcej rozumu i z pewnością nigdy by nie zrezygnował z nazwiska i majątku. A jego starszy brat wszystko porzucił w jednej chwili.

Althea chciała przestać myśleć o Brashenie, ale nie potrafiła. Poczuła ukłucie bólu, kiedy sobie przypomniała, że Kyle zamierza się go pozbyć po tym rejsie. Wiedziała, że ona nie będzie się smuciła z tego powodu, ale wyobrażała sobie, co będzie czuł jej ojciec. Ephron Vestrit zawsze traktował Brashena jako swojego ulubieńca, Przynajmniej podczas pobytów na lądzie. Większość kupieckich rodzin przestała go przyjmować u siebie, odkąd Trellowie go wydziedziczyli, natomiast ojciec Althei wzruszył tylko ramionami i powiedział: “Dziedzic czy nie, to dobry marynarz. Każdy członek mojej załogi może przyjść do mnie do domu”. Nie znaczyło to, że Brashen często bywał w rezydencji Vestritów albo siadywał z nimi przy stole. Zresztą, na statku kontakty ojca Althei i młodego Trella nigdy nie wykraczały poza układ kapitan-marynarz. Prawdopodobnie tylko swej córce opowiadał z podziwem, jak dobrze młodzieniec się zapowiada i jak szybko uczy. Dziewczyna nie wspomniała o tym Kyle'owi. Usuwając ze statku Brashena jej szwagier popełni kolejny błąd, o którym będzie mogła powiedzieć ojcu. Uświadomi mu, jak wielu zmian na “Vivacii” dokonuje Kyle, kiedy dać mu wolną rękę.

Altheę bardzo kusiło, by wyjść na pokład. Pragnęła ot tak, po prostu zakwestionować rozkaz znienawidzonego kapitana. Co może jej zrobić? Rozkaże jakiemuś marynarzowi, by siłą odprowadził ją do kajuty? Nie było na tym statku członka załogi, który ośmieliłby się jej dotknąć i to nie tylko dlatego, że nazywała się Vestrit. Większość z nich lubiła ją i poważała. Dziewczyna zdobyła sobie ich szacunek sama, nie ze względu na nazwisko. Wbrew temu, co twierdził Kyle, znała ten statek lepiej niż którykolwiek z nich. Znała go tak, jak może go znać dziecko, które dorastało na jego pokładzie. Znała miejsca w ładowniach, gdzie nie mógłby się wcisnąć żaden dorosły człowiek. Wspinała się na maszty i huśtała na takielunku, tak jak inne dzieci wspinają się na drzewa. Nawet jeśli nie pełniła regularnych wacht, znała zadania każdego pokładowego marynarza i potrafiłaby je wykonać. Nie umiała splatać końców liny równie szybko jak najlepszy fachowiec na “Vivacii”, lecz potrafiła wykonać staranne, mocne sploty i jak nikt cięła oraz szyła płótno żaglowe. Od początku zgadywała, że takie było zamierzenie jej ojca, gdy wprowadził ją na pokład – aby poznała żaglowiec i pracę wszystkich członków załogi. Niech sobie Kyle nią gardzi i traktuje jak zwykłą dziewczynę! Althea wiedziała, że ojciec ceni ją nie mniej niż swoich trzech synów, którzy zmarli podczas krwawej zarazy. Nie była namiastką syna; była następczynią Ephrona Vestrita.

Mogła więc bez obawy przeciwstawić się poleceniu Kyle'a; równocześnie wiedziała jednak, że jej szwagier za odmowę wykonania rozkazu ukarałby marynarzy, a do tego nie chciała dopuścić. To ona pokłóciła się z kapitanem; sama rozpoczęła ów spór. Postanowiła zatem cierpieć w milczeniu, zwłaszcza że wbrew opinii Kyle'a dbała także o innych, nie tylko o siebie. “Vivacia” zasługiwała na dobrą załogę, a – oprócz Havena – jej ojciec świetnie dobrał sobie ludzi. płacił im zresztą nieźle, więcej niż wynosiła aktualna stawka, pragnął bowiem zatrzymać przy sobie najzdolniejszych i najbardziej pracowitych. Althea nie chciała dać Kyle'owi pretekstu do zwolnienia któregoś z nich. Znowu poczuła wyrzuty sumienia, że nie wstawiła się za Brashenem.

Próbowała o nim nie myśleć, lecz obraz młodzieńca ciągle się pojawiał – młody Treli stał ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami i jak zwykle patrzył na nią z góry. Zaciśnięte usta wyrażały dezaprobatę, brązowe oczy zwęziły się w szparki, krótki zarost na brodzie zdradzał zmartwienia. Może Brashen był dobrym marynarzem pokładowym i obiecującym oficerem, jednakże wydawał się jej straszliwie napuszony. Porzucił wprawdzie rodowe nazwisko, lecz nie arystokratyczne maniery. Althea szanowała go za ambicję i ciągłe pragnienie doskonalenia się – doszedł przecież do pozycji oficera – natomiast irytował ją sposób bycia Brashena. Zachowywał się on i odzywał w taki sposób, jak gdyby uważał, że został stworzony po to, by dowodzić. A przecież w obecnych okolicznościach powinien porzucić wielkopańskie przyzwyczajenia.

Stoczyła się nagłe z koi i lekko wylądowała na podłodze. Podeszła do swojego marynarskiego kufra i odrzuciła wieko. Tu znajdowały się rzeczy, które powinny jej pomóc zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnych sprawach. Widok błyskotek, przeznaczonych dla Seldena i Malty, teraz trochę ją zdenerwował. Na te podarki dla siostrzenicy i siostrzeńca wydała sporo pieniędzy. Zawsze lubiła ich oboje, ale teraz uświadomiła sobie, że są dziećmi Kyle'a i tym samym stanowią dla niej zagrożenie. Wyjęła i odłożyła wyszukanie ubraną lalkę, którą kupiła dla Malty, obok położyła jaskrawo pomalowanego bąka dla Seldena. Pod spodem leżały sztuki jedwabiu z Kła. Srebrnoszarą przeznaczyła dla matki, fiołkoworóżową dla Keffrii, zieloną zaś wybrała dla siebie.

Pogładziła materiał grzbietem dłoni. Śliczny, lejący się jedwab. Wyjęła z kufra koronkę w kolorze kremowym, którą wybrała na lamówki do wymyślonego stroju. Zamierzała natychmiast po powrocie do Miasta Wolnego Handlu udać się z na Ulicę Krawców i skłonić Panią Violet, aby z tych materiałów uszyła jej suknię na Letni Bal. Usługi krawcowej były kosztowne, jednak tak delikatny jedwab wymagał zręcznej obróbki. Althea potrzebowała stroju, który podkreśliłby jej wąską talię i krągłe biodra; może w ten sposób przyciągnie do siebie bardziej męskiego tancerza niż mały braciszek Brashena. Pomyślała, że suknia nie może być zbyt ciasna w talii, ponieważ na Letnim Balu grano raczej wesołe tańce i dobrze byłoby, gdyby Althea mogła swobodnie oddychać żwawo wywijając. Spódnica powinna być obszerna, aby falowała podczas skomplikowanych figur tanecznych, jednak nie za szeroka, bo taka tylko by przeszkadzała. Kremowa koronka dobrze obramuje dekolt i może uwydatni choć trochę niewielki biust. Ostatnio Althea zaczesywała włosy do góry i na bal zamierzała podpiąć je srebrnymi spinkami. Jej włosy były równie proste jak ojca, lecz gęste i w pięknym ciemnym odcieniu. Może matka w końcu pozwoli jej założyć srebrne korale, które pozostawiła Althei babka. Nominalnie należały do dziewczyny, ale Ronica jakoś nie potrafiła się z nimi rozstać; stale podkreślała, jak są rzadkie i cenne i jak łatwo przypadkowo je zniszczyć. Korale pasowałyby do srebrnych kolczyków, które Althea kupiła sobie kiedyś w Mieście Wolnego Handlu.