W ostatnich pięciu latach sytuacja się pogorszyła. Minął czas zamożności i Ronica zaczęła się niepokoić o przyszłość rodziny. Pieniądze wydawano, gdy tylko się pojawiły i stale musiała błagać wierzycieli, by poczekali dzień lub tydzień na spłatę długu. Coraz częściej prosiła o radę Ephrona. Kłócili się, ponieważ mąż sugerował sprzedaż wszystkich nierentownych gospodarstw (dla wspomożenia pozostałych), a sprawa nie była prosta. Większość farm i sadów radziła sobie tak dobrze jak wcześniej, tyle że pojawiła się konkurencja – tanie, ponieważ uprawiane przy użyciu niewolników, ziarna i owoce z Chalced. W dodatku prawie niemożliwy stał się handel na północy i na południu – północ prowadziła swoją przeklętą wojnę o Czerwony Statek, a na południu grasowali po trzykroć przeklęci piraci. Wysłane ładunki nie docierały do miejsca przeznaczenia, nie było zatem spodziewanych zysków. Ronica stale obawiała się o los męża i córki, choć Ephron nie uważał piratów za bardziej niebezpiecznych niż burzowa pogoda, nazywając ich “ryzykiem zawodowym”, któremu dobry dalekomorski kapitan musi umieć stawić czoło. A równocześnie, gdy wracał z rejsów, opowiadał żonie mrożące krew w żyłach historie o ucieczkach przed złowrogimi statkami. Wszystkie jego opowieści miały szczęśliwe zakończenie i Ephron z całym przekonaniem twierdził, że żaden piracki żaglowiec nie zdoła doścignąć żywostatku. Kiedy Ronica próbowała wyjaśnić mężowi, jak dotkliwie wojna i piraci dają się we znaki pozostałej części rodzinnego majątku, Ephron śmiał się tylko dobrotliwie i mówił, że w takim razie, póki sytuacja się nie poprawi, on i “Vivacia” będą pracowali jeszcze ciężej. Nie chciał oglądać ksiąg rachunkowych ani słuchać ponurych wieści dotyczących losu innych handlarzy i kupców. Ronica przypomniała sobie teraz ze smutkiem, że jej małżonek dostrzegał niegdyś sukces tylko własnych wojaży. Pewnego razu żwawo wyprawił się do jednej z posiadłości, zauważył, że owoce i zboża jak zwykle dojrzały na polach, pobieżnie przejrzał rachunki, po czym zadowolony wrócił wraz z Altheą na morze, ponownie zostawiając Ronikę samą ze wszystkimi problemami.
Tylko raz odważyła się zaproponować mężowi, by wrócił do handlu w górze Rzeki Deszczowej. Vestritowie mieli do niego wszelkie prawa, odpowiednie kontakty i – absolutnie niezbędny – żywostatek. W czasach babki, a potem ojca Ephrona rodzina tam właśnie zdobywała większość towarów do dalszej sprzedaży. Jednak w okresie krwawej zarazy Ephron postanowił, że już nigdy nie popłynie Rzeką Deszczową. Nie istniały żadne konkretne dowody, że straszliwa choroba nadeszła z Deszczowych Ostępów. Zresztą, kto może wiedzieć, skąd się bierze zaraza? Nie było sensu obwiniać o nią kogokolwiek i odcinać najbardziej intratną gałąź handlu. Ephron jednakże tylko potrząsnął głową i kazał żonie obiecać, że nigdy już nie podejmie tego tematu. Nie miał nic przeciwko Kupcom z Deszczowych Ostępów i nie zaprzeczał, że ich towary są egzotyczne i piękne, wbił sobie jednak do głowy, że nie wolno frymarczyć magią, nawet sporadycznie, bez płacenia wysokiej ceny. Powiedział, że jeśli dla bogactwa ma narażać rodzinę na kontakt z czarami, woli, by pozostała biedna. Ronica zaczęła więc sprzedawać rodowe posiadłości. Na pierwszy ogień poszły sady jabłkowe wraz z maleńką wytwórnią win, która zawsze stanowiła jej dumę. Spieniężyła także winnice. Ciężko to przeżyła, ponieważ nabyła je krótko po ślubie; była to jej pierwsza samodzielna transakcja. Przez wiele lat z radością patrzyła, jak winorośl rosła, lecz wiedziała, że zatrzymując ją postąpiłaby niemądrze, ponieważ kupiec zaoferował bardzo wysoką cenę. Pieniędzy wystarczyło na utrzymanie pozostałych posiadłości rodzinnych przez rok. I tak to się ciągnęło. Niestety, wojna i piraci nadal szkodzili działalności Miasta Wolnego Handlu i Ronica musiała wyprzedawać kolejne gospodarstwa, by zdobywać fundusze na działalność reszty. Wstydziła się tego. Pochodziła z Carrocków, jednej z pierwszych (podobnie jak Vestritowie) rodzin w mieście. Nie poprawiała jej humoru świadomość, że inne stare rodziny również pozbywają się swych dóbr, a kupiec był tylko jeden – pazerni młodzi handlarze, którzy osiedlali się w okolicy, skupowali stare posiadłości i żyli zupełnie inaczej. Wprowadzili na przykład do rodzinnego miasta Roniki handel niewolnikami. Pierwotnie zatrzymywali się z nimi jedynie na krótko w drodze do Państwa Chalced, ostatnio jednak wszędzie można było spotkać tych szczególnych więźniów. Pracowali na polach i w sadach, a właściciele tych ziem nazywali ich terminującymi służącymi, tyle że jeśli okazali się leniwi, rutynowo wysłano ich dalej, do Chalced, gdzie sprzedawani byli na targu niewolników. Większość nosiła na twarzach tatuaże – symbol statusu niewolnika. Był to jeszcze jeden chalcedzki zwyczaj, który przyjął się w Jamaillii, a teraz najwyraźniej zyskiwał na popularności także w Mieście Wolnego Handlu. Tak właśnie postępują Nowi Kupcy, pomyślała Ronica z goryczą. Podobno przybywali tu z Jamaillia City, lecz ich zachowanie przywodziło raczej na myśl Chalced.
Z pozoru tutejsze prawo zakazywało posiadania niewolników – jedynie jako towar do dalszego zbycia – ale Nowi Kupcy wyraźnie się nim nie przejmowali. Wystarczyło wręczyć kilka łapówek odpowiednim osobom w Dokach Podatkowych, a wówczas skarbowi agenci Satrapy stawali się niezwykle naiwni i “szczerze” wierzyli, że karawany skutych łańcuchami ludzi z wytatuowanymi twarzami to grupka terminujących służących. Niewolnicy nie odzywali się, ponieważ nie liczyli już na polepszenie swej sytuacji. Pierwsi Kupcy daremnie narzekali podczas obrad Rady. Zresztą, w ostatnim czasie również przedstawiciele kilku starych rodzin zaczęli łamać antyniewolnicze prawo. Tacy Kupcy jak Davad Restart, pomyślała Ronica ze złością. Przypuszczała, że Davad nie ma innego wyjścia, jeśli w tych trudnych czasach chce się utrzymać w interesie. Co takiego powiedział jej w ubiegłym miesiącu, gdy głośno się martwiła o pszeniczne pola? Niemalże jej zaproponował, by zmniejszyła koszty, zatrudniając do prac polowych darmowych pracowników. Sugerował niejasno, że mógłby ich dla niej zdobyć za maleńki procent od zysków. Ronica nie przyznawała się do tego przed sobą, lecz bardzo ją kusiło, by przyjąć jego propozycję.
Wprowadzała właśnie z posępną miną ostatni zapis do księgi rachunkowej, kiedy jej uwagę przyciągnął szelest spódnic Rache. Podniosła oczy na służącą. Była już znużona tą mieszaniną gniewu i smutku, jaką stale dostrzegała na jej twarzy. Rache zachowywała się dziwnie, jak gdyby się spodziewała, że jej pani w jakiś sposób znacząco polepszy jej życie. Nie potrafiła dostrzec, że Ronica ma własne problemy: umierającego męża i kłopoty finansowe? Wiedziała, że Davad chciał dobrze, nalegając, by przyjęła Rache do pomocy, czasami jednak miała wielką ochotę odprawić niemiłą służącą. Nie istniał niestety miłosierny sposób pozbycia się jej, a niezależnie od irytacji, Ronica nie umiała się zmusić do odesłania kobiety Davadowi. Wprawdzie w głębi duszy uważała, że większość niewolników sama ściąga na siebie kłopoty, jednak Ephron zawsze potępiał niewolnictwo, a ona nie chciała lekceważyć jego opinii, zwłaszcza że umierał. Zresztą Rache opiekowała się nim, nawet jeśli nie okazywała mu pełnego poświęcenia.
– No, o co chodzi? – spytała cierpko stojącą przed nią służącą.
– Davad przyszedł się z panią zobaczyć – wymamrotała Rache.
– Mówisz o Kupcu Restarcie? – upomniała ją.
Na potwierdzenie kobieta milcząco pokiwała głową. Ronica zacisnęła zęby i przełknęła gniew.
– Zobaczę się z nim w salonie – rzuciła, a potem podążyła za ponurym wzrokiem dziewczyny. Davad stał już w progu.
Widać było, że długo się przygotowywał do tej wizyty, lecz jak zawsze, nie wyglądał najlepiej. Jego spodnie wydymały się lekko na kolanach, a haftowany kubrak był za mocno zasznurowany, toteż ściągnięty w nim niewielki brzuch Davada przypominał kipiący rondelek. Spora część natłuszczonych ciemnych włosów przeważnie zwisała z czoła w postaci tłustych loków, natomiast pozostałe pukle tworzyły fryzurę bardziej odpowiednią dla znacznie młodszego mężczyzny.