– Nawet nie pamiętam, skąd się tam wzięły – szepnął Wintrow.. – Ach tak. – W głosie kapłana nie było ani śladu osądu. Tylko cierpliwość.
Przez jakiś czas szli w przyjaznym milczeniu przez zimne kamienne korytarze klasztoru. Wintrow powoli się uspokajał, aż w końcu emocje opadły i jego zmysły powróciły do normalnego stanu. Nie potrafił już smakować zapachów soli uwięzionych w kamiennych ścianach ani słyszeć mikroskopijnych ruchów wykonywanych przez starożytne kamienne kloce. Skóra chłopca przestała się buntować z powodu szorstkości burej szaty nowicjusza. Gdy Wintrow i młody kapłan dotarli do wielkich drewnianych wrót i wyszli do ogrodów klasztoru, chłopiec ponownie był już sobą, chociaż ledwo trzymał się na nogach. Miał wrażenie, że właśnie się zbudził z długiego snu, ale tak śmiertelnie znużony, jak gdyby przez cały poprzedni dzień wykopywał ziemniaki. Teraz szedł w milczeniu obok Berandola, tak jak nakazywał klasztorny zwyczaj. Mijali mężczyzn i kobiety ubranych w zielone szaty kapłanów lub odzianych na biało akolitów i akolitki. Kiwali im głowami, wymieniając pozdrowienia.
Doszli do szopy z narzędziami i nagle Wintrow poczuł niepokojącą pewność, że właśnie tam się kierują i że spędzi resztę popołudnia na pracy w słonecznym ogrodzie. Innym razem może cieszyłby się z tego powodu, lecz po wielogodzinnym przebywaniu w zaciemnionej pracowni oczy chłopca były bardzo wrażliwe na światło. Berandol dostrzegł, że jego młody towarzysz się ociąga.
– Wintrowie – zbeształ go łagodnym tonem. – Porzuć obawę. Kiedy za bardzo skupiasz umysł na dręczących cię kłopotach, nie potrafisz cieszyć się aktualną chwilą. Człowiek, który martwi się o to, co może mu się później przydarzyć, traci ze strachu ważne życiowe momenty i zatruwa się powziętymi przedwcześnie sądami. – Berandol nierzadko przemawiał ostrym, mentorskim tonem. – Sądzę, że zbyt często ulegasz tego typu sądom. Jeśli nie zostaniesz przyjęty do stanu kapłańskiego, bardzo prawdopodobne, że właśnie z tej przyczyny.
Chłopiec z przerażeniem popatrzył na swego towarzysza. Jego twarz na moment stężała w ogromnym strapieniu. Potem jednak zrozumiał, że Berandol jedynie go prowokuje, i uśmiechnął się. Młody kapłan odpowiedział uśmiechem.
– Jeżeli niepokoję się o coś z góry, łatwiej mi uniknąć późniejszego niepowodzenia – zauważył.
Berandol dobrodusznie szturchnął smukłego chłopca łokciem.
– Zgadza się. Ach, dorastasz i tak szybko się uczysz. Byłem znacznie od ciebie starszy, miałem przynajmniej dwadzieścia lat, zanim nauczyłem się stosować w codziennym życiu tę Sprzeczność.
Wintrow nieśmiało wzruszył ramionami.
– Medytowałem nad ową kwestią ubiegłej nocy przed zaśnięciem. “Człowiek musi planować przyszłość i przewidywać ją, ale nie obawiać się jej”. Dwudziesta Siódma Sprzeczność Sa.
– Trzynaście lat to bardzo młody wiek na zrozumienie tej Sprzeczności – oświadczył Berandol.
– A ty nad którą pracujesz? – spytał otwarcie chłopiec.
– Nad Trzydziestą Trzecią. Myślę nad nią już od dwóch lat. Wintrow znowu lekko wzruszył ramionami.
– W moich studiach nie dotarłem jeszcze tak daleko.
Szli w cieniu jabłoni, pod ich obwisłymi od gorąca liśćmi. Z konarów zwisały ciężkie, dojrzałe owoce. Na drugim końcu sadu akolici podlewali drzewa, przynosząc w kubełkach wodę ze strumienia.
– “Kapłan nie powinien pozwalać sobie na wydawanie sądów, póki nie nauczy osądzać się tak, jak to robi Sa: z absolutną sprawiedliwością i miłosierdziem”. – Berandol potrząsnął głową. – Przyznam ci się, że nie wiem, jak to możliwe.
Chłopiec zamyślił się głęboko, lekko marszcząc czoło.
– Dopóki sądzisz, że to nie jest możliwe, zamykasz swój umysł na zrozumienie tej Sprzeczności. – Jego głos wydawał się docierać z bardzo daleka. – Ja ją pojmuję w następujący sposób. Jako kapłani być może nie potrafimy osądzać innych z absolutnym miłosierdziem i sprawiedliwością. Może umiemy jedynie wybaczać ludziom i służyć pociechą.
Berandol potrząsnął głową.
– W ciągu kilku chwil doszedłeś do wniosków, które mnie zabrały sześć miesięcy. Czy wiesz, że dostrzegam wokół siebie wielu kapłanów, którzy wydają sądy? Na przykład wędrowni kapłani z naszego zakonu zajmują się głównie łagodzeniem wśród ludu konfliktów, wynikających z różnicy zdań. Kapłani ci musieli więc chyba jakoś opanować Trzydziestą Trzecią Sprzeczność.
Chłopiec z ciekawością podniósł oczy na swego rozmówcę. Otworzył usta, chciał coś powiedzieć, ale tylko się zarumienił i znowu je zamknął.
Młody kapłan popatrzył uważnie na swego podopiecznego.
– Cokolwiek przyszło ci do głowy, nie namyślaj się i powiedz mi. W żaden sposób cię za to nie zganię.
– Problem w tym, że byłem o krok od zganienia ciebie – przyznał się Wintrow. Po chwili jego twarz rozjaśniła się i dodał: – Ale zdążyłem się powstrzymać.
– Może jednak mi powiesz, o co chodzi – nalegał Berandol. Kiedy chłopiec pokręcił głową, nauczyciel głośno się roześmiał. – Daj spokój, Wintrowie, proszę cię, abyś podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami. Postąpiłbym niesprawiedliwie, gdybym obraził się na twoje słowa. Więc co mi chciałeś powiedzieć?
– Że powinieneś w swoim zachowaniu kierować się nakazami Sa, nie zaś tym, co robią inni. – Chłopiec odpowiedział szczerze, jednak w chwilę później spuścił oczy. – Wiem, że nie mam prawa przypominać ci o takich postawach.
Berandol był zbyt zamyślony, aby poczuć urazę.
– Jeśli jednak zastosuję się do przykazań Sa, a serce podpowie mi, że człowiek nie potrafi oceniać innych w sposób Sa, czyli z absolutną sprawiedliwością i miłosierdziem, wtedy dojdę do wniosku, że… – Mówił coraz wolniej, jak gdyby kolejne myśli niechętnie pojawiały się w jego głowie. – Dojdę do wniosku, że albo nasi wędrowni kapłani obdarzeni są głębszą duchowością niż ja, albo że nie mają większego ode mnie prawa oceniać innych. – Wzrok Berandola wędrował wśród jabłonek. – Czy to możliwe, żeby cała jedna gałąź naszego zakonu istniała bezprawnie? Czy nie jest nielojalnością już choćby to przypuszczenie? – Młody kapłan spojrzał z zakłopotaniem na stojącego u jego boku chłopca.
Wintrow uśmiechnął się pogodnie.
– Jeśli człowiek myśli zgodnie z przykazaniami Sa, na pewno się nie zagubi.
– Zastanowię się nad tą kwestią. – Berandol z westchnieniem zakończył temat, po czym posłał swemu towarzyszowi spojrzenie pełne prawdziwej miłości. – Błogosławię dzień, w którym stałeś się moim podopiecznym, chociaż po prawdzie często się zastanawiam, kto z nas dwóch jest uczniem, a kto nauczycielem. Będę za tobą tęsknił.
Nagły niepokój pojawił się w oczach chłopca.
– Tęsknił? Czy wyjeżdżasz? Tak szybko wezwano cię do obowiązków?
– Nie mnie. Powinienem był przekazać ci tę nowinę wcześniej, ale jak zawsze twoje słowa poprowadziły moje myśli daleko od punktu wyjścia. Nie ja wyjeżdżam, lecz ty. Dlatego właśnie dziś cię odszukałem. Musisz się spakować, ponieważ zostałeś wezwany do domu. Twoja babka i matka powiadomiły nas, że twój dziadek jest umierający. Obawiają się, że lada chwila dokona żywota. – Widząc smutek na obliczu chłopca, dodał: – Przykro mi, że przekazuję ci tę informację tak wprost. Rzadko mówiłeś mi o swojej rodzinie. Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś tak bardzo związany z dziadkiem.
– Nie jestem – odrzekł po prostu Wintrow, – Prawdę powiedziawszy, ledwie go znam. Kiedy byłem mały, bardzo często przebywał na morzu, a gdy wracał do domu, stale mnie przerażał. Nie okrucieństwem, ale… wewnętrzną siłą. Wszystko, co go dotyczyło, zawsze wydawało mi się zbyt ogromne: od jego głosu po brodę. Już w dzieciństwie ilekroć podsłuchałem, co mówią o nim inni ludzie, uświadamiałem sobie, że traktują go jak żywą legendę albo bohatera. Nie przypominam sobie, żebym choć raz nazwał go dziadziem lub choćby dziadkiem. Kiedy przybywał do domu, miotał się po pokojach niczym północny wicher i przeważnie ukrywałem się przed nim, zamiast cieszyć się jego obecnością. Czasem musiałem przed nim stanąć, a wówczas… to jedyne, co pamiętam… ciągle pytał, dlaczego jestem taki mały. “Dlaczego ten chłopak jest taki drobny? – grzmiał. – Wygląda tak jak moi synowie, tyle że jest o połowę od nich mniejszy! Nie karmicie go mięsem czy co? Nie jada wystarczająco dużo?” Potem przyciągał mnie do siebie i sprawdzał grubość mojego ramienia, a ja czułem się, jakby tuczono mnie na ucztę. W tamtych czasach stale się wstydziłem mojego niewielkiego wzrostu, czułem się winny… Odkąd oddano mnie do stanu kapłańskiego, nie widziałem dziadka, moje uczucia wobec niego wszakże się nie zmieniły. A jednak to nie dziadek mnie przeraża, nie boję się też czuwania przy jego łożu. Chodzi o podróż do domu, Berandolu. Tam będzie tak… hałaśliwie.