– Kilka okazów – odparł niezadowolony Gankis. Kennit wyprostował się w oczekiwaniu. Marynarz zagłębił ręce w przepastnych kieszeniach zniszczonego kaftana. – Proszę – powiedział, niechętnie wyjmując z kieszeni rzecz wykonaną z jaskrawo pomalowanego drewna. Była to niewielka konstrukcja złożona z krążków i pałek; w niektórych krążkach wywiercono otwory.
Kennit nie potrafił odgadnąć przeznaczenia przedmiotu.
– Jakaś dziecięca zabawka – wyraził przypuszczenie. Zmarszczył brwi i czekał.
– Albo to – stwierdził marynarz. Wyjął z kieszeni pączek róży. Kennit wziął go od niego ostrożnie, starając się nie dotknąć kolców. Był pewny, że pączek jest naturalny, aż do momentu, gdy wziął go w rękę i wyczuł, że nóżka jest bardzo sztywna i twarda. Zważył kwiat w ręku; okazał się lekki jak prawdziwa róża. Odwrócił go, próbując odkryć, z jakiego materiału został wykonany i doszedł do wniosku, że nie potrafi tego określić. Jeszcze bardziej tajemniczy od struktury kwiatu był jego zapach, niezwykle miły i wonny, niczym aromat mocno rozwiniętej róży z letniego ogrodu. Uniósł brwi i spojrzał na Gankisa, który przypiął mu różę do klapy kaftana. Haczykowate kolce silnie trzymały kwiat. Kennit obserwował, jak stary marynarz mocno zaciska usta, nie ośmielił się jednak odezwać do swojego kapitana.
Młody pirat spojrzał w słońce, a potem na fale odpływu. Podróż powrotna na przeciwną stronę wyspy zabierze im ponad godzinę. Uznał, że powinni się pospieszyć, jeśli nie chcą, by odpływ uwięził statek wśród skał. Na chwilę ogarnęło go niezwykłe dla niego wahanie. Bił się z myślami. Nie przybył wszak na Plażę Skarbów dla samego skarbu; przypłynął tu, ponieważ pragnął usłyszeć wyrocznię Innego, przekonany, że osobliwa istota zejdzie do niego na rozmowę. Potrzebował potwierdzonej wyroczni; czyż nie w tym celu zabrał ze sobą świadka w osobie Gankisa? Stary marynarz należał do nielicznych mężczyzn na pokładzie jego statku, którzy nie upiększali własnych przygód. Relacjom Gankisa wierzyli nie tylko członkowie jego załogi, ale także wszyscy piraci w Łupogrodzie. Poza tym, jeśli wyrocznia okaże się niezgodna z celami Kennita, bez trudu przyjdzie mu zabicie starca.
Jeszcze raz zastanowił się, ile zostało czasu. Gdyby był człowiekiem rozważnym, przerwałby w tym momencie poszukiwania na plaży, odważnie stawił czoło Innemu, a potem pospieszył na statek. Człowiek rozważny nigdy nie ufałby swemu szczęściu. Jednak Kennit już dawno temu doszedł do wniosku, że aby utrzymać szczęście, należy mu ufać. Było to jego osobiste przekonanie, sam je odkrył i nie widział powodu, aby się nim dzielić z kimś innym. Nigdy nie osiągnął żadnego poważniejszego triumfu bez ryzyka i wiary we własne szczęście. Jeśli któregoś dnia stanie się rozważny i ostrożny, wtedy jego szczęście obrazi się i go opuści.
Ta zagmatwana logika zadowalała pirata. Bez pośpiechu przeszukiwał brzeg. Kiedy zbliżył się do zębatych skał, które znaczyły koniec półksiężycowej plaży, wszystkimi zmysłami wyczuwał obecność przedstawiciela Innego Ludu. Jego zapach początkowo wydawał się nęcąco słodki, potem wraz ze zmianą wiatru stał się nagle mocniejszy: zepsuty i zjełczały. Był tak silny, że Kennit poczuł go głęboko w gardle i nieomal się Zakrztusił. Zresztą przeszkadzał mu nie tylko zapach bestii; wręcz czuł na skórze jej obecność. Poza tym, Inny poruszał się hałaśliwie i głośno sapał. Kennit bał się, że popękają mu bębenki; czuł też osobliwy nacisk na gałki oczne i na skórę szyi. Niby się nie pocił, a jednak jego oblicze było tłuste, jak gdyby wiatr przyniósł ze skóry stwora jakąś substancję i rzucił młodemu piratowi w twarz. Ogólnie rzecz biorąc, Kennit walczył z niesmakiem, który wręcz graniczył z mdłościami, wiedział wszak, że nie może sobie pozwolić na okazanie słabości.
Stanął więc tylko wyprostowany i dyskretnie wygładził kamizelkę. Wiatr poruszał piórami na kapeluszu i błyszczącymi czarnymi lokami Kennita. Piracki kapitan był osobnikiem postawnym, jego wygląd robił duże wrażenie zarówno na kobietach, jak i na mężczyznach, co mu bardzo pochlebiało. Był wysoki i proporcjonalnie umięśniony. Świetnie skrojony kaftan uwydatniał jego szerokie ramiona i klatkę piersiową oraz płaski brzuch. Swoją twarz uznał za interesującą. Uważał się za przystojniaka. Miał wysokie czoło, mocne szczęki, prosty nos, a pod nim ładnie wykrojone wargi. Brodę przycinał w modny sposób, końcówki wąsów skrupulatnie woskował. Nie podobały mu się jedynie oczy. Odziedziczył je po matce; były wyblakłe, wilgotne, błękitne. Kiedy patrzył w zwierciadło, widział w nim oczy matki, strapionej i zapłakanej z powodu rozwiązłego życia syna. Wydawały mu się bezmyślnymi oczyma idioty i uważał, że nie pasują do jego opalonej twarzy. Gdyby był kimś innym, ludzie mawialiby, że ma łagodne, błękitne, pełne wyrazu oczy. Często ćwiczył przed lustrem zimne, nieprzyjemne spojrzenie, niestety bez powodzenia. Oczy były po prostu zbyt blade. Pomnażał wysiłek lekko krzywiąc wargi – także teraz, gdy odpoczywał, czekając na Innego.
Młodemu piratowi wydało się, że jego osoba wywarła pewne wrażenie na bestii. Stwór posłał mu wyniosłe spojrzenie. Był niewiele wyższy od Kennita, którego dziwnie uspokoiło odkrycie, że w legendach jest tak wiele prawdy. Połączone płetwiastą błoną palce rąk i nóg, rzucająca się w oczy giętkość kończyn, z pozoru pozbawione życia rybie oczka w chrząstkowych oczodołach, nawet pokrywająca ciało stworzenia miękka, łuskowata skóra – o wszystkich tych szczegółach kapitan słyszał wcześniej i spodziewał się ich. Podobnie jak kanciastej, łysej głowy, która wyglądała na źle ukształtowaną, ni to ludzką, ni to rybią. Wiązadła łączące jego szczęki sięgały aż do otworów usznych, toteż otwór gębowy był tak wielki, że z łatwością mógł pochłonąć ludzką głowę. Cienkie wargi bestii nie mogły zasłonić dwóch rzędów maleńkich, ostrych zębów. Ramiona Innego wydawały się zapadać do przodu, ale cała postawa przywodziła raczej na myśl zwierzęcą siłę niż niedbałą postawę. Stwór nosił osobliwy jasnolazurowy płaszcz o tak delikatnym splocie, że kojarzył się z płatkiem kwiatu. Fałdy stroju spływały z ciała stworzenia płynnie niczym strugi wody. Tak, o wielu szczegółach Kennit wcześniej czytał. Nie spodziewał się natomiast, że Inny wyda mu się osobliwie atrakcyjny, toteż od razu uznał, że to zapewne jakaś sztuczka. Tak czy owak, zapach stworzenia przywodził mu na myśl letni ogród, oddech – wyrafinowany bukiet rzadkiego wina, a w zagadkowych oczach potwora tkwiła wielka mądrość. Młody pirat nagle zapragnął czymś się wyróżnić, wręcz zabiegał o względy bestii. Chciał jej zaimponować swoją uprzejmością oraz inteligencją. Chciał, żeby myślała o nim dobrze.
Wtem usłyszał za sobą cichy chrzęst kroków Gankisa, idącego po piasku. Przez chwilę koncentracja Innego słabła. Płaskie oczka nie obserwowały już kapitana i w tym momencie czary przestały działać. Kennit niemalże przestraszył się tej zmiany, po czym skrzyżował ramiona na piersi, dla bezpieczeństwa przyciskając do ciała czarodrzewowy talizman. Żywa czy nie, rzeźbiona twarz na pewno potrafiła powstrzymać działanie uroków stworzenia. Teraz, gdy młody pirat zdał sobie sprawę z celów Innego, zamierzał z całych sił bronić się przed wszelką manipulacją. Dlatego też, nawet gdy wzrok bestii ponownie zwarł się z jego spojrzeniem, kapitan nadal widział osobnika z Innego Ludu takim, jakim byt: zimnym, łuskowatym stworem z głębin. Najwyraźniej bestia straciła władzę nad swym młodym gościem, ponieważ gdy nabrała powietrza w torebki policzkowe, a następnie wysapała stek słów, Kennit wyczuł w nich sarkazm.
– Witaj, pielgrzymie. Jak widzę, morze nieźle nagrodziło twoje poszukiwania. Czy z dobrej woli ofiarujesz mi te skarby i wysłuchasz związanej z ich znaczeniem wyroczni?
Głos stwora skrzypiał jak nienaoliwione zawiasy. Inny charczał i osobliwie wykrztuszał kolejne słowa. Kennit zrozumiał, jak wiele wysiłku musiała stworzenie kosztować nauka wypowiadania ludzkich słów i w pierwszej chwili popatrzył na nie z podziwem, później wszakże odsunął te myśli, uznając je za narzucony mu akt służalczości i skupił się na samym stworze. Miał do czynienia z istotą pod każdym względem mu obcą. Stał przed nią, na jej terytorium, a jednak to ona czekała na jego odpowiedź, mówiła ludzkim językiem i błagała o dary w zamian za proroctwa. Czyżby uznała młodego pirata za lepszego od siebie? Czy stąd ten sarkazm w jej głosie?