– Dziękuję – powiedział Wintrow cicho, gdy pucharek znalazł się przed nim na stole. Ojciec ponownie usadowił się na swoim krześle i obserwując jego gesty chłopiec domyślił się, że Kyle Haven zamierza mu teraz wyjawić cel spotkania.
– Widzę, że nabrałeś apetytu – zauważył jowialnie. – Ciężka praca i morskie powietrze wzmagają głód.
– Tak to przynajmniej wygląda – odparł spokojnie Wintrow. Ojciec zaśmiał się gburowato.
– Nadal się zadręczamy, co? Daj spokój, synu, wiem, że ci jest trudno i może w tej chwili nadal się na mnie gniewasz, chyba jednak rozumiesz moje zamiary wobec ciebie. Uczciwa, ciężka praca, towarzystwo marynarzy i piękno płynącego pod pełnym żaglem statku… Pewnie nie zdążyłeś jeszcze pojąć przyjemności takiego życia. Pragnę, abyś wiedział, że nie chcę być dla ciebie ani surowy, ani okrutny. Przyjdzie czas, że mi za wszystko podziękujesz, obiecuję ci to. Kiedy skończymy cię szkolić, będziesz znał tę łajbę tak, jak powinien znać swój statek prawdziwy kapitan, gdyż do tej pory przyjrzysz się każdemu metrowi “Vivacii” i nauczysz się wykonywać na jej pokładzie każde możliwe zadanie. – Chwilę milczał, uśmiechając się cierpko. – W przeciwieństwie do Althei, która jest mocna jedynie w gębie, ty naprawdę posiądziesz całą niezbędną wiedzę i będziesz pracował przez cały czas, a nie tylko wtedy, kiedy ci się zachce. Nauczysz się, że marynarz jest zawsze gotów do pełnienia wachty, a zadania wykonuje nie tylko na rozkaz, lecz także wówczas, gdy widzi, że trzeba je wykonać.
Kapitan przerwał, oczekując od syna odpowiedzi. Wintrow nie odezwał się. Po długiej przerwie jego ojciec odchrząknął.
– Wiem, że proszę cię o wiele, otwarcie więc wyjawię ci już teraz, co cię czeka na końcu tej stromej i wyboistej drogi. Za dwa lata zamierzam uczynić kapitanem tego statku Gantry'ego Amsforge'a. Sądzę, że do tego czasu wyuczymy cię na pierwszego oficera. Będziesz wówczas jeszcze bardzo młodym człowiekiem, toteż nie łudź się, że po prostu wręczymy ci nominację. Ale jeżeli dowiedziesz Amsforge'owi i mnie, że jesteś gotów… Zresztą nawet jeśli kiedyś mianujemy cię na to stanowisko, i tak będziesz musiał udowadniać swą wartość załodze, codziennie i w każdej godzinie. Nie będzie ci łatwo. Jest to jednakże okazja, którą otrzymuje cholernie niewiele osób. Tak, tak, wierz mi.
Nadal się uśmiechał, gdy powolnym ruchem sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął małe pudełko. Otworzył je, po czym odwrócił, by pokazać synowi zawartość. Był to mały złoty kolczyk, ukształtowany na podobieństwo galionu “Vivacii”. Wintrow widywał kolczyki w uszach marynarzy. Większość członków załogi nosiła takie, co sugerowało ich lojalność wobec statku. Kolczyki, chusty, szpilki, a nawet tatuaże, jeśli dany osobnik był zupełnie pewny wieloletniej pracy na pokładzie żaglowca. Absolutna wierność wobec statku… Nie, nie, taki czyn nie pasował do kapłana Sa. Ojciec zapewne wie, jaka będzie odpowiedź chłopca. Jednak… uśmiech na twarzy Kyle'a był ciepły, gdy mężczyzna podsunął synowi pudełko.
– To dla ciebie synu – powiedział. – Powinieneś go nosić z dumą. Prawda! Po prostu muszę powiedzieć prawdę, postanowił chłopiec bez gniewu czy goryczy. Tak, uprzejmie i łagodnie.
– Dziękuję ci za tę okazję. Musisz jednak wiedzieć, że nie mogę przekłuć sobie ucha, ponieważ nie zamierzam w żaden sposób zeszpecić swojego ciała. Wolałbym wszakże zostać kapłanem Sa. Sądzę, że takie jest moje prawdziwe powołanie. Zapewne wiesz, iż proponujesz mi…
– Zamknij się! – Oprócz gniewu Wintrow usłyszał w głosie ojca ból i uprzytomnił sobie, że go bardzo zranił. – Po prostu milcz. – Wintrow zacisnął szczęki i opuścił wzrok na stół, kapitan natomiast mówił dalej: – Chciałbym usłyszeć od ciebie coś nowego niż tylko tę wieczną niezrozumiałą paplaninę o kapłaństwie. Powiedz, że mnie nienawidzisz, powiedz, że nie potrafisz podołać tej pracy, a wtedy zastanowię się, jak cię przekonać. Kiedy jednak ukrywasz się za tymi klasztornymi nonsensami… Boisz się? Boisz się przekłuć sobie ucho? Boisz się nieznanego życia? – Pytania zostały zadane tonem niemal rozpaczliwym. Kyle Haven chwytał się wszelkich sposobów, by przeciągnąć Wintrowa na swoją stronę.
– Nie boję się, po prostu nie chcę. Dlaczego nie zaproponujesz tego stanowiska komuś, kto go naprawdę pragnie? Dlaczego nie zaproponujesz go Althei? – spytał cicho chłopiec. Łagodne słowa syna na chwilę przerwały diatrybę jego ojca.
Oczy Kyle'a błysnęły jak błękitne kamienie, po czym kapitan wycelował palec – niczym broń – w Wintrowa.
– To proste. Althea jest kobietą. A ty, niech cię szlag, staniesz się mężczyzną. Przez całe lata mierził mnie widok Ephrona Vestrita ciągnącego za sobą swoją córkę, którą traktował jak syna. A kiedy wróciłeś do domu i stanąłeś przede mną w tej brązowej sukience, z piskliwym głosikiem, delikatnym ciałkiem, łagodnymi manierami i wielką nieśmiałością, musiałem zadać sobie pytanie: Czy jestem lepszy od starego? Skoro mój syn bardziej niż jego córka przypomina kobietę. Taka myśl przyszła mi do głowy. Nadszedł czas, by ta rodzina…
– Mówisz jak Chalcedczyk – zauważył chłopiec. – Podobno tam kobiety traktuje się niewiele lepiej niż niewolników. Zapewne doszło do tego pod wpływem wieloletniej akceptacji niewolnictwa. Jeśli uważasz, że posiadasz drugiego człowieka, szybko stwierdzisz, że twoja żona i córka również są twoją własnością i zdegradujesz je do statusu niewolnika. Na szczęście w Jamaillii i Mieście Wolnego Handlu zawsze byliśmy dumni z umiejętności naszych kobiet. Wiem, ponieważ studiowałem historię. Weź Satrapę Malowdę, która rządziła bez męża przez dwadzieścia lat, a dzięki niej spisano Kodeks Praw Sprzedaży i Własności, podwalinę naszych wszystkich praw. Rozważ zresztą choćby naszą religię. Sa, którego my mężczyźni czcimy jako ojca wszystkich ludzi, kobiety nazywają matkę wszechrzeczy. Tylko w Związku istnieje Ciągłość. Zapisano o tym już w pierwszym nakazie Sa. Dopiero ostatnie pokolenia zaczęły rozdzielać połówki jednej całości i…
– Nie sprowadziłem cię tu, by wysłuchiwać twoich kapłańskich frazesów – przerwał mu obcesowo ojciec, po czym odepchnął się od stołu tak gwałtownie, że gdyby mebel nie był solidnie przymocowany do podłogi, z pewnością by się przewrócił. Kapitan zaczął gniewnie chodzić po pomieszczeniu. – Może jej sobie nie przypominasz, lecz wiedz, że twoja babcia, a moja matka pochodziła z Chalced. Zachowywała się tak, jak przystało kobiecie, a mój ojciec postępował po męsku. Tak zostałem wychowany i nie widzę w tym niczego złego. Spójrz na swoją babkę i matkę! Naprawdę wydają ci się szczęśliwe i zadowolone? Obarczone decyzjami i obowiązkami, narażone na kontakty z okrucieństwami naszego świata i z rozmaitymi, często podłymi ludźmi, zmuszone wiecznie się martwić o księgi rachunkowe, kredyty i długi? Nie takie życie przysięgałem zapewnić twojej matce, Wintrowie. Nie tak będzie żyła twoja siostra. Nie zamierzam patrzeć, jak Keffria starzeje się obciążona obowiązkami jak babka Vestrit. Przecież jestem mężczyzną! Dlatego też zamierzam z ciebie zrobić mężczyznę, który pójdzie w moje ślady, a za jakiś czas przejmie pozycję głowy naszej rodziny. – Kyle odwrócił się, stuknął stanowczo pięścią w stół i ostro skinął głową, decydując w ten symboliczny sposób o przyszłości Vestritów i Havenów.
Wintrow milczał zaszokowany. Patrzył na ojca i rozmyślał nad odpowiedzią. Żadnej nie wymyślił. Mimo łączących ich więzów krwi, kapitan wydawał mu się zupełnie obcym człowiekiem, a jego poglądy – tak straszliwie odmienne od wszystkiego, co obejmował swoim umysłem, że nie widział podstaw do rozmowy.
– Sa uczy nas – odezwał się w końcu – że żaden człowiek nie ma prawa ustalać drogi życiowej drugiego. Możesz oczywiście uwięzić kogoś… to znaczy jego ciało, możesz zakazać mu wyrażać myśli, na przykład poprzez odcięcie mu języka, nie zdołasz wszakże pozbawić go duszy.