Przez chwilę ojciec patrzył na syna bez słowa. On także widzi we mnie kogoś obcego, pomyślał chłopiec.
– Jesteś tchórzem – odezwał się wreszcie grubym głosem Kyle.
– Podłym tchórzem.
Potem po prostu obok niego przeszedł. Wintrow mimowolnie skulił się w sobie i czekał na cios, Ojciec jednakże minąwszy go, szarpnięciem otworzył drzwi kajuty i ryknął na Torga. Mężczyzna zjawił się bardzo szybko, musiał zatem kręcić się w pobliżu. Może nawet podsłuchiwał. Kyle Haven albo tego szczegółu nie zauważył, albo nie przywiązywał do niego wagi.
– Odprowadź chłopca pokładowego do jego kwatery – rozkazał obcesowo swemu oficerowi. – Dobrze go pilnuj i sprawdzaj, czy uczy się wykonywać swoje obowiązki. I trzymaj go z dala ode mnie.
– To ostatnie zdanie wypowiedział tak, jak gdyby miał żal do całego świata.
Torg ostro machnął głową w bok. Wintrow wstał i ruszył za nim. Serce mu zamarło, gdy dostrzegł afektowany uśmiech na jego twarzy. Ojciec właśnie oddał Wintrowa w ręce tego łotra i drugi oficer “Vivacii” zdawał sobie z tego sprawę.
Na razie zadowalał się faktem, że prowadzi swego jeńca do jego nieszczęsnej ciemnicy. Chłopiec ledwie zdążył wsunąć głowę do pomieszczenia, gdy mężczyzna pchnął go do przodu. Wintrow potknął się, na szczęście odzyskał równowagę i nie upadł. Był tak bardzo pogrążony w rozpaczy, że nie zwrócił uwagi na kpiący komentarz, który wygłosił Torg, zanim zatrzasnął drzwi. Usłyszał, jak mężczyzna przekręca zgrzytliwy zamek i wiedział, że posiedzi w zamknięciu przez co najmniej sześć godzin.
Nawet nie zostawił mu świecy. Szedł po omacku w ciemnościach, aż ręce napotkały taśmę hamaka. Niezgrabnie ułożył na nim zesztywniałe ciało i przez chwilę się kręcił, szukając wygodnej pozycji. Potem leżał nieruchomo. Statek kołysał się łagodnie na portowych wodach. Do chłopca docierały jedynie przytłumione dźwięki. Ziewnął potężnie. Efektem ogromnego posiłku i długiego, pracowitego dnia była senność, która przytępiła zarówno jego gniew, jak i rozpacz. Z przyzwyczajenia zaczął przygotowywać ciało i umysł do odpoczynku. Na tyle, na ile pozwalał hamak, rozluźnił mięśnie, starając się osiągnąć fizyczną równowagę.
Ćwiczenia psychiczne były trudniejsze. Gdy Wintrow wstąpił do klasztoru, kapłani pokazali mu bardzo prosty rytuał zwany Codziennym Odpuszczeniem. Nawet najmłodsze dziecko potrafiło się oddać temu obrządkowi. Trzeba było jedynie przemyśleć zdarzenia kończącego się dnia, rozprawić się z jego problemami, rozważyć własne wybory, powtórzyć lekcje i zastanowić się nad sobą. Nowicjusze, którzy dopiero się uczyli poznawać drogi Sa, powinni stale się doskonalić i coraz lepiej sobie radzić z tym ćwiczeniem. Dzięki niemu z czasem udawało im się osiągnąć równowagę również w dzień, a także brać na siebie odpowiedzialność za własne czyny i wyciągać z nich naukę, nie czując ani winy, ani żalu. Wintrow wiedział, że nie osiągnie dzisiejszego wieczoru takiego stanu.
Tak, tak. Jakże łatwo kochać Sa i oddawać się medytacjom podczas spokojnych klasztornych dni i nocy. Wśród solidnych kamiennych ścian łatwo jest oceniać porządek w świecie za murami, łatwo z boku się przyglądać życiu farmerów, pasterzy, handlarzy i stwierdzać, że do swej niedoli w dużym stopniu przyczynili się sami. Teraz, gdy Wintrow znajdował się na zewnątrz, w “normalnym” świecie dostrzegał wprawdzie rozmaite problemy, ale czuł zbyt wielkie znużenie, by badać ich przyczyny i szukać rozwiązań. Rzeczywistość go przytłoczyła.
– Nie wiem, jak zakończyć spór między nami – wyszeptał w ciemność. Smutny niczym porzucone dziecko, zadał sobie pytanie, czy któryś z nauczycieli tęskni za nim.
Przypomniał sobie swój ostatni poranek w klasztorze i witrażowe drzewo, które układał z kawałków kolorowego szkła. Zawsze odczuwał tajemnie skrywaną dumę z powodu swoich zdolności tworzenia pięknych i trwałych przedmiotów. Ale czy ten talent należał do niego? A jeśli powołali go do życia nauczyciele Wintrowa, izolując go od świata, tworząc miejsce i czas, w którym mógł pracować? Może w odpowiedniej atmosferze każdy może zostać artystą. Może liczyła się jedynie wspaniała szansa, którą otrzymał? Przez chwilę przygniotła go myśl o własnej przeciętności. Nie posiadał żadnych szczególnych umiejętności. Był tylko miernym chłopcem pokładowym, niezdarnym marynarzem. Nawet nie warto było o nim wspominać. Gdyby teraz zniknął, nie pozostałby po nim żaden ślad. Jak gdyby nigdy się nie urodził. Niemalże czuł, jak pochłania go mrok.
Nie, nie! Nie podda się. Będzie walczył, aż coś się zdarzy. Cokolwiek. Czy jeśli jego nieobecność w klasztorze będzie się przedłużała, kapłani upomną się o niego?
Chyba mam nadzieję, że ktoś mnie stąd wyratuje – powiedział do siebie znużony. Tak. Miał wielkie ambicje. Pozostać żywym i pozostać sobą tak długo, aż ktoś go oswobodzi. Nie był pewny, czy… czy… Zaczął się nad czymś zastanawiać, lecz myśli przerwał mu sen.
“Vivacia” westchnęła w ciemnościach portu. Skrzyżowała smukłe ramiona na piersiach i podniosła oczy na jaskrawe światła nocnego targowiska. Była tak bardzo pochłonięta własnymi myślami, że delikatny dotyk ludzkiej dłoni wręcz ją przestraszył. Spojrzała w dół.
– Roniko! – krzyknęła przyjemnie zaskoczona.
– Tak, to ja. Mówmy cicho. Chciałabym z tobą spokojnie porozmawiać.
– Jak sobie życzysz – odparła szeptem zaintrygowana “Vivacia”.
– Muszę wiedzieć… Chodzi o to, że… Althea przesłała mi wiadomość. Niepokoiła się o ciebie. Czy wszystko w porządku? – Głos kobiety zadrżał. – List nadszedł właściwie kilka dni temu. Jakaś służąca uznała, że jest nieistotny i położyła w gabinecie Ephrona. Znalazłam go dopiero dzisiaj.
Jej ręka nadal leżała na deskach kadłubu. Do galionu docierały tylko niektóre uczucia kobiety, nie wszystkie.
– Trudno ci wchodzić do tego pokoju, prawda? Tak samo trudno ci schodzić tutaj i spotykać się ze mną.
– Ephron – szepnęła załamującym się głosem Ronica. – Czy jest… w tobie? Może do mnie przez ciebie przemówić?
“Vivacia” ze smutkiem potrząsnęła głową. Była przyzwyczajona do oglądania tej kobiety poprzez oczy Ephrona lub Althei. Oboje postrzegali ją jako osobę zdecydowaną i apodyktyczną. Dzisiejszego wieczoru, w tym ciemnym płaszczu i z pochyloną głową, Ronica wydawała się mała i słaba. “Vivacia” pragnęła ją pocieszyć, nie potrafiła jednak skłamać.
– Nie. Niestety to nie takie proste. Znam wiele jego stwierdzeń, lecz mieszają mi się ze słowami innych osób. Kiedy jednak patrzę na ciebie, odczuwam jego miłość do ciebie jako swoją własną. Czy to pomaga?
– Nie – odparła zgodnie z prawdą Ronica. – Pocieszasz mnie, ale twoje słowa to nie to samo co otaczające mnie silne ramiona mojego męża albo jego rada. Och, statku, co mam robić? Co robić?
– Nie wiem – odrzekła “Vivacia”. Rozpacz kobiety budziła w niej niepokój, który wyraziła słowami: – Przeraża mnie, że zadajesz mi to pytanie. Na pewno wiesz, co robić. Ephron zawsze szczerze w ciebie wierzył. Wiesz – dodała refleksyjnie – myślał o sobie jako o prostym żeglarzu. Sądził, że potrafi jedynie dobrze dowodzić statkiem, ciebie natomiast uważał za osobę mądrą i przenikliwą.
– Naprawdę?
– Oczywiście, że tak. Czy w przeciwnym razie wypływałby tak daleko i pozostawiał ci kierowanie wszystkimi sprawami?
Ronica milczała. Potem ciężko westchnęła.
– Sądzę – szepnęła “Vivacia” – że poradziłby ci, abyś postąpiła zgodnie z własnymi przekonaniami.
Zmęczona kobieta potrząsnęła głową.
– Boję się, że masz rację, “Vivacio”. Czy wiesz, gdzie jest Althea?
– W tej chwili? Nie. Ty nie wiesz?
– Ostatni raz ją widziałam – odparła niechętnie – rankiem nazajutrz po śmierci Ephrona.
– Ja ją widywałam. Wiele razy. Ale gdy była tu ostatnio, Torg zszedł do doku i próbował ją złapać. Odepchnęła go i odeszła, a ludzie śmiali się.
– Wszystko u niej w porządku? “Vivacia” potrząsnęła głową.
– Mniej więcej tak jak u ciebie czy u mnie. Althea była zmartwiona, zraniona i zakłopotana. Powiedziała mi, żebym była cierpliwa, ponieważ wszystko się w końcu poprawi. Zakazała mi brać sprawy we własne ręce.