Porzucił próżne rozmyślania, sięgnął po sakiewkę i wyjął z niej dwie złote monety – zwyczajową cenę za tego typu usługi. Ukrył ten fakt przed Gankisem, lecz dokładnie sobie przemyślał całą sprawę i teraz świetnie wiedział, jak ma się zachować. Po co kusić los? Pozostał więc niewzruszony, kiedy Inny wyciągnął po monety twardy szary język, a kładąc mu je tam nawet się nie wzdrygnął. Stworzenie cofnęło język i Kennit pomyślał, że połknęło złoto. Następnie sztywno się pokłoniło i zamaszystym ruchem wygładziło piasek przed sobą, czekając na nazbierane przez kapitana przedmioty.
Powoli wyjmował je i układał na plaży. Najpierw położył szklaną kulę z figurkami, obok niej różę, a później ostrożnie rozłożył dwanaście paznokci. Przy końcu łuku umieścił skrzyneczkę z maleńkimi filiżankami, dalej rzucił garść niewielkich kryształowych kulek, które zebrał pod koniec poszukiwań, a przy nich położył ostatnie znalezisko: miedziane pióro, ważące niewiele więcej niż ptasie. Skinął głową, że skończył, i zrobił kroczek w tył. Rzuciwszy przepraszające spojrzenie swemu kapitanowi, Gankis nieśmiało dołożył z boku łuku zabawkę z pomalowanego drewna, a potem także się wycofał. Inny przez jakiś czas gmerał w skarbach, następnie podniósł niesamowite, nieruchome oczy i spojrzał młodemu piratowi prosto w twarz. W końcu przemówił.
– To wszystko, co znalazłeś? – spytał z wyraźnym naciskiem. Kennit wykonał nieznaczny ruch ramion i głowy, który mógł oznaczać “tak”, “nie” lub w ogóle nic. Nie odezwał się. Gankis przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Inny hałaśliwie wciągnął powietrze w usta.
– Żadnej rzeczy, którą wyrzuci na ten brzeg ocean, człowiek nie może zatrzymać. Woda przynosi tutaj różne przedmioty, ponieważ takie jest jej życzenie. Jeśli jesteś mądry, nie walcz z wolą wiatru i wody. Nikomu z ludzi nie wolno brać tego, co znajduje na Plaży Skarbów.
– Więc wszystko należy do ciebie? – spytał spokojnie Kennit.
Mimo niesamowitego wyglądu i zachowania Innego, młody kapitan z łatwością dostrzegł, że wprawił go w zakłopotanie. Stworzenie przez długą chwilę dochodziło do siebie, wreszcie oznajmiło z wielką powagą:
– To, co ocean wyrzuca na Plażę Skarbów, należy tylko do oceanu. My jesteśmy jedynie stróżami, niczym więcej.
Nieznaczny uśmieszek pojawił się na ustach Kennita.
– Hm, w takim razie, nie musisz się mną przejmować. Jestem kapitan Kennit i każdy, kogo spytasz, powie ci, że swobodnie grasuję po całym oceanie. Zatem wszystko, co należy do oceanu, jest również moje. Zapłaciłem ci złotem, wypowiedz więc proroctwo i nie pchaj nosa w nie swoje sprawy.
Stojący obok młodego pirata Gankis głośno sapnął, Inny natomiast w żaden sposób nie zareagował na usłyszane słowa. Później skłonił tylko uroczyście głowę i wysunął pozbawione szyi ciało w kierunku Kennita, który ocenił, że stworzenie uznało w nim swego pana. Potem podniosło głowę, a jego rybie oczka wwierciły się w oczy kapitana, odnajdując jego duszę precyzyjnie niczym palec szukający wyspy na morskiej mapie. Potem bestia przemówiła, tym razem znacznie niższym głosem, jak gdyby słowa wybuchały z przepastnych głębin jej wnętrza.
– Mowa moja będzie tak jasna, że pojmą ją nawet najgłupsi przedstawiciele twego gatunku. Bierzesz to, co do ciebie nie należy, kapitanie Kennit i twierdzisz, że jest twoje. Niezależnie od tego, ile ci wpadnie w ręce, stale jesteś nienasycony. Ludzie, którzy ci służą, muszą się zadowalać odrzuconymi przez ciebie błyskotkami i zabawkami, bowiem wszystkie wartościowe rzeczy zatrzymujesz dla siebie. – Inny patrzył przez sekundę w wytrzeszczone oczy Gankisa. – W mojej ocenie jesteście oszukiwani i unieszczęśliwiani.
Ostatnie słowa wróżby bynajmniej nie zaniepokoiły Kennita.
– Złotem kupiłem sobie prawo do zadania jednego pytania, prawda? – zapytał śmiało.
Inny otworzył szeroko usta, chociaż nie wyglądał na zdziwionego. Kapitan pomyślał, że może jest to swego rodzaju groźba. Zęby stworzenia naprawdę zrobiły na nim wrażenie. Wtedy bestia zamknęła pysk. Nagle cienkie wargi ledwie się poruszyły, kiedy wyrzucała z siebie odpowiedź.
– Tak.
– Czy spełnią się moje ambicje?
Torebki powietrzne Innego intensywnie pulsowały.
– Zechcesz sprecyzować swoje pytanie?
– Ty wróżysz, nie ja – odrzekł lekko Kennit.
Stwór spojrzał ponownie na szereg skarbów: różę, filiżanki, paznokcie, figurki w szklanej kuli, pióro, kryształowe kulki.
– Odniesiesz sukces w upragnionej dziedzinie – odparł zwięźle. Twarz Kennita zaczął rozjaśniać uśmiech, ale szybko zniknął, ponieważ bestia kontynuowała wypowiedź coraz bardziej złowieszczym tonem: – Dokonasz tego, czego najbardziej pragniesz. To zadanie, ten wyczyn, to dzieło, które nawiedza twoje sny, zakwitnie ci w rękach.
– Wystarczy – warknął Kennit; nagle zaczął się spieszyć. Odrzucił myśl, by poprosić o audiencję u bogini Innego Ludu. Pragnął tylko wróżby. Pochylił się, by podnieść z piasku swoje znaleziska, ale stworzenie znienacka rozłożyło długopalce płetwiaste ręce i zagarnęło skarby. Na koniuszku każdego palca pojawiła się kropla zielonego jadu.
– Skarby oczywiście pozostają na Plaży Skarbów. Dopilnuję, by wróciły tam, gdzie ich miejsce.
– No cóż, dziękuję ci – stwierdził Kennit pozornie szczerze. Wyprostował się powoli, lecz kiedy stworzenie rozluźniło ręce, szybko zrobił krok do przodu i uderzył stopą w kulę z figurkami. Rozległo się brzdęknięcie pękającego szkła. Gankis krzyknął tak przeraźliwie, jak gdyby kapitan zabił mu pierworodnego syna, i nawet Inny cofnął się na widok aktu bezsensownego niszczycielstwa. – Szkoda jej – mruknął Kennit, odwracając się. – Ale skoro ja nie mogę jej posiadać, nie będzie należała do nikogo innego.
Rozmyślnie powstrzymał się przed podobnym potraktowaniem róży, podejrzewał bowiem, że kruchy materiał, z którego ją wykonano, nie ustąpi pod naciskiem pirackich butów i nie chciał się ośmieszyć próbując zniszczyć coś, czego zepsuć nie sposób. Pozostałe przedmioty miały dla niego niewielką wartość; Inny mógł sobie z nimi zrobić, co mu się żywnie podobało. Młody kapitan odwrócił się i spokojnie odszedł.
Za plecami usłyszał, jak bestia syczy z oburzenia. Długo nabierała oddechu, po czym oświadczyła:
– Stopy, która niszczy to, co należy do morza, morze zażąda z powrotem. – Zębate szczęki zamknęły się z kłapnięciem, ucinając ostatnie proroctwo.
Gankis natychmiast ruszył, by dogonić Kennita. Stary marynarz zawsze wolał znane sobie niebezpieczeństwo od nieznanego. Kapitan przeszedł kilka kroków, po czym przystanął, odwrócił się i zawołał w odpowiedzi do Innego, który nadal kucał nad skarbami:
– Och, było jeszcze jedno znalezisko, z którego mógłbyś mi powróżyć. Ale zdawało mi się, że ocean wyrzucił je dla ciebie, nie dla mnie, więc nie ruszałem go z miejsca. Słyszałem, że członkowie Innego Ludu nie kochają za bardzo kotów… – Ściśle rzecz ujmując, strach i respekt tego ludu wobec wszystkiego, co kocie, był niemal równie legendarny jak jego dar wróżenia. Bestia nie raczyła odpowiedzieć, ale Kennit poczuł satysfakcję, widząc jak jej powietrzne torebki nadymają się z niepokoju. – Znajdziesz je na plaży. Cały miot kociąt dla ciebie. Mają bardzo ładną niebieską sierść. Były w skórzanej sakwie. Siedem albo osiem ślicznych, małych zwierzątek. Większość z nich nie wyglądała najlepiej po długim pobycie w oceanie, ale mam nadzieję, że się nimi zaopiekujesz. I pamiętaj, do kogo należą, nie do ciebie, lecz do oceanu. Jestem pewien, że potraktujesz je uprzejmie.
Inny wydał z siebie osobliwy dźwięk, prawie gwizd.
– Weź je! – błagał. – Zabierz je wszystkie. Proszę!
– Mam zabrać z Plaży Skarbów coś, co ocean uważał za stosowne na nią wyrzucić? Nawet by mi się to nie przyśniło – zapewnił go Kennit. Odwracając się od zrozpaczonej istoty, nie roześmiał się, ani nawet nie uśmiechnął. Po chwili uświadomił sobie, że nuci melodię dość sprośnej piosenki, popularnej ostatnio w Łupogrodzie. Szedł tak długimi krokami, że Gankis, by mu dorównać, musiał biec.